sobota, 26 stycznia 2019

Dociekliwość.


Jakaś nowa laborantka z oczami zimnymi tak bardzo, jakby je wyjmowała z lodówki po przyjściu do pracy wyciągnęła mnie szczypcami ze słoika, gdzie leniuchowałem, beztrosko popijając formalinę. Robota prosta. Leżeć, pachnieć i pozwalać się podziwiać. A ta mnie schwytała za grzbiet metalowymi szczypcami i na szkiełko zimniejsze nawet od jej oczu położyła. Zgroza zupełna! Schnąłem. Nieubłagalnie zbliżał się moment, kiedy otoczenie stanie się wolne od parującego płynu. W otoczeniu gazowym czułem się nagi. Pozbawiony godności i życia. Paskudne uczucie, kiedy przeciąg niezapowiedziany objął mnie i zaczął lizać. Ohyda!

Pani w białej sutannie odgrodziła się ode mnie okularami. Pewnie oszołomił ją mój niezaprzeczalny urok, albo miała zamiar zapłakać, więc uciekła za szyby, żeby mnie nie zbezcześcić jakąś wydzieliną własną. Trącała mnie tymi szczypcami, jakby chciała na brzuch mnie przewrócić i pozbawić resztek dyskrecji. Powinna wiedzieć, bo była już duża, więc powinna – nie lubię leżeć na pleckach i merdać nóżkami. Nie jestem pokojowym pieskiem, który czeka na pieszczoty bez wstydu. Usiłowałem trzymać się tej szklanej płytki, ale ona jak wypolerowana i tylko pazurkami zazgrzytałem, gdy usiłowała zaspokoić własną ciekawość. A potem wzięła mnie w paluchy. W gumą obciągnięte szpony i podniosła do…

Krzyczałem w trwodze, że mnie chce zeżreć, a taką wielką paszczę miała, że nawet bez gryzienia mogła mnie połknąć. Zęby jak piła tarczowa w stolarni, a ślinianki manifestowały jej pragnienia z jawną brutalnością. Gdybym nie był głodny, to chyba bym ze strachu narobił w przysłowiowe gacie nie zważając na absolutną nagość. Okazało się, że w słoju lubię pływać nago, a i goście chętniej zerkają. Rozumiem ich – można zaspokoić niecne instynkty pod różnymi pozorami, a jawnie prosić, żebym się rozebrał, to już nie każdy miał odwagę. I tak dobrze, że nie jestem motylem, bo ukrzyżowaliby mnie i przyszpilili do pluszu, który kurz łapie tak chętnie, jakby do tego właśnie był stworzony.

Drżałem tak mocno, że mógłbym testować czułość sejsmografów. Szczęściem, okazało się, że chciała mi się tylko dokładniej przyjrzeć. Oczywiