Nad
miasto napłynęły tajemnicze indywidua. Coś na kształt meduzy, w połączeniu z
portugalskim żeglarzem i ośmiornica, skrzyżowana z parasolem o wypalonej
czaszy. Bydlę nie było szczególnie urokliwe, za to kanciaste, jakby
skonstruowane młotkiem w garażu. Przeguby nieco zgrzytały, kiedy stwór
niszczycielsko zapoznawał się z architekturą. Od czasu do czasu rwał drzewa,
robiąc z nich wykałaczki wetknięte w gębę pełną tajemniczych otworów, śluz i
zaworów. Musiał być stworzeniem mechanicznym. Cyborgiem ewentualnie. Meduza
skrzyżowana z Portugalczykiem dla odmiany, zdawała się być mutacją, o jakiej
nie wspominały żadne książki kulinarne z fascynacjami marynistycznymi.
Dryfowało toto nieco na przekór wiatrom, jakby dryf powodowały inne prądy,
jednak wciąż wisiało nad gęsto zaludnionymi osiedlami, stopniowo przerzucając
się na sąsiednie blokowiska.
Dopiero
po czasie można było dostrzec efekty. Na osiedlach nawiedzonych cieniem meduzy
życie mutowało w przerażającym tempie. Oswojone zwierzęta dziczały, ludzie
porastali szczeciną i porzucali dwunożny tryb życia na rzecz czterech,
równoprawnych kończyn, dających zdecydowanie większą stabilność. Ludzkość tak
nagle rzucona na kolana miała pewne kłopoty związane z adaptacją. Niektóre
jednostki miały porysowane do krwi podwozia, a nawet zdarty napletek, gdy
podróżowali z czworonożnym przyspieszeniem i bez wyobraźni przestrzennej właściwej
dla skróconej perspektywy. Grawitacja drapała boleśnie i nie wybaczała głupoty.
Podniebni
napastnicy nie porozumiewali się z sobą, jednak synchronizacja i metodyka
działalności zdawała się zadawać kłam ich niezależności. Ośmiornica atakowała
techniczne osiągnięcia człowieka, a meduza skupiała się na białku ożywionym.
Nie minęło wiele czasu, gdy z miasta pozostało wielkie gruzowisko, oplatane
wszędobylskim bluszczem, perzem i skrzypem. Mech rozsiadał się wygodnie na co
wilgotniejszych załomach i spijał wodę nawet z trucheł niedokładnie ogryzionych
przez zdziczałych miejskich drapieżników. Meduza wzdrygnęła się tylko raz i
trzeba było sporej wyobraźni przestrzennej, żeby skojarzyć powód – nad ogrodem
zoologicznym Żeglarz Portugalski strawił długie godziny, motając toksyczne nici
pomiędzy faunę z całego globu. Chyba lekko zaskoczony bioróżnorodnością,
analizował prawdopodobieństwo sukcesu, oraz szacował opór tak skomplikowanej
populacji.
Ludzie
sprowadzeni do parteru, po pierwszym szoku, usiłowali uciec poza rogatki, by
tam ochłonąć i zorganizować reakcję. Partyzantkę możliwie najbardziej
dokuczliwą - sabotaż, dywersję, a nawet terror. Byle tylko wypłoszyć
najeźdźców. Daremnie. Granice strzeżone były polem siłowym gwarantującym, że
życie nie wymknie się poza zasięg działań wojennych okupantów. Mniej odporni
psychicznie rzucali się na niewidzialną barierę i tracili rozum, odbijając się
i spadając już w roli półgłówków. Mięsa czekającego na rzeźnika. Tym bariera
nie była już potrzebna. Osowiałe towarzystwo zbijało się w ciasne stada i
gapiąc się bezmyślnie pod nogi czekało przeznaczenia.
Trzeba
było psychopaty, który postanowił wykorzystać potencjał stada osowiałych
kretynów, żeby coś się zmieniło. Bezwzględnie pchany wolą życia, zaproponował
zbadać wytrzymałość bariery, zwielokratniając ataki. Ochotników nie brakowało.
