piątek, 19 września 2025

Kopciuszek kopnięty w brzuszek i ranny raniuszek.

 

W okrawek księżyca noc usiłuje połapać gwiazdy, ale te, najwyraźniej rozbawione nierozsądkiem nocy ze śmiechem przeciekają przez niebo, by taplać się w pianie z chmur.



Na przystanku kolejny, blady karampuk, dopiero szukający w sobie kobiecości. Patrzy bez zawiści na obfitą kobiecość pani w różowiastej kiecce z rozcięciem niemal do nieba grzeszników. Mała Mi w obowiązkowych rudościach korzysta z nieprzychylności świateł, by zapalić wonnego papierosa, w nosie mając uciekający autobus, czy nerwowość otoczenia. Przez okno widzę schnące na potęgę młode miłorzęby posadzone między pasami naprawdę gęstego ruchu. Przysiada się do mnie dziewczyna spalona nietutejszym słońcem. Skórzana kurtka, leciutkie spodnie w krówkowe wzory i sandałki – zapewne strefę nóg ma izolowaną termicznie lepiej niż górne partie. Za kościołem, gdzie Duc Święty urzęduje mieści się przedszkole pod wezwaniem Duszka – to chyba taka malutka, męska duszyczka.



Idę, z lekkim niepokojem obserwując brak Nóżki. Wyciągam więc własne, bo nie wiem, czy nie jestem aż tak spóźniony, czego nie cierpię.



    I nagle – popołudnie. Upalne, ociekające potem, pełne kobiet podpisanych na ramieniu, żeby każdy wiedział, że już zajęte. Kobieta o rzadkich zębach żuła gumę, jakby to coś mogło zmienić, jednak dla ortodonty chyba była już stracona. Dwóch dżentelmenów już w pracy uwijali się, by uzyskać weekendowy nastrój, więc w tramwaju jedynie pilnowali, żeby utrzymać stan na odpowiednim poziomie uzupełniając wypacanie płynami gazowanymi i nie tylko. Na widok idącej chodnikiem zaczęli wzdychać, mrucząc „całe życie na ciebie czekałem”, ale żaden nie wysiadł, by wyznać to bezpośrednio.



    Próbuję przejść do porządku z myślami, ale nie udaje mi się. Rzecz tyczy przyjaciela, którego zabiła instalacja gazowa w mieszkaniu, które nie miało gazu. Chłop przetrwał trzy zawały, za młodu spadł z dachu tak nieszczęśliwie, że twarzą spadł w placek cementu, bo ktoś rozrabiał beton właśnie tam i nic, ślad nie został z wypadku, a tu takie cuda. Policja prowadziła postępowanie w kierunku (uwaga) SAMOBÓJSTWA. Naprawdę!



    Przesiadłem się do autobusu i tuż przed moim nosem stanęła pani w kremowej bieli. Strój naprawdę robił co mógł, by utrzymać ciałko wewnątrz, ale musiał się mocno skurczyć w praniu, bo cierpiał wyraźnie, ale jeszcze się trzymał. Pani? Wcale nie cierpiała, raczej była dumna z walorów i ukradkowych spojrzeń tak męskich, jak damskich. Odwróciłem nos, a pani wysiadła. Czyżbym miał „branie”? Eeee… Ja? Kto chciałby mnie uwodzić. Raczej Piękna Golemica, mieszkająca dwa przystanku bliżej ode mnie ją spłoszyła. Na jednym z przystanków kolebała się matrona, a wraz z nią biust, choć w innym rytmie. Napis na bluzeczce przytulał się do piersi i reklamował je napisem PARIS. Że taka jakość? Że francuska elegancja i miłość od niechcenia? A może zaproszenie dla Parysa, by osobiście sprawdził, a może i skosztował? Wystrojona w chmielowe szyszki sosna udaje choinkę, a połyskujące owoce rokitnika tylko pogłębiają wrażenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz