wtorek, 25 września 2018

Autostop.


- Koniec drogi! Wysiadka! – kierowca tryskał entuzjazmem, jakby wysadzał mnie w epicentrum raju z widokiem na Panteon Gwiazd.

A tymczasem było to szczere pole, a wręcz rżysko po lewej, a po prawej smętnie chwiały się na wietrze schnące smutnie kukurydziane wiechcie. Środkiem droga. Nitka asfaltu tak zabiedzona, że dwa samochody musiałyby wykazać się maksimum asertywności, żeby nie nadwyrężyć wzajemnie stref osobistych. Podobno historia zna takie przypadki, że na jednej zabiedzonej drodze, w tym samym czasie, aż dwa krążowniki usiłują okiełznać przestrzeń i to w przeciwnych kierunkach. Z jednej strony widzenia chudnąca wstążka szosy dotykała spadającego słońca zaczerwienionego z tej asfaltowej bezczelności. Taki czerwony lizak na czarnym patyku. Z tyłu? Obejrzałem się bez wiary, że za mną horyzont wygląda atrakcyjniej. I miałem rację poskramiając nadzieje. Za plecami po kres widzialności falowały zapomniane, kukurydziane pola, albo rżało rżysko naśmiewając się z absurdu sytuacji.

Zeskoczyłem z paki i nawet drzwiami nie mogłem trzasnąć na do-widzenia, bo ich nie było. Kierowca pożegnalnie pokazał mi spocone wnętrze dłoni i sobie tylko znanym sposobem zjechał z tego asfaltu w coś jeszcze bardziej mikrego. No! Tamta droga wieść już do raju nie mogła, chyba, że na raj zasługuje jedna tylko jednostka, a kierowca nie za bardzo wyglądał na naród wybrany. Plandeka zatrzepotała na wietrze, a silnik mruczał cichnąc gdzieś pomiędzy kolbami na wpół ususzonej kukurydzy smętnie chwiejącej się stadnie. Plecak, kiedy zorientował się w topografii terenu, to się przewrócił i bezwzględnie wymagał transportu i reanimacji. Ale dokąd miałem go transportować, skoro czarna wstęga przecięła wszechświat na dwie połowy – jedną żółtą od rżyska, a drugą zieloną od kukurydzy?

Zerknąłem w niebo, bo to łatwiejsze do osiągnięcia niż zerknięcie pod nogi. Nic ekstremalnego. Lato w pełni, a na nim jeden kożuszek barani rozstrzępiony po całym niebie. Musiał być bardzo mały, bo pomiędzy fragmentami zmieścić się mogły życiorysy jętek jednodniowych, a może i wojna trzydziestoletnia. Wyszło na to, że mieszczę się ja, rżysko i kukurydza. Na poziomie ziemi, bo powyżej niebiańska rozpusta obejmowała wszystko, z jednym małym wyjątkiem tej baranicy podartej na miliard ledwie widzialnych fragmentów. Otworzyłem plecak i wyjąłem butelkę wody ze złośliwą satysfakcją zauważając, że pole kukurydzy zerka na mnie z zazdrością. Jak psiak pod stołem siedzący z nadzieją, że komuś serduszko zmięknie i podzieli się – tak patrzyło na mnie to nieskończone pole. Co miałem zrobić? Wysikałem się, bo na więcej mnie nie było stać, a pole przyjęło tę lichotę bez mrugnięcia okiem. Po atomie na kolbę nie miało prawa się nazbierać, choćbym uzurpował sobie nie wiedzieć jakie możliwości. I nawet nie oczekiwałem wdzięczności znając miałkość przedsięwzięcia.

Woda spływała we mnie ścieżkami pustymi od wilgoci i szczęściem była, bo bez wody miałbym się z pyszna w tej nieskończoności. Paszę też miałem ze sobą. Traper powinien. Chyba, że pości pod wpływem siły wyższej lub uporczywej nieprzychylności natury. Plecak rozwalił się pod kukurydzą i drzemał, a ja wyciągałem z niego pęto podsuszonej upałem kiełbasy i chleb równie skwapliwie oddający świeżość słonecznym promieniom. Zapaliłbym ogień, ale najbliższe drzewo nie mieściło się w widnokręgu, kukurydza zielonością wyrażała dezaprobatę dla takiego pomysłu, a rżysko… Cóż – rżysko mogłem rozpalić, ale wyłącznie w poziomie – na dodatek bez możliwości dogonienia płomienia, który zapewne rozbiegłby się we wszystkie strony świata okazując zainteresowanie kiełbasą na mgnienie oka zaledwie, więc zjadłem zimną (letnią w zasadzie, bo przecież lato w pełni).

Kierowca i samochód już od dawna wydawali się być mrzonką i snem, a żaden inny pojazd nie zakłócił tańca kłosów kukurydzianych i nie skalał moich uszu podejrzeniem, że być może w dobrą stronę zmierzać zamierza. Położyłem się obok plecaka, który najwyraźniej był wytrawnym włóczęgą i nie marnował energii na darmo. Ziemia przytuliła się do moich pośladków i nie tylko. Chyba spijała ze mnie wilgoć, jak czynią to motyle, z tą drobną różnicą, że motyle chleją punktowo, a ziemia mnie uważa za punkt i to taki, który nie wydaje się być dystrybutorem, a co najwyżej protezą. Cała moja woda temu polu nie pozwoliłaby przetrwać nawet jednej minuty więcej podczas klęski żywiołowej polegającej na niedoborze płynów.

