piątek, 10 sierpnia 2018

Bez ram.


W piasku wije się tatuaż jednodniowy. Namalowany nieznaną ręką, lizany wiatrem i zdeformowany osuwającymi się drobinkami. Ziemia nawet za bardzo się z niego nie otrząsa, bo wie, że to blizna, która się zagoi do wieczora. Samoistnie i bez jej interwencji. Tymczasem trwa pomiędzy moimi stopami i usiłuję odcyfrować znaczenie zawarte w symbolu zbyt obłym, aby był standardem ze świata symboli noszących piętno znaczenia niczym stygmaty. Żadne serca, krzyże, czy harcerskie symbole. Żaden wyrafinowany alfabet, pismo obrazkowe, czy emotikony. Może autograf człowieka, który gdzieś tu popełniał poranek wolny od konieczności.

Zerkam szukając w głowie odpowiedzi na wielokrotność łuków ciągniętych patykiem w kurzu. Może to ten, który leży pod ławką tuż obok lewej stopy? Podniosłem, bo przedpołudnie prosiło o chwilę wytchnienia, a lepszych pomysłów nie miałem. Wziąłem w dłoń i pozwoliłem oczom prowadzić patyk po już istniejących kreskach. Odtworzyłem, a wilgotna ziemia wybujała kontrastem i obraz stał się czytelniejszy. Do czasu, kiedy słońce rzuciło nań okiem, bo od tego wzroku zbladł błyskawicznie i znów się zaczął deformować, popadać w ascetyczne samounicestwienie na raty. Jeszcze raz powtórzyłem bezmyślność własną poprawiając cudze myśli zapisane niezrozumiale.

Ktoś przeszedł niepostrzeżenie i tylko żwirowa alejka podniosła alarm, że przesuwa się teraźniejszość anonimowa do jakiegoś gdzieś-kiedyś. Nie podnosiłem głowy, bo nikogo się nie spodziewałem, ani towarzystwa spragniony nie byłem. Pochłonęła mnie grafika nad która siedziałem i czytałem jej znaczenia i wymyślałem przyszłość skomplikowanej retoryki. Bałem się, że własną niepewnością zniekształcę i odmienię znaczenie, więc kiedy już decydowałem się po raz kolejny poprawiać zanikający obraz robiłem to w skupieniu, gryząc wargę niemalże do krwi, żeby nie uronić żadnej krzywizny, a łukom nie odebrać wypukłości. Dzień w tym czasie dojrzewał do rozmaitych bezeceństw aż wreszcie zaczął kusić wieczorem ubranym w barwy stygnącego słońca, cieniami zaglądającymi niemal po horyzont i szukającymi pod drzewami pierwszych schadzek wstydzących się jeszcze pocałunków nastolatków.

Powtórzyłem obrazek ze świadomością daremności, bo przecież nocą nie dam rady podtrzymać życia tego, co w dzień było już nie najprostsze. Nie uniosę znaczenia aż do poranka kolejnego, bo noc pożre kreskę skromną niechybnie. Odłożyłem patyk tam, skąd go wziąłem, bo być może ów ktoś przyjdzie jutro i znów będzie chciał namalować to, czym w sidła własnej świadomości mnie schwytał. Na cały dzień, w którym sił nie znalazłem, żeby odejść. Jak maniak zafascynowany obrazem mieszkającym na ścianach muzeum, kiedy nocny portier wygania go, a on ze łzami w oczach i musi bez widzenia całą noc przetrwać, by rankiem znów usiąść i przeżyć wspólnotę z czuciem w ramy oprawionym.

Że nierozsądny jestem? Ależ wiem o tym doskonale. I co gorsza nie zamierzam tego zmieniać. Patrzyłem na sosnę wczepioną pazurami korzeni w wietrzejąca skałę i kibicowałem jej dzień cały i później odwiedzałem, żeby sprawdzić, czy się udało. Jakbym był matką chorego dziecka i w szpitalnej niewygodzie, zakłócając sterylność, pośród bólu wielu ludzkich nieszczęść siedział na twardym taborecie i gorącą, wystraszoną dłoń dziecka trzymał, tak siedziałem. Kamienie do domu zabierałem, żeby się ogrzały choć trochę, żeby kąpiel wzięły i mogły zakwitnąć kolorem bezwstydnie całkiem. Patyki znajdowały we mnie przyjaciela, a korzenie bezdomne droczyły się ze mną i wpraszały nienachalnie, aż je zabierałem z westchnieniem do siebie wiedząc, że świat znów będzie gderał, że dla martwej natury znajduję miejsce, którego żywym odmawiam. Że pośród szczątków żyję, jakbym mieszkał na cmentarzu. W martwą przyrodę wciśnięty i trudny do zauważenia.