Młodzież, jak na całym świecie - wyrywna i idealistycznie nastawiona,
szturmowała barierę i powiększała stado kretynów już chwilę po natarciu. A
kiedy strumień ochotników zaczął stygnąć – prowodyr zaproponował, aby na
barierę rzucać kretynów. Wszak im nic już zaszkodzić nie mogło…
Postulat
wszedł w życie przez aklamację i katapulty wyrzucały w stronę bariery coraz to
nowych, kompletnie nieświadomych śmiałków, którzy bełkocząc coś, krzywiąc się w
dzikich uśmiechach, pod przymusem nieskutecznie forsowali ogrodzenie. Rzeczy
niezwykłe zaczęły się dziać dopiero, kiedy po odbiciu okazało się, że nie tylko
odzyskali rozum, ale ich umysł został wzmocniony niebotycznie. IQ niedawnego
stada głupków było godne Mensy, katedr najbardziej renomowanych uczelni i
kluczowych stanowisk dowolnej inżynierii. Prowodyr, zepchnięty na plan dalszy,
poczuł ukłucie nienawiści do własnego przecież tworu, który błyskawicznie
zdetronizował barbarzyńcę. Sam skoczyłby na granicę, jednak był pełen obaw, że
drugi raz go nie rzucą i dożywotnio będzie się uśmiechał do całego świata bez nadziei
na wybawienie.
Myśliciele
tymczasem ad hoc organizowali obronę, a co bardziej krewcy przystępowali do
kontrataku. Z ruin wydobywali wszystko, co mogło stanowić broń, lub półprodukty
do jej wytworzenia. Czujki metodycznie rozstawione meldowały o podniebnych
ruchach napastników, a na ziemi gorączkowo powstawała broń ostateczna.
Karaluch. Wielki i opancerzony. Potrafiący fruwać na krótkim dystansie i
uzbrojony w żwacze nienasycone. W jadowe kolce i grubą sierść, przez którą
trudno było sięgnąć instalacji podtrzymujących nienawiść. Kiedy prototyp był na
ukończeniu, dzielnicą mędrców zainteresowała się meduza. Czujki w gorączce
ostrzegały i ponaglały twórców do wytężonej pracy, a ziemią nadciągał półcień
zbliżającego się potwora.
Karaluch
rozłożył skrzydła i gdyby dysponował dumą – zapewne okazałby ją jakoś. Na takie
detale zabrakło jednak czasu i musiał zadowolić się sprawnością bojową, oraz
jasno określonym celem wojennym. Skrzydła z potworną siłą odepchnęły ziemię i
obrońca wystartował w stronę zła. Meduza nie pisnęła nawet, kiedy wgryzł się w
nią jak szczerbaty ośmiolatek w cukrową watę. Przełykał w pośpiechu, usiłując
wgryźć się w tkankę bardziej kaloryczną. Z istoty tryskało coś mokrego,
zatapiając lokalne depresje pośród gruzowiska, ale w końcu meduza kwiknęła i
spadła na ziemię, w konwulsji uśmiercając cielskiem społeczność dwóch dzielnic.
Karaluch
nawet się nie oblizał, tylko ruszył do szturmu na ośmiornicę. Po śmierci meduzy
wydawała się oszołomiona i nieruchawa. Jakby straciła łączność z bazą i
ośrodkiem decyzyjnym. Atak był formalnością. Karaluch z impetem wbił się w
podbrzusze ośmiornicy, która odruchowo zgięła odnóża, zawisając na moment w
powietrzu, wysoko nad ziemią. Coś chrupnęło i karaluch znieruchomiał. Miał
przetrącony pień nerwowy. Jednak nie puścił ośmiornicy, której zaczynała
naprzykrzać się grawitacja. Wreszcie wygrała. Stwór trzymający w objęcia
martwego obrońcę spadał na miasto bezwładnie. Wstrząs i fala uderzeniowa
wypchnęły z ruin kurze. Kolejne dwie dzielnice uległy zniszczeniu, kiedy
cielska spadły na nie pośmiertnie.
Ucisk
rozumu przestał nagle doskwierać i sytuacja zaczynała wracać do normy. Kretyni
wstawali z kolan, mędrcy zatracali cudowne umiejętności, rozum dzielił się
pomiędzy żywych, dążąc do stabilnej średniej. Spod betonowego załomu usiłował
wydostać się na wierzch pierwszy, patologiczny uciekinier miasta. Nim
ktokolwiek zorientował się w jego zamiarach, stał już na pryzmie gruzu i
wydawał polecenia. Gratulował zwycięzcom i przyznawał medale. Stawiał pomniki.
Dzielił obowiązki. Rządził… Z właściwym sobie poświęceniem przyjął na własne
barki ciężar dowodzenia i delegował nie cierpiące zwłoki zadania. Minął czas
bohaterów. Teraz potrzebni byli pracusie. Ktoś musiał kierować odbudową miasta
i ktoś musiał też harować. Szybka orientacja w dostępnych wyborach pozwalała
zająć stanowisko adekwatne do nietuzinkowego umysłu. Wokół właśnie gromadzili
się podobni, którym rola nadzorcy podobała się bardziej, od roli niewolnika.
Mniej rozgarnięci rozkoszowali się właśnie świeżo odzyskaną wolnością.
