niedziela, 25 listopada 2018

Dialog drapieżny.


- Wczoraj zaproszony byłem na uroczysty obiad. Wiesz, taki na pięćdziesiąt par, albo i więcej. Nazywają to weselem, bo radości jest co niemiara, na ogół z innych gości, którym uda się zbyt wiele zjeść, względnie wypić i usiłują podskakiwać na parkiecie, żeby zrobić jeszcze trochę miejsca na kolejne potrawy, które są dostarczane w takim tempie, jakby zaraz za nimi dreptał głodny koniec świata. Pocą się przy tym dość zabawnie, bo z okazji wielkiego obżarstwa panowie zakładają jedwabne smycze na szyje, żeby spowolnić apetyt, a panie obciążają ciała metalami i kamieniami, prawdopodobnie po to, by zachować większą stabilność.

- Ja wczoraj skazany byłem na ptactwo. Wybór miałem dość ograniczony, bo albo kurczaki pochodzące z rożna, albo z KFC. Może są dostępne kurczaki z innych wiosek, ale te dwie mają w mieście monopol, albo chody w Sanepidzie, bo trudno spotkać inne. Przyznam się, że te pochodzące z tego Rożna, to jakieś większe. Z grubsza jak piłka do rugby. Nie słyszałeś przypadkiem, czy to polska wioska? Taki duży kurnik trudno ukryć, choć Internet na ten temat milczy jak zaklęty. W KFC serwują takie, które bardziej przypominają piłki do tenisa… Może nawet do golfa? I są octem zaprawione. Preparaty – znaczy się. I to starożytne. Sam rozumiesz. Okazy obecnie trzyma się w formalinie. Ocet stosowany był w czasach egipskich, bo wina chlali bez umiaru, a w tamtejszym klimacie kisło im błyskawicznie i coś z tym octem musieli robić, więc kiszonki robili. Nie wiem, czy to kurczaki, ale jeśli tak, to te egipskie strasznie małe. Kupa roboty z tym musiała być i to pośrednio tłumaczy apetyt na niewolników w tym Egipcie.

- Obiad trzymał się standardów kurczowo niczym pies zaprzęgu. Na podbicie apetytu podali tłustą wodę na gorąco. Pozostałość po gotowaniu kurczaków. Ludzie nie chcą tego wylewać, więc podają przed posiłkiem właściwym, żeby rozruszać układ pokarmowy i nawilżyć ściany przewodu aż do ujścia, żeby następnego dnia dało się skanalizować przemianę materii. Po takim zabiegu łatwiej jest popychać potrawy, nawet, kiedy się ich za dokładnie nie pogryzie, albo połknie razem z kośćmi. Na szczęście obsługa nie miała ochoty być podszczypywaną przez koniec świata i natychmiast zaczęli roznosić mięsiwa. Kartofle też, ale kto kaleczyłby sobie podniebienie botaniką? Z roślin to rozumiem przyprawy, zioła… Taki pieprz trzyma się kupy, bazylia, czy majeranek… Rozumiesz, dla podkreślenia charakteru. Jak ów przysłowiowy grzybek w barszczu, co to samotnym być musi, żeby na widok drugiego nie zapałał prokreacyjnym uniesieniem i nie zanieczyścił barszczyku do grzybowej.

- Te maleństwa z KC mogą być starożytne. Sam rozumiesz. Małe, bo nie zdążyły wyrosnąć w bezwzględnym świecie wielkich gadów. Ktoś nazbierał ich zatrzęsienie, skojarzył z winnym octem w amforach sławiących wojenne wyczyny przodków i tak dotrwały do czasów teraźniejszych i się wstydzić muszą przed kuzynami z tej wioski… To Rożno wygląda mi na Małopolskę. Czuję smaczek tamtejszy. Może nawet klimat pasujący. Wybacz tę dygresję. A wracając do starożytnych kurczaków, choć może to zupełnie inne ptaszę zmumifikowane zostało i opakowane w panierkę, żeby ukryć jego bladą cerę wymoczka octowego. Ponoć istnieją już metody pozwalające wykryć wiek znaleziska archeologicznego i metody węglowe potrafią umiejscowić poczęcie na skali historii. Co tam wiek, zawartość żołądka można odcyfrować, tylko płeć kucharza pozostaje domysłem, chyba, że zostawił ptaszynie pamiątkę w postaci biżuterii, lub z paluchem nie zdążył uciec, nim go dziabnął śmiertelnie.