A teraz nad kreską w piasku skowyczę, bo zabrać nie potrafię, ani zostawić. Poszedłem w końcu, bo noc mi zaczęła dogryzać, a wiatr bezeceństwa i szyderstwa sączył mi do uszu. I usiadłem w jakimś ludzkim gnieździe, żeby cos do jedzenia zamówić i oszołomić się alkoholem na wszelki wypadek, znieczulić, żeby móc później zasnąć bezmyślnie i błogo. Na serwetce usiłowałem obrazek powtórzyć, bo jeszcze się łudziłem, że ręka zapamiętała kształt, a oko poprowadzi dłoń, zanim ta zmięknie od alkoholu. Nie. Nie da się powtórzyć ideału. Miniaturowe nawet odstępstwa powodują, że piękno zmienia się w bohomaz, jeden fałszywie powtórzony łuk zepsuje obraz i nie pozwoli zmysłom na ucztę. Zmiąłem kilkanaście serwetek, na których nie sprostałem zadaniu i poszedłem spać. Skulony, jak jakiś lis w norze, niespokojnie czujny usiłowałem wydrapać nocy chwile zapomnienia, jednak nie bardzo mi się udawało.

Wreszcie poddałem się i stanąłem w oknie nagością własną. Wiatr mnie objął natychmiast i wiódł na pokuszenie. Do tam, skąd dopiero co wróciłem. Negocjowaliśmy chwilę przy kawie, a on wreszcie wsunął mi rękę we włosy i potarmosił bardziej przyjaźnie:

- No chodź chłopie! Nie daj się prosić.

Poszedłem z wiatrem. Bo mnie łatwo namówić na dowolnie absurdalny spacer, na taniec w deszczu, czy leżenie w trawie pod drzewem, żeby nie czuło się samotne. Ławka była pusta, a patyka nie ukradł żaden pies. Leżał sobie pod ławką tam, gdzie go zostawiłem, ale w miejsce autografu znalazłem ślady buta i nawet jedna kreska nie dożyła poranka, który nieśmiało wychylał się spoza zaniedbanych kamienic. Brutalnie zdławiony obraz milczał do mnie znaczeniem ukrytym już pod bieżnikiem adidasów, stłamszony niczym niedopałek ponad konieczność zgaszony butem.

Usiadłem, jak siedziałem wczoraj i patyk w rękę wziąłem. Nogą wyrównałem ziemię i na niezapisanej tablicy usiłowałem stworzyć to, co odtwarzałem wczoraj wielokrotnie. Może byłem zbyt wymagający, jednak kolejne próby nie zostawiały złudzeń i nie dawały radości. Ścierałem nogą i malowałem raz jeszcze i jeszcze. Bez skutku. Poranek już całkiem odważnie rozdawał kolory okolicy, a ja mozoliłem się nad kreską zbyt trudną do odtworzenia. Jakiś pies przywitał mnie ogonem i mokrym nosem sprawdzał, co usiłuje z ziemi wygrzebać, ale poszedł czując, że do łakoci mi daleko. Pojedyncze kroki zaświergotały na żwirze, znikając tak samo, jak się pojawiły. Spoza pleców słońce zerkało na moje nieudolne próby, a ja ciągle drapałem ziemię niedoskonałością. Chyba zaskorupiłem się w sobie, bo łączność ze światem zerwała się niepostrzeżenie.

Nie wiem, ile czasu minęło, ani co się działo wokół. Siedziałem nad zniszczonym obrazem i naprawiałem go bezskutecznie. A pamięć wciąż mówiła, że nie zrobiłem tego dobrze. Aż poczułem na ramionach dłonie. Mniejsze od moich i delikatniejsze. Jakieś włosy zaczęły łaskotać mnie w ucho i szept ciepły, spowity kwiatowymi perfumami:

- To nie tak… Zaczekaj, pokażę ci. Ale to mój obraz i ty nigdy go nie namalujesz. Spróbuj namalować własny. Zobaczysz, że uda się za każdym razem. Weź patyk i maluj duszą. Zgaś wstyd i zwątpienie, pozwól sumieniu prowadzić rękę tam, gdzie nawet myślami boisz się podążać i namaluj. A jeśli tak bardzo spodobał się tobie mój, to pozwól mi go namalować. Daj patyk…

29 komentarzy:

  1. Zobaczyłam morze, plażę i rysunki na piasku - zawyłam, zatęskniłam...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. kurz spod ławki wyrósł do plaży?