Takich wizji wolności, jak i sprawiedliwych wyborów przezornie się wystrzegam! Głuptaki, na kształt pionowego nieboskiego stworzeni, są zawsze ofiarami terroru. Obmierzły głowonóg i obślizgła rtęciowa galareta ma zastąpić Trzech Jeźdźców? Never! Mechaniczna Stwora, poskręcana zapewne z zardzewiałych złomów, przez wiejskiego kowala, nie zastąpi końskich szkieletorów i upiornie wysuszonych wyznawców Wielkiej Anoreksji. Świadkowie tych zjawisk, w sposób zakamuflowany, przekazują nawet Czterech Jeźdźców w kapuzach z muszkietami na plecach. Później zmienili broń na winchestery, by ostatecznie posiąść ręczne lasery, stosowane dla niepoznaki przez dentystów, okulistów i fizykoterapeutów. Psychiatrów i policemenów. Super nowoczesne paralizatory elektryczne zalegały w lodówach i komorach chłodniczych, bezużyteczne. Elektrycy nie zdążyli zamienić napędu spalinowego na bio-masowe.
OdpowiedzUsuńWielki Owad hodowany w rezultacie do wojny, miał być niby przeznaczony do konsumpcji dla różnego rodzaju ludzkich pasożytów i anarchistów z "bożej łaski". Mądrale, zwani mendorcami, za granty z rąk bankierów krypto walut i innych lichwiarzy powszechnych, w tajemnicy przed ocenzurowanym społeczeństwem montowali monstrum wojenne.
Żołnierze nie byli już potrzebni, wszyscy oddali się do niewoli za miskę dżdżownic i kwaterkę soku żuka, cena niewolnika znacznie spadła i większość emeryckiej braci i cioć mogła posiadać nawet kilku przedstawicieli tej grupy ludzi. Niektórzy posiadali tytuły naukowe, byli artystami, kulturystami, aktorami. Dla emeryckich cioć też był duży wybór.
Każdy ustrój po wojnie miał swoich niewolników. Wielki Owad został Królem pośmiertnym, czy dodatkiem do konserw z kałamarnicami i sproszkowanymi krewetkami? Bo właśnie coś rzucili do biedry bez podania składu i terminu ważności. Kolejna Apokalipsa, albo znowu sr....a? upst.
przezorny Janek
jak widzę dajesz upust wyobraźni. to dobrze. niech się rozlewa, zamiast kipieć pod przykrywką.
UsuńSekcja zwłok Karalucha wyjaśnia wszystko. Wyobraźnia poparta wiedzą. Meduza wystrzeliła harpun z parzydełkami i Karaluch padł. Jad meduzy był tajną bronią. Był na tyle skuteczny, że załatwił ośmiornicę. Nikt ze strategów nie wziął pod uwagę, że nastąpi taka seria.
UsuńKaraluch był głodzony i zamiast mordować polował na żarcie. Jakby jechał na płynach, to by żył. Suchy prowiant i to na 3 godziny przed starciem.
Szybkowary z zaworem bezpieczeństwa zapewniają komfort i ograniczają puszczanie całej pary w gwizdek.
przezorny Janek
w tworzeniu ciągów dalszych jesteś bardzo rozbuchany. i o to chodzi.
UsuńMeduza zdaje się nie być potrzebna. Proces powrotu do źródeł rozpoczęliśmy już dawno. W tej chwili osiągamy społeczny poziom troglodytów.
OdpowiedzUsuńcudownie. pismo obrazkowe też robi furorę. nawet na coraz to odważniej roznegliżowanych ciałach.
UsuńCzujność zachowana!
OdpowiedzUsuńWedług ostrzeżenia, że można znaleźć się na terenie Poligonu! To nie żadne poletko doświadczalne, ale profesjonalne działania. Strategia, zasadzaki, fortele, zasadzki, ale i propaganda. O czym jeszcze należy pamiętać? Profesjonalizm bez rutyny i opanowanie bez spiny.
Komendant Poligonu może operować różnym rodzajem broni masowego, albo jednostkowego rażenia.
Międzynarodowy Dzień Pisarek i Pisarzy - wczoraj bez obchodów? Drony krążą, jak sępy nad spolegliwym motłochem, a elita w schronach ?
przezorny Janek
był taki dzień? ilość świąt przerasta mozliwosci świętowania.
UsuńŚwiętować dzień bez święta to prawdziwa przyjemność.
OdpowiedzUsuńJest taki dzień w kalendarzu?
otóż! nie cierpię świętować dat w kalendarzu. wolę świętować, kiedy mam ochotę, albo powód.
Usuń