Człowiek się źle czuje, kiedy jest nieumiejscowiony. W takim rozkroku pomiędzy niczym, a niczym. Zaczynałem powątpiewać w zasadność istnienia, nawet w istnienie jako takie. Bo niby czym miałoby się ono różnić, gdybym zaistniał pięć kilometrów dalej, albo zaprzestał istnienia tu właśnie? Paranoja. W takie miejsca nawet fiskus nie zagląda ze strachu, że mógłby stracić immunitet. Ziemia ssała ze mnie soki, a ja dumałem nad ostatnią konkluzją. Skoro tak, to ja mogę WSZYSTKO! Niebo spoglądało na mnie zdumione odkryciem, a kukurydza potakiwała niespiesznie. Mogę! A pewnie, że mogę, bo kto zabroni?

Plecak odrobinę grymasił, kiedy ciągnąłem go pod głowę, ale postanowiłem sprowadzić jego rolę do funkcji poduszki utrzymującej mój wciąż nawodniony mózg poza zasięgiem łapczywości ziemskiej. Nogę na nogę założyłem nonszalancko i wyzywająco spojrzałem w tę część nieba, z której zdążyło uciec słońce. Po kres widnokręgu panowała cywilizacyjna pustynia, a architektoniczna nieciągłość drogi tylko ją podkreślała. Świat niemal tak analogowy, jak bo Bóg wymyślił. Może mniej doskonały, bo przecież droga do raju nie kończyła się napisem: „Serdecznie witamy Szanownych Gości”, albo czymś równie pretensjonalnym. No i kierowca – on odjechał, jakby tęsknił do tego, co wciąż przed nim. I przede mną. Ech! Przede mną wieczór, a może nieskończoność? Może koniec świata, albo początek nowego porządku? Kto mógłby podeprzeć teorią, albo mądrością ludową, kiedy wokół nicość? Leżę… Nade mną dzień więdnie i zamiast blednąć szarzeje. Zawał? Czarnowidztwo? Leżę…

- I co? Kto bogatemu zabroni? A ja dzisiaj najbogatszy na świecie.

18 komentarzy:

  1. A żebyś wiedział, że najbogatszy, cóż więcej nam potrzeba do szczęścia? ten chleb i kiełbasa...apetycznie zabrzmiało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. stary chleb i kiełbasa byle jaka. ale na powietrzu smakuje lepiej niż cuda w wykwintnej restauracji.

      Usuń
    2. O to chodzi, niech żyje piknik !

      Usuń
    3. niech żyją zapasy. mi się zdarzyło zostać na stopie gdzieś w Polsce i na kolację i śniadanie została garść irysów.

      Usuń
    4. I dlatego nigdy nie pojadę do USA. Tam bycie pomiędzy "niczym, a niczym" jest codziennością, a tego bym chyba nie zniósł. Tak sobie przynajmniej myślę:) PS. Wybacz Oko, że nie komentuję wszystkiego, ale po porostu za Tobą nie nadążam:)))

      Usuń
    5. przecież nie o ilość chodzi. głupio byłoby, gdyby to był obowiązek. nie w tym rzecz chyba.
      a pomiędzy niczym, albo pośrodku niczego można być na oceanie lub w Arktyce. że o prozaicznej Rosji nie wspomnę już ani słowem.

      Usuń
    6. Można też w Polsce. Znam takie miejsca i unikam, jak ognia. Niestety z jakiegoś powodu lubi je gŁoś, więc mamy z tym nielichy problem:))

      Usuń
    7. czyżbyś miał na myśli tzw "czatownię"?

      Usuń
  2. Piękny obraz, a rżysko rżące - mistrzowskie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. na stopie takie miejsca się trafiają i jak się ma pecha, to można z głodu umrzeć - tu chociaż kukurydza dawała nadzieję na przetrwanie. rżysko aż się prosiło o rżenie i bez namysłu się zgodziłem.

      Usuń
    2. Wręcz nie wypadało się nie zgodzić!

      Usuń
    3. był taki czas,m kiedy w ramach zauważenia niespodziewanie dla mnie samego udała mi się taka fraza: niestrawiona potrawa na trawniku. takie marnotrawstwo. ktoś upuścił i nie doniósł. to się zdarza.

      Usuń
  3. Lubię być nieumiejscowiona. Lubię bezkresy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. chyba nie takie. za to góry lubię, że tam zawsze się jest pomiędzy czymś. czyli jest się gdzieś, a nie pośrodku niczego.

      Usuń
    2. Pośrodku morza, sawanny ani pustyni nigdy jeszcze nie byłam, ale ta myśl mnie pociąga.

      Usuń
    3. ludzie bez granic - niech się zdarzy, żebyś poczuła satysfakcję. może wręcz szczęście?

      Usuń
  4. Autostop....na tym niegdysiejszym na ogół nie wysiadało się w bezkresie, tylko czekało w rowie na następną okazję.
    Perspektywa spędzenia nocy w takiej scenerii może być kusząca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mi się zdarzyło trafić kurs donikąd i zostać na asfalcie. było lepiej, bo był las. i gorzej, bo żarcia nie dowieźli.

      Usuń