czwartek, 1 listopada 2018

Kryształowa kula.


Długo pracowałem, aby zbudować pryzmat. Całe świadome życie zabrało mi osiągnięcie celu. Już jako nastolatek zafascynowany podróżami w czasie i karmiony lekturami bardziej „fiction” niż „science”, złapałem bakcyla. A kiedy do szkoły przyszedł na zastępstwo młody fizyk, żeby doprowadzić mój rocznik do końca roku szkolnego zamiast brzemiennej pani, w której zakochani byli wszyscy chłopcy w szkole i połowa dziewcząt też, usłyszałem o teorii względności. Klasa spała, albo odpisywała zadanie z geografii, muchy nie miały sił bzyczeć i siedziały apatycznie na zakurzonych liściach kwiatów doniczkowych, a słońce zliczało mi piegi na nosie. Uderzony w głowę teorią względności wyrównywałem ciśnienie wewnątrzczaszkowe szeroko otwierając usta. Membrany słuchowe zwiotczały i musiałem skłonić je do pracy, żeby nie przegapić tego, co w nie wpadało.

Względność stawała się nadzieją, choć była teorią i to bardzo skomplikowaną, pozostającą poza zasięgiem ludzkiego geniuszu. Ale ja miałem naście lat i granic nie znałem żadnych. Dla mnie osiągnięcie celu było kwestią wytrwałości i chęci. Jak dzieci, którym nikt jeszcze nie powiedział, że metalowej łyżeczki wzrokiem się zgiąć nie da, więc gięły je bez problemu, dopóki nauka nie przedstawiła im dowodów, że to niemożliwe. Słuchałem, a pan od fizyki nie zająknął się ani słowem na temat braku możliwości wykorzystania teorii w praktyce, czym zbudował moją pewność, że rzecz się powiedzie. Właśnie mnie!

Już wtedy, zamiast śnić mokre sny o piersiach Kasi z 7c, tej samej, która ponoć pokazała je Bartkowi w zamian za jego autoerotyczny występ, nocami budziła mnie gorączka odkrywcy. Najpierw odkrywałem ciało z oblepiającej mnie kołdry, a później, stygnąc, zanurzony w nocnej ciszy zatapiałem się w marzenia i fantazje związane z wykorzystaniem względności do podglądania czasów różnych od teraźniejszych. Marzyła mi się luneta, przez którą zobaczę dinozaury, albo światy Lema, Verne’a i innych wielkich proroków światów przyszłych. Że podejrzę to, co oni podejrzewali tylko, zamiast domysłem, posłużę się wzrokiem. Fizyka, chemia i matematyka została przenajświętszą trójcą, o czym nie wspomniałem nikomu. Trójca mogła wszystko – zabrać mi czas i zdrowie, opętać i zniewolić. Pożerałem i chłonąłem wszystko, co mogło dać podwaliny, ramę, w której zmieszczę kanwę obrazu. Tego wymarzonego bezsennymi nocami.

Zrezygnowałem z futbolu i dyskotek, eksperymentów z alkoholem i innymi używkami. Wysłałem swój popęd na wygnanie i fizyczne uniesienia przenosiłem w świat projektu. Podporządkowałem życie idei, zaniedbując wszystko inne. Ledwie zauważyłem, kiedy umarł ojciec, a gdyby matka nie wpychała we mnie pożywienia wykorzystując moje roztargnienie, to pewnie umarłbym z głodu. Posiwiałem bardzo wcześnie, a marnotrawstwem czasu wydawało mi się nawet golenie, więc wyglądałem jak pustelnik. Chudy, żylasty i zarośnięty. Często śmierdzący, bo na kąpiel również patrzyłem jak na pasożyta odrywającego mnie od pracy.

Obliczenia prowadziłem wszędzie, zapiski na ścianach mieszkania i na wszystkich oknach. Sprawdzałem hipotezy i szukałem nieodkrytych zakamarków. Szczelin, w które mógłbym się wedrzeć, by wykorzystać punktową słabość teorii i zajrzeć pod spódnicę wieczności. A ona wstydziła się obnażyć i chłostała mnie po twarzy niepowodzeniami. Kląłem częściej, niż mrugałem powiekami. Ale zawzięty byłem. Upór ponoć mam po matce – trudno mi to potwierdzić, bo kobietę ledwie pamiętam. Umarła, nim zbudowałem pierwszy model. Niedoskonały, pełen wad. Ale już prototyp pokazał mi coś, o czym marzą fałszywe wróżki na całym świecie. Na jedną krótką chwilę pokazał mi obraz. Pierwszy, zniekształcony i pływający obraz. Zobaczyłem siebie. Własną noc, kiedy zamiast o Kasi…

Euforia, to zbyt małe słowo. To był psychiczny, niekończący się orgazm! Upiłem się wtedy nie tylko szczęściem. Pierwszy raz w życiu upiłem się życiem. Bezbronny i dziewiczy stanąłem sam na sam z wódką i dziewczęciem na tyle cynicznym, że nie przeszkadzał jej mój wygląd, gdy pokazałem jej banknot i niewprawnym językiem wytłumaczyłem, czego ma mnie nauczyć. Wódka nie podziałała, albo tego nie zauważyłem, pani uwolniła mnie od ignorancji, jednak ta radość była zbyt mikra wobec stojącego w sąsiednim pokoju prototypu. Wyprosiłem jedno i drugie z domu. Pani wzruszyła ramionami, przytuliła osieroconą butelkę i wciskając banknoty w biustonosz wyszła kręcąc tyłkiem na pożegnanie. A ja nawet się nie ubrałem, tylko wróciłem pogłaskać prototyp i oddałem się myśleniu twórczemu.