- No i przy jedzeniu rozumiesz sam – gawęda. Ę-Ą, savoir vivre i garnitury. Nie tylko na grzbietach, ale w niektórych paszczach również. Takie wzmocnienia, żeby łatwiej do szpiku się dobrać. Przy stole zwyczajowo gadać trzeba, bo z pełnym pyskiem gada się w sposób czarujący i popełnia gafę za gafą, więc śmiechu jest jeszcze więcej, a w końcu o to chodzi. Byłem uprzejmy pochwalić obsługę, bo przede mną postawili półmisek wielkości brodzika pełen parujących aromatów, co skwitowałem miłościwie, że świnie i krowy uwielbiam. Chyba popełniłem „fo-pa”, bo panie odsunęły nieco talerze i przyglądały się padlinie, żeby sprawdzić, czy jest równie fioletowa, jak na krówce z reklamy Milky Way, a panowie ostrożniej kroili mięso, żeby świnki nie bolało. Byli też tacy, co żarli ciszej, żeby nie zbudzić tej świnki na talerzu i zamiast radości zapanowało grobowe milczenie.

- Amerykańska zapobiegliwość mnie zdumiewa, ale rozumiem, szanuję i doceniam. Bo wyobraź sobie jak zdeterminowani byli myśliwi sprzed dwustu lat. Kiedy zobaczyli na stepie wołowinę, to nie potrafili przestać do niej strzelać, póki nie skończyły im się kule, strzały, czy w co oni byli właśnie wyposażeni. Całe klany, wioski, a nawet i oddziały wojskowe atakowały w amoku do ostatniej kropli potu i ostatniego ziarnka prochu. Potrafili wytłuc jednorazowo coś na kształt rocznego zapotrzebowania na mięso sporego miasta. W każdym ze stanów, przez które wołowina raczyła doroczny marsz ku chwale natury celebrować. Podejrzewam, że tu znów musieli zaszaleć z tym octem, żeby się im nie zepsuło mięsko, więc dodali odrobinę botaniki w postaci cebulki, czy czosnku, zmielili je wraz z pieprzem i solą, a następnie ukryli w chłodniach w tak wysokich stosach, że kotlety się spłaszczyły pod wpływem grawitacji. Do dziś sprzedają je w bułeczkach pod rozpropagowanymi na cały świat flagami fastfoodowych potentatów. Zapewne przejęli narodowe, lub lokalne magazyny i prowadzą gospodarkę rabunkową do wyczerpania zapasów.

- Próbowałem złagodzić konsternację, a to nigdy nie wchodzi na zdrowie. Kontynuowałem, że konie są niesmaczne. A poza tym zjadanie czegoś, co ma imię wydaje się mniej humanitarne. Dlatego z psami i kotami nie mamy do czynienia w restauracjach. W takich Chinach mają mniej skrupułów, ale przy grubo powyżej miliarda żołądków nie ma miejsca na sentymenty. Tam rodzina kupując pieska zapoznaje się z podstawowymi cechami zwierzęcia, jak mięsność, przewidywany przyrost masy i tkanki tłuszczowej, zysk ekonomiczny i tym podobne parametry kulinarne. Może nie zjadają go osobiście, tylko wymieniają się w ramach dobrosąsiedzkiej przysługi, ale do garnka wcześniej raczej niż później trafia każdy burek i zaczyna się gotować, zanim skończy merdać ogonkiem. Rozumiesz? Wtedy panowie zapowietrzyli się, a panie, nawet zagorzałe abstynentki kazały sobie nalać gorzałki już nie w kieliszeczki, tylko walnęły po pół szklanki. Nie uwierzysz, ale niepostrzeżenie śledzikiem zagryzły, jakby to była marcheweczka, czy inny szpinak. Ale ich wzrokiem mógłbyś naostrzyć nawet wieżę Eiffla wzdłuż wszystkich krawędzi. Panowie wystraszyli się, że panie wysprzątają stół z płynnego paliwa i również wymienili naczynia na adekwatne do zapotrzebowania i gremialnie finalizowali toast tak zwanym tatarem. To już była perfidia i powiedziałem to głośno. Przecież to krowa zmielona razem ze świnią i polana kurczakiem… Powiedzmy niedoszłym kurczakiem. Więc co ich tak rozstroiło?

- Chyba masz rację. Może dlatego zjadanie ludzi się nie przyjęło, chociaż zaraz po śmierci chowa się ich do lodówki, żeby się za szybko nie zepsuli. Rozrzutność. Tyle mięsa na zatracenie idzie i albo zakopuje się je w ziemi, żeby zgniło, albo smaży do spopielenia, jakby nie można było poprzestać na przyrumienieniu i dezynfekcji. Przydałby się weterynarz, ale nie wiem, czy kostnice takich zatrudniają. Absolwentów uczelni nie brakuje, ale gdzieś się rozpierzchli i żaden nie wspomni. Może, kiedy rodzina nie patrzy… Cholera wie, co przerabiają w rzeźniach, masarniach i chłodniach. Kiedy tak gryzę kiełbaskę, to czasami natrafiam na drobne kawałki czegoś, co mogło miauczeć żałośnie, gdy wpadło w tryby maszynki do mielenia. Albo piszczeć piskiem kalekiego szczura dotkniętego starością lub chorobą tak bardzo, że nie dał rady przechytrzyć tępej maszyny. A skoro w tartaku tnąc drzewo zdarza się ofiara z palców starego wygi, któremu rutyna odebrała rozsądek z prędkością kilkudziesięciu tysięcy obrotów, to może maszynki do mięsa też łykają palce zbyt pewnych siebie masarzy? Może zjadłem tę katechetkę, której od miesiąca już nie widuję? Wolę puzzla nie układać, szybko przełykam i udaję, że tylko mi się zdawało, bo przecież te twarde kawałki trafiają do zup, sosów… No… Innym się trafiają. A jeśli mnie się trafiło, to chociaż nic mi się nie stało, to wolę trwać w mniemaniu, że to się jednak nie stało.

- Ludzie atawistycznie lubią surowiznę, bo żarli nie tylko tatara, ale również surowe ryby zawinięte wraz ryżem w morskie szuwary i steki tak krwiste, że trzeba je widelcem schwytać, żeby nie zeskoczyły z talerza i nie poszły brykać na trawnik zanieczyszczając przy okazji atmosferę ozonem. Popatrz. Ludzie przedziurawili atmosferę dopiero kilkadziesiąt lat temu i wysłali w kosmos sputniki. A taka krowa od niechcenia i tysięcy lat dziurawi atmosferę każdego dnia wielokrotnie wysyłając chmury gazowe i nikt jej pomnika nie wybuduje. Niewdzięczność ludzka granic nie zna. Przy stołach żarli aż furczało. Tylko koło mnie z talerzyków znikał trawnik i ozdoby. Bukiet warzyw. Zielnik w stanie przedagonalnym. Warto było poruszyć sumienia. Na stole stygła dla mnie kaczuszka odpoczywając tuż obok króliczka i baranek. Inny baranek, gdzieś bliżej końca stołu, to nawet meczał z wnętrza jednego pana, który dysponował pojemnikiem na baranki. Może mi się przywidziało, ale widziałem, że próbował go bodnąć. Może dopominał się o liść sałaty? Potem przypłynął szczupak w galarecie i drżał tak śmiesznie, że parsknąłem jak ostatni cham i położyłem na talerz jego pośmiertny uśmiech do kompletu i dzwonko nieduże, żeby w nim poszukać wykałaczki do dłubania w zębach. Pani naprzeciw zdeponowała wyrzuty sumienia w torebce, poluźniła gorset, a miała co poluźniać, pośladkami wpasowała się lepiej w belkę startową i napełniała organ muszlami… Może żywe były. Wyżerała je ze skorup w takim tempie, że pelikan pozazdrościłby jej przełyku, a małże z obleśnym dźwiękiem rozbijały się o dno żołądka, plaskając jak mokra szmata na kafle. Milczałem, bo bałem się, ż mnie wyrzucą, zanim nafaszeruje się do pełna, bo noc długa, a taki obiad szybko się znów nie trafi.

