Wróble ogłosiły dzień i wysyłały zwiadowcze watahy to tu, to tam, chcąc zbudzić okolicę i skłonić ja do dobroczynności dla zwierząt. Znaczy – dla nich. Na przystanku pani w stroju do biegania (albo pozowania w grze światłocienia rozczesywała włosy, a następnie stosowała opryski, chcąc zapewne zatuszować pot mżawką perfum wystrzeliwanych przed siebie, żeby mogła w nie wkroczyć. Udało się nie raz, aż poczuła się godna wejścia w szeroko otwarte drzwi autobusu. Wysypisko śmieci, zarastając, nabawiło się każdej możliwej zarazy. Chwasty pną się tam i bujnie rozwijają się co mniej wymagające drzewa, krzewy i byliny. Dziś podziwiałem wyrośnięte na ponad dwa metry topinambury o żółtych kwiatach proszących się aż, by współżyć z innymi w wazonie. Nie wysiadłem – powoli ścigał mnie skwar kończącego się lata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz