czwartek, 25 stycznia 2018

Głupiec.

Pochopność sprawiła zapewne, że jeszcze nie rozpieczętowana paczka papierosów wylądowała na bruku, a wzrok byle jaki, zogniskowany na walorach przechodniów i licznych witrynach pachnących na pół świata wyszukanym menu serwowanym niemalże na bieżąco. Patrzyłem. Na tę paczkę i twarze młodych kobiet, gładsze, niż można sobie wyobrazić. Nie wiedziałem, gdzie wzrok posiać, bo pokusy zewsząd, ale przecież tutaj – pokusy stanowią aksjomat, bo po to przychodzą ludzie – kusić samemu, lub dać się skusić, słodyczy nieustannie patrolującej okolice o dowolnie wybranej godzinie, w poszukiwaniu wzajemności.

Kłamię. Jak bardzo kłamię i kluczę, żeby tylko uniknąć tego, co miejsce miało i wydarzyć się musiało. MUSIAŁO. Mnie oczywiście, bo ja skazę mam genetyczną i zdarzenia dzieją się mi właśnie, kiedy innych łaskawie i litościwie omijają. Ktoś, kto chciał mi dobrze życzyć powiedział, że mam w sobie siłę, żeby się zdarzało, bo zamiast mnie rozszarpać na strzępy i krwawym ochłapem położyć na wykuszu okiennym, gdzie wrony i inne spragnione mięsa ptaszyny nieustająco ostrzą szpony na każdy krwawy kęs niosący nadzieję przetrwania – kładzie mi na kolanach wspomnienie. Niegrzeczne, rozpękające wargi i kaleczące uszy, a przecież wciągające i odbierające spokój duszy, szukającej ujścia w puencie uwalniającej ciśnienie, niczym gwizdek lokomotywy parowej.

Powiem, bo dusić za długo i tak nie dam rady. Podszedłem. Tak. Ja – podszedłem. Możesz pluć, lub kląć. Znaki krzyża lub innych klątw możesz na mnie położyć i anatemą wieczną obarczyć, a jeśli masz w sobie aż tyle determinacji, to na pięcie się zawinąć, kończąc policzkiem siarczystym i pójść w niebyt, w odległość mi niedostępną i czas, w którym ja znaleźć się nie mam prawa. Nie masz… Wiem, że nie masz, albo tylko pyszałkiem jestem, jednak widzę, że kolana masz ściśnięte bardziej niż gardło, że wykrzyczeć chcesz do mnie, żebym dotarł wreszcie do sedna i powiedział, czym i dlaczego…

Podszedłem. I byłem tam, gdzie ekonomia potrafi cofnąć intymność w wymiary o ujemnych wielkościach i bieliznę roztrzaskać o rafy zapomnienia. Byłem tam, gdzie kobiety potrafią pachnieć wulgarną obietnicą spełnienia, jeśli tylko potrafisz bogato zaśmierdzieć walutą. Patrzyłem na twarze zbyt młode, żeby mogły być kobiecymi, bo jeszcze dziecięcego tłuszczyku pozbyć się nie umiały. Patrzyłem na hardy wzrok podparty piersiami budowanymi po wielekroć w gabinetach chirurgicznych wyspecjalizowanych dokładniej niż laboratoria NASA. Patrzyłem i ze stoickim spokojem tasowałem banknoty patrząc na nieświadome ciała drażnione szelestem mamony. Młodziutkie, jeszcze zawstydzone i doświadczone tak bardzo, że wiek żadnym wyróżnikiem być nie mógł, lecz wiek banknotami był już zmierzony do cna. Do braku złudzeń.

A ja miałem złudzenia, więc mieliłem w ręku banknoty, żebym nie był traktowany jak darmozjad, którego nie stać na widzenie. Patrzyłem, a kwiaty dojrzałe i nowalijki zupełne otwierały się piżmowym aromatem, starając się we wnyki obłędu schwytać moje zmysły. Siedziałem i pozwalałem im płynąć szeregiem obok mnie i żadna nie zacisnęła pętli lassa na mojej nierozbudzonej żądzy. Wielobarwne motyle, ważki jednej nocy i kwiaty paproci rozkwitające w niewiedzy postronnych. Pośród – ja. Niezdecydowany, szukający, tropiący niemożliwe.

To wtedy właśnie, kiedy już miałem dać się pochłonąć rezygnacji i na szczęścia los rękę wyciągnąć i wziąć ciało niedoświadczone, żeby ostatni, stłumiony krzyk przejęcia utopić we własnej głowie z nadzieją, że ciało odwdzięczy się spełnieniem w podobnym krzyku – zobaczyłem.

Siedziałaś z boku i piłaś herbatę z kubka porcelanowego i udawałaś blondynkę niezbyt starannie. Oczy śmiały się na wskroś wszystkich mebli i ścian, a czoło falowało w zmarszczkach szybkozmiennych. Głos miałaś głęboki, starszy po dwakroć od chichotu gładkolicych rozmaitości usiłujących młodością przykryć niedostatki pewności siebie śmiechem zbyt nerwowym na szczerość. Ty śmiałaś się tak, jak śmiać się może człowiek bezpieczny i świadomy własnej wartości. Czasem chowałaś uśmiech pod własnymi palcami, które nosiły już ślady używania w trakcie życiorysu.

Wyciągnąłem rękę po ciebie właśnie. Tę samą, w której szeleściłem dowodami, że stać mnie na przekroczenie granic. Wyciągnąłem rękę bezwstydnie, żeby kupić chwilę twojego życia, a ty wzięłaś banknoty, jak dziki kot bierze z obcej ręki surowe mięso. Uciekłaś z banknotami w zacisze biustonosza, chociaż zapłaciłem, żeby roztrzaskał się na podłodze, kiedy tylko poproszę o to. Patrzyłaś na mnie, jak patrzyłaby szamanka, jak patrzyłby dzikus, który zaufał, że nie ma wyboru i dla jedzenia gotów jest poświęcić całego siebie. Gładkie ciała poszły precz do swoich chichotów, perfum, plotek i czekania na kogoś, kto za włosy je weźmie i zaciągnie pod okno, pod ścianę, pod siebie… kto groszem zatknie knebel skrupułom i kolanom wskaże przeciwległe strony świata.

Zamknęłaś drzwi i zostaliśmy sami – ja i ty z moimi banknotami już rozgrzanymi ciepłem twojego ciała. Chciałem ci powiedzieć, że dłonie mam zmarznięte i też chciałbym jak one poznać ciepło twoich piersi, lecz ty już ściągałaś tekstylia, topiąc je w podcieniach podłogi i bosymi stopy przyszłaś do mnie smutna. Naga i smutna. Położyłaś obie dłonie na moich ramionach, zajrzałaś we mnie wypłowiałym błękitem oczu, a smutek mgłą spowijał cię całą, niczym jedwabiem najgładszym i zimnym na wylot. Stałaś drżąca w nagości i całe ciało chciało się schować w moją koszulę, a ty chciałaś mi coś powiedzieć, zanim szorstkie słowa złapią krtań nieuleczalnym nowotworem.

Wstyd mi się zrobiło i uciec chciałem, a ty stałaś pachnąc niespełnieniem, niedowierzaniem i błaganiem, żebym wreszcie zrozumiał, żebym zauważył, bo przecież potrafię patrzeć. Stałaś przede mną ze swoją dojrzałą kobiecością i chciałaś, żebym się tobie zdarzył, a nie, żebym zapłacił. Patrzyłem martwymi, nierozumiejącymi oczami na ciebie, a ty już bez uśmiechu na ustach, bez kłamstwa na użytek gawiedzi, stałaś dumna i niezależna, chociaż naga kompletnie wobec mnie, który nawet krawata nie rozluźnił i teraz pot spoza uszu wypływał na rafę kołnierzyka i wilgocią znaczył koszulę, jakby to był sok ze świeżej cebuli – ostry, drażniący zmysły i odbierający wzrok. Stałaś naga dla mnie, moim pożądaniem kupiona, a ja jak sztubak, jak nastolatek pociłem się i dłonie mokre na wskroś, a w głowie tornado wirujące, chaosem kipiącym naprzeciw twojej uległości. Nie dałem rady. Nie wytrzymałem łagodności twojego spojrzenia i uciekać chciałem, więc strząsnąłem twoje dłonie z moich ramion i do drzwi, jak tchórz ostatni bez słowa cofałem się nie odrywając wzroku od twoich oczu, jakbym się bał, że tygrysem na plecy mi wskoczysz i wydrapiesz krtań i serce jeszcze bijące pożresz klęcząc na mnie w dzikiej nagości pośród moich soków w ostatnim drgnięciu pulsu podskakujące.