Wady. Wyeliminować wady, wzmocnić obraz… Przenajświętsza trójca była ze mną, pilnując, żebym opamiętał się choć na chwilę i dał ciału zastrzyk energii, abym nie padł z wycieńczenia krok przed metą. Trochę otrzeźwiałem, kiedy zaczęło mi brakować sił, kiedy zapiski na ścianie doprowadziły do wzoru, który wyryłem w tynku nożem i obwiodłem ramką. Dowód! Ścieżka dostępu! Teraz byłem już pewien, że mi się nie wymknie. Był mój. Brama do nieskończoności stała otworem i jarzmo czasu pękało w szwach. Mogłem przyszpilić chwilę do podłogi, nadepnąć i pod butem trzymać, albo wracać i wracać do znudzenia.

Budowałem i ulepszałem. Pryzmat okazał się najskuteczniejszy, dzięki dwukierunkowej interakcji. Miałem wrota do obu krańców czasu. Niedoskonałe jeszcze, ale już teraz potrafiłem objąć ramionami czasu cały wiek. A pryzmat ze mną stał w jego środku jako oś. Punkt równowagi. Prawie nie znałem ludzi, więc trudno było mi odnieść się do czegoś, co mógłbym rozpoznać. Przyszła  mi do głowy dziwka, która rozprawiła się z moim dziewictwem i dość niefrasobliwie, może nawet z chorą ciekawością zacząłem szpiegować w czasie przeszłym jej życiorys.

A kiedy okazało się, że jest nieślubną córką Kasi z 7c… I Bartka, który zapił się na śmierć, gdy się dowiedział, że zostanie ojcem jeszcze przed maturą… Szpiegowałem ją i samego siebie. Podglądałem własne erotyczne uniesienie. Dziwne, że kiedy wyszedłem do łazienki dziwka telefonem omiotła ściany… Kręciła film w moim pokoju? Nie bardzo rozumiałem. Pomyślałem tylko, że trzeba ją odnaleźć i zapytać, po co to robiła. Zostawiła w przedpokoju numer kontaktowy, gdybym miał pieniądze i ochotę na powtórkę. Ale to poczeka. Teraz są ważniejsze sprawy.

Zerknąłem w przyszłość dla odmiany. Trafiłem na szpital i oddział noworodków. Mój pryzmat stał w pomieszczeniu sąsiadującym z salą porodową i ilekroć na świat wychylał się mały człowieczek trafiał na stół za pryzmatem, gdy tylko został obmyty z wód płodowych. Zanim trafił na matczyną pierś trafiał przed oko pryzmatu, a siwowłosa kobieta przewijała ciąg obrazów w przyspieszonym tempie. Byłem dumny. Moje dzieło zostało udoskonalone i potrafi teraz znacznie więcej. Patrzyłem zachłannie, jak weryfikowana jest przyszłość, lecz nie widziałem celu. Większość dzieci wracała w spocone objęcia kobiet zmęczonych porodem. Ale niektóre… Były mordowane bez cienia litości. Szlachtowane, ćwiartowane i wyrzucane na stos odpadów biologicznych. Niekiedy, przed śmiercią selekcjonowano pojedyncze organy, krew, czy osocze, ale niemowlęce ciała lądowały w kubłach opróżnianych każdego dnia i wędrujących do spalarni. Okropny widok sprawił, że chciałem rozbić pryzmat i skruszyć tynk, żeby wzór konstrukcyjny zniszczyć…

Ciekawość zwyciężyła, gdy logika podszepnęła że jeszcze zdążę zniszczyć, że przecież sam we własnym domu siedzę i nikt poza mną nawet się nie domyśla, że urządzenie jest już sprawnym, działającym źródłem wiedzy rozciągniętej w nieskończonym czasie. Nieśmiała, paskudna myśl drążyła moją podświadomość, że dziwka widziała, że mogła… Co mogła? Tępa baba rozkładająca nogi za grosz? Wiedziałem, że skończyła zaledwie podstawówkę, a resztę czasu spędzała zarabiając ciałem. I to jak? Nie podejrzewałem nawet, że takie rzeczy są możliwe. Kaśka nie przeszkadzała, bo ona również kroczyła tą samą ścieżką, czasem nawet na wspólnych z córeczką występach bywała, gdy trafił się perwersyjny klient.