- Idę. Mam zamówioną wizytę u stomatologa. Może mi wyjaśni, jak to jest z ludzkimi zębami. Dentyści to straszne gaduły. I ciekawscy są bardzo, choć odpowiedzi nie do końca ich interesują. Wepchną w gębę człowiekowi coś ostrego, albo wirującego z gwizdem przeciągłym i pytają o drzewo rodowe, albo promocje w markecie. Spróbuję zapytać o narzędzia, bo jestem laikiem i swoją ignorancją mógłbym wystraszyć każdą potrawę na talerzu. Może wyjaśni mi, przeznaczenie aparatu gębowego i jego preferencje tak, żebym zrozumiał. Mam kły i mogę gryźć. Mam siekacze i mogę siekać, mam trzonowce do miażdżenia. Czyli co? Mogę chyba wszystko? Na wszelki wypadek spróbuję się upewnić, kiedy będzie mi wyostrzał narzędzia zbrodni. Troszkę już zapomniałem, jak się kąsa i atakuje paszczą, ale i to postaram się nadrobić. Może znajdę poradnik drapieżnika, bo na wampirzych doświadczeniach wolę się nie wzorować. Nic nie mam do czerniny. Ale dobrowolność ofiary i jej dziewiczość zdają mi się być zbyt Fiction ,a zdecydowanie mniej Science.

14 komentarzy:

  1. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi czytać tak interesująco podanej relacji z wesela.

    Tłusta woda jest bardziej smaczna, kiedy do niej dorzucić szponder lub pręgę wołową. Osobiście nie przepadam, ale w razie stanu zwanego przeziębieniem nie pogardzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no proszę. tłusta woda jest podkładem pod dania właściwe... treściwe, czy zasadnicze.
      podawanie relacji brzmi podobnie do podawania deseru i kawy po daniu zasadniczym...
      - pani? podano do stołu...

      Usuń
  2. Oko - dałeś do pieca. ;) Przeczytałam całość z uśmiechem na ustach. Trzeba mi było takiego inteligentnie dowcipnego tekstu. W sam raz na chłodny wieczór. Pokazałeś innego siebie. Zaskakujesz i pewnie o to chodzi. Ale chyba wiem dlaczego to opowiadanie jest tak różne od poprzednich, bo to mówisz do mężczyzny przecież. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie planuję, co mi do łba strzeli. piszę, co się nawinie. staram się tylko cięższe tematy przeplatać lżejszymi.

      Usuń
  3. A na co zamierzasz ustnie polować?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. na parówki. to bezpieczny sport. znaczy - zanim się zacznie jeść...

      Usuń
    2. Parówki są zdrowe. W szpitalu, czasami, jedną na śniadanie dostawałem.

      Usuń
    3. jedną na czterech chyba... tylko cięte po ostrym skosie, żeby udawały długie.

      Usuń
  4. Trafiłeś w sedno, bo satyrycznie i dowcipnie. Powiadają, że dobry weterynarz potrafiłby przywrócić do życia wiele podanych na stół zwierzątek, bo albo leciutko zarumienione albo surowe i tylko dobrze przyprawione dekorem.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. uśmiechnięta kobieta, to skarb. jeśli doprowadziłem Cię do takiego stanu, to sukces.

      Usuń
  5. .. uśmiechałam się czytając Twoje zabawnie opisane 'wielkie żarcie'.. jedynie poczułam niesmak przy napomknięciu
    o konsumpcji w psów Chinach.. i spodobało mi się określenie rosołu - 'tłusta woda na gorąco..

    - pozdrawiam uśmiechem i miłego dnia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dobrze, że humor nie zaginął.
      psy ruszyły, a śmierć bizonów nie? to świadczy, że miałem rację - trudno zjadać coś, co ma imię. bizony ich nie miały, więc zginęły wszystkie.

      Usuń