poniedziałek, 8 września 2025

Kwili kwitek, ćwierka ćwiartka, buczy buczyna.

 

    Uśmiechniętemu panu zęby wysunęły się z osłony warg i wyglądał, jak pirania, albo rekin przed atakiem, choć nie jestem pewien, czy rekin uśmiecha się do napotkanego jedzenia i merda ogonkiem jak zachwycony jamnik na widok chętnej jamniczki. A ten jegomość najwyraźniej uśmiechał się do czerwonego światła.


    Salon piercingu przedstawiał na plakacie nowe trendy i możliwości przedziurawienia ciała w miejscach dotychczas dziewiczych. Gdzie jeszcze można się wydziurzyć, żeby być pięknym jak-nie-wiem-co? Nie będę reklamował takiej wiedzy. Paląca papierosa na świeżym(?) powietrzu kobieta w czerni znienacka zaczęła tańczyć, co wyglądało, jakby dwie przeciwstawne fale schwytały ją za ręce. Mój wzrok raczej jej pochlebił, niż zawstydził, czyli wszystko jest w porządku.


    Dwie nastoletnie ekstrawagancje wizytują Rossmanna, by uzupełnić zapasy środków potęgujących niewątpliwa ich urodę. Na elewacji starej kamienicy ocieram się o wielką reklamę jakiejś bajki, a mój niepokój budzi drobna uwaga „zalecana kontrola rodzicielska”. Czyli bajka raczej nie dla dzieci a dla rodziców, żeby mogli skontrolować, wypróbować, czy też praktykować natchnienie zainaugurowane oglądactwem.


W autobusie poczułem się jak azbest – niechciany, prześladowany, czekający na utylizację. A wszystko to z powodu bagażu. Trudno. Nikt chyba nie zauważył, że rzeczy musiałem jakoś dotaszczyć przed i po jeździe. Grafitowa pani miała doskonałą koordynację ruchów i kontrolę nad ciałem. Potrafiła jednocześnie uwypuklić się zarówno z przodu, jak i z tyłu, a drobne peryskopowe ruchy głowy rejestrowały niegasnące zainteresowanie widowni.


    Jeśli czerń miała ją wyszczuplić, to się nie udało. Za to pozwoliła skryć się w cieniu tłumu jej podobnych. Czyżby większość kobiet ukrywała nadwagę? Choćby tę domniemaną i wszczepioną sobie samodzielnie? Oswajam się z ideą młodej mamy w elastycznym biustonoszu idącą na spacer z wózeczkiem pełnym egoizmów i bezwzględnej walki o zaspokojenie pierwotnych potrzeb fizjologicznych. Taka mama potrafi wykarmić narybek w czasie rzeczywistym i żaden katering jej nie podskoczy.

3 komentarze:

  1. Ja onegdaj grałem w grę, dość namiętnie i z zaangażowaniem grałem w grę, i to moje granie w grę zaangażowane i w ogóle trwało dzień, może odrobinę dłużej, i grałem wtedy w grę Rekin, i ten Rekinek w tej grze Rekin miał za zadanie, o ile pamiętam, zeżreć wszystko, co się rusza i wszystko co naokół napotka, i ten Rekinek tak faktycznie czynił, z zaangażowaniem żarł wszystko, co naokół i co się rusza, i czynił to, o ile pamiętam, nawet z pewna dozą namiętności, ale czyniąc to w ogóle się nie uśmiechał, ale jak z prawdziwymi rekinami to bywa, nie wiem, bo ja tylko grałem w grę, i poza tą grą innych rekinków nie widziałem chyba nigdy, o ile się nie mylę, no chyba że tylko te rekinki, o których z wielkim zaangażowaniem, a nawet, powiedzmy to sobie, a nawet z niejaką namiętnością opowiada od czasu do czasu w telewizorku Czubówna, i nie pamiętam, czy one się w ogóle uśmiechają, te rekinki, o których opowiada Czubówna, i widzę ponadto, że oko pisze też o piraniach, ale nigdy, o ile pamiętam, nie grałem w grę z Piraniami, nie grałem z zaangażowaniem i w ogóle nie grałem, więc o piraniach niewiele, a w zasadzie niczego nie mogę powiedzieć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a ja grałem w pacmana, którego nazwaliśmy Głodną Litwą - nie wiem dlaczego, ale sie przyjęło. to takie uśmiechnięte coś, co śmigało korytarzami i też żarło wszystko. od czasu do czasu dziwaczne stworki-duchy wynurzały się z niebytu i usiłowały pożreć Głodną Litwę, ale to był problem grającego, by manewrować tak, żeby przetrwać.

      Usuń
  2. Zapomniałem się podpisać, ale zgadnij pan, kto to; to ja, ene, który grał se kiedyś w Rekinka.

    OdpowiedzUsuń