      Usuń
    2. Skoro obraz bez ram... trochę mnie poniosło.

      Usuń
    3. niech niesie - ale to spory kawałek. wymagał zapewne jakiegoś wspomagania.

      Usuń
    4. Wyobraźnia doskonale sobie radzi :)

      Usuń
    5. udanej podróży w takim razie.

      Usuń
    6. Właśnie się pakuję, zamierzam sprawdzić trop...

      Usuń
  2. Ślady na piasku czy innym podłożu zawsze są nietrwałe. Lepiej żeby każdy tworzył swoje, zamiast uporczywie naśladować cudze.

    OdpowiedzUsuń
  3. :)
    http://s3.amazonaws.com/media.wbur.org/wordpress/18/files/2015/08/picAmadorPlaya-Painting-Believe-2013-Stinson-web.jpg

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ale tylko ładny...
      spłycenie obrazu malowanego słowem do realu - makabra.

      Usuń
    2. nie wiem, czy zrozumiałem o co chodzi. że słowa są ładniejsze? czy że obrazek na plaży makabra?

      Usuń
    3. Prawie każda próba przedstawienia opisu rysunkiem (choćby nie wiem, jak ładnym) bywa karykaturą.

      (podobnie, jak skrótem w stosunku do głosu mówiącego (żywego) jest opis :) )
      Zagmatwałam?

      Usuń
    4. dość skomplikowane. próba opisu obrazu najczęściej kończy się porażką, bo obraz jest bogatszy. Ty napisałaś, że opis był bogaty na tyle, że obrazek wydaje się ubogi. to dla mnie trochę niezrozumiałe, bo moim celem jest dogonić opisem obraz. i to ten żywy, który oddziałuje na komplet zmysłów. marzenie takie bezwstydnie wielkie.

      Usuń
    5. Dla mnie to jest proste (ale być może, ja tak mam).
      W dużym skrócie: najbardziej przemawia do mnie mowa (tembr i siła głosu, słyszalne emocje}, potem tekst czytany przeze mnie (tu mogę sama interpretować), dalej obraz (który sugeruje mi nastrój, np. barwą, cieniami).

      Na samym końcu stawiam na znaki drogowe (informują, nakazują, zakazują):)

      Usuń
    6. dla mnie obraz widziany jest najpełniejsza forma kontaktu. opis jest już uproszczeniem, które okrada obraz z detali. i nieważne, czy opis jest realizowany paszczą, czy literkami zapisanymi.

      Usuń
    7. może to zależy od tego kim jesteśmy: wzrokowcem, słuchowcem czy kinestetykiem...?

      Usuń
  4. Mam nadzieję, że pognałeś na wezwanie wiatru ubrany?
    Podobno najlepiej widzi się i maluje sercem :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki za troskę.
      ja usiłuję malować słowem.

      Usuń
    2. Można słowem i sercem...

      Usuń
    3. podrobami mam się wysławiać? to niełatwe.

      Usuń
  5. Myślę, że malujesz słowem bo widzisz sercem...
    A może na odwrót?
    Sam wiesz najlepiej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie nasyciłem się jeszcze światem i ludźmi. dlatego patrzę i chcę z tego zapamiętać coś szczerego. drobiazgi czasami wymykają się kontroli, dlatego szukam detalu.

      Usuń
  6. Witaj, Oko.

    "Dziś znowu widziałem obraz bez ram,
    Niech się zatrzyma dobry czas."
    ("Obraz bez ram" - T. Zeliszewski)

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mam wrażenie, że słowami pobudzam Twoją wyobraźnię. interesujące dokąd ona zmierza, bo często mnie zaskakują Twoje skojarzenia.

      Usuń
  7. Nigdy, przenigdy nie wolno porzucać nierozsądności. Rozsądność jest może i czasami pożyteczna, ale tylko czasami, a poza tym jest nudna, jak rosół (flaki z olejem są fajne!)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. rosół, to słona, tłusta woda. podawana choremu jako placebo na każdą dolegliwość z kacem i alzheimerem włącznie.

      Usuń