Uciekałem od ciebie, chociaż właśnie kupiłem cię na chwilę. A teraz, zamiast wziąć cię, jak bierze się talerz przekąsek przed właściwym daniem, uciekałem drzwi szukając plecami, a w twoim wzroku usiłowałem zaszczepić przeprosiny. Westchnęłaś tylko… Westchnęłaś i to było coś, co mnie przewróciło na podłogę, bo wielu rozmaitości się spodziewałem po tobie, lecz nie westchnięcia. A ty patrzyłaś na mnie smutniej niż umiałem sobie wyobrazić i patrzyłaś na mnie w tę podłogę zaplątanego, a może nawet w twoją bieliznę tam leżącą i to ja miałem w oczach strach, ból i błaganie. A ty z pogardą westchnęłaś tylko…

- idź już. Idź. Czekałam na ciebie zbyt długo, a kiedy wreszcie przyszedłeś, zamiast wziąć mnie… co ty chciałeś kupić kretynie???

29 komentarzy:

  1. Straszna niedojda ten Twój bohater.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. znaczy po mnie to ma - wybacz mu, bo taki niekumaty chłopina

      Usuń
    2. Ależ wybaczam! Kiedyś drażniły mnie męskie niedojdy, ale potem poszłam po rozum do głowy i po rozwód do sądu.

      Usuń
    3. gdyby był bardziej udany, w pół zdania skończyłby i wyszedł - o czym wtedy napisałbym?

      Usuń
    4. Co prawda, to prawda.
      Dziś muza i dla mnie łaskawa - włożyła w mój odrętwiały mózg pomysł na kolejny podrozdział, więc zadowolona dzióbię z przenośnym śpiewem na ustach.

      Usuń
    5. dziobanie ze śpiewem trudno się łączy, chyba, że odrębne organy czynią zdarzenia.
      udanej produkcji.

      Usuń
    6. Oczywiście, że ta. Moje dziobanie długopisem się odbywa, a i śpiew na ustach przenośny, to znaczy metaforyczny. W gruncie rzeczy mogłabym jeszcze jeść na ten przykład.

      Usuń
    7. wielofunkcyjne urządzenie twórcze (znaczy konstrukcyjno-destrukcyjne, bo przeżuwanie raczej niszczy jak tworzy, a wytwory przeżuwania są g. warte)

      Usuń
    8. Trudno odmówić Ci racji, nawet tej gównianej.

      Usuń
    9. ech - bohater byle jaki, to chociaż reszta niech się broni

      Usuń
    10. Broni się bezproblemowo!

      Usuń
    11. gorzej, jak się pojawią problemy, bo wtedy może się już nie obronić...

      Usuń
    12. Chi, chi... Na razie nie daję szans obrony jednemu z moich. Dobrze mu tak! Chi, chi...

      Usuń
    13. miłością wręcz pałasz do tych swoich bohaterów - taką zjadliwą - przeżyją, czy już czas gromnice z kurzu obetrzeć?

      Usuń
    14. Ze dwie na pewno nie zaszkodzi przyszykować.

      Usuń
    15. onych bohaterów masz w pęczkach, na wagony, albo ławicą płyną jako sardynki?
      i co się który zbliży, to go dziabnąć jakim scyzorykiem, żeby za lekko mu się nie działo w podrozdziale dalekim od ostatniego...

      Usuń
    16. Tak, produkuję ich hurtowo, bo taniej wychodzi. I potem będzie w co dziabać.

      Usuń
    17. polecam broń maszynową, albo biologiczną - jak przyjdzie utłuc ławicę bohaterów, żeby średniówkę masy wyrobić wirus! zdecydowanie wirus - czarna ospa, dżuma, i te zarazy toksyczne, co po świecie biegały jak bezpańskie psy.
      zostaw choć jednego dla przykładu, żeby miał kto ostatnią stronę przewrócić

      Usuń
    18. Coś wymyślę. A ostatnie słowo i tak należeć będzie na pewno do bohaterek żeńskich.

      Usuń
    19. one też występują en masse?

      Usuń
    20. przetwórstwo rybne... albo subiektywna historia świata

      Usuń
    21. mnie nie pytaj, bo to Twoje dzieło - chyba wiesz, co popełniasz?

      Usuń
    22. Nie zawsze i nie do końca. Toto lubi nagle zaczynać żyć własnym życiem i wtedy przestaję nad tym panować. ale i tak dobrze się bawię, zwłaszcza dzisiaj.

      Usuń
  2. To były najłatwiej zarobione pieniądze tej pani ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a jeśli nie?
      jeśli to były pierwsze pieniądze, które nie cieszyły w ogóle?

      Usuń