Zerkałem w pryzmat, gdyż trudno się oderwać i udawać, że ciekawość nie istnieje. Nigdzie nie widziałem siebie. Przypomniałem sobie ruchy pielęgniarki i postanowiłem spróbować. Kanciasto i niepewnie przewijałem przyszłość cofając się, aż zobaczyłem siebie. Wreszcie. Gdzieś w tej przyszłości musiałem być. Chciałem zobaczyć, jak mi się świat odwdzięczy za złamanie granic ustanowionych przez Boga. Za odpowiedź na każde pytanie. Za złamanie tabu, tajemnic i spętanie wieczności. Za rozwianie wątpliwości historycznych… Ręka mi drgnęła i obraz ze mną cofnął się jeszcze bardziej…

Może za bardzo, ale przy stoliku siedziała „moja” dziwka i rozmawiała z dwoma osiłkami i jednym dostojnikiem. Coś pokazywała na swoim telefonie. Oficjel patrzył na ekran, a jeden z byczków klepał ją pieszczotliwie po policzkach, aż jej głowa podskakiwała. Gość w garniturze podał jej kopertę, z której wystawała harmonia banknotów, a telefon jej zabrał. Kiwnął głową dziwce i byczkom, a potem wyszedł. Zostałem z nią, a ona nie zwracając uwagi na byczków dotykała banknotów z lubością. Niedługo to trwało, gdy jeden z nich schwytał ją za gardło i podniósł do góry. Sikała po nogach umierając, a banknoty z szelestem spływały na mokrą podłogę.

Żal mi było dziwki, ale pryzmat nie pozwalał zmienić zdarzeń. Mogłem tylko je zobaczyć. Szarpnąłem nerwowo i przewinąłem do przodu szukając mojej przyszłości, jednak zbyt lekko przesunąłem horyzont czasu. Oglądałem teraźniejszość niemal synchroniczną. Może minuty dzieliły moje widzenie i moje życie. Patrzyłem w pryzmat, jak podchodzę do własnych drzwi, bo dzwonek zadzwonił…

I zadzwonił. Szedłem do nich oglądając się za siebie i patrząc w pryzmat. W nim drzwi już były otwarte, a za nimi stało dwóch bardzo umięśnionych mężczyzn, za którymi stał pan w garniturze. Pan patrzył się uporczywie w czubki swoich butów, jednak podniósł wzrok na mnie i uśmiechnął się przepraszająco:

- Nie powiem „dzień dobry”, bo ze śmierci nie robię kpin. Powiem żegnaj, ale wiedz, że jestem ci wdzięczny i będę aż po kres życia.

Jeden z byczków schwytał mnie za gardło i uniósł do góry… To już nie był obraz z pryzmatu… Charczałem… Krótko charczałem, a po nogach cienkim strumieniem płynął ukrop.

- Zupełnie jak dziwce – pomyślałem nim zmysły zgasły.

14 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. dziękuję. word poprawia po swojemu - widać, że moja wersja podoba mu się mniej.

      Usuń
  2. Dziwka zajęła się dziewictwem – to mi się kojarzy z wołającą o litość chucią młodego, jeszcze dojrzewającego nieboraka.
    Patrząc w przyszłość, Twój bohater jednak otwiera drzwi... może miał nadzieję, że ją zmieni?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pasjonaci często są kompletnie bezradni poza swoją świątynią. im większe zaangażowanie w jedną dyscyplinę, tym większa ignorancja poza nią.

      Usuń
  3. Witaj, Oko.

    "Przyniosłem wielką kryształową kulę;
    kto zdoła ją podnieść?
    Czy potraficie wniknąć w wielki rdzeń światła?"
    (Pieśń CXVI - Ezra Pound)

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jesteś niewyczerpalnym źródłem. choćbym żył pięćset lat, to nie doścignę.

      Usuń
    2. Pisałam kiedyś, że mam problem z zapominaniem. Jak widzisz - to nie było straszenie:)

      Pozdrawiam:)

      Usuń
    3. bardzo mi się podoba Twoja "wada"

      Usuń
  4. Przewijanie przeszłości ma tę wadę, że może zmieniać sens mijanych obrazów, powiększać, pomniejszać, przewartościowywać i co tu kryć, omotać w symbole, by stało się tajemniczo uwikłane w symbole i niedopowiedzenia. Samo życie i samounicestwienie.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wspomnienia robią dokładnie to samo, więc nie widzę żadnej różnicy.

      Usuń
  5. No i do czegóż to święta trójca może doprowadzić! Precz z matmą i fizą… Tylko chemia jest przydatna!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ale tylko organiczna, jak rozumiem?

      Usuń
    2. Nie do końca. Zdaje się, że SO2 jest związkiem nieorganicznym...

      Usuń
    3. https://www.sfd.pl/Dwutlenek_siarki_tylko_w_tanich_winach_-t449675.html)
      Siarczyny są tylko niezbędnym dodatkiem - alkohol etylowy (etanol) ma wzór chemiczny zawierający węgiel - C2H5OH

      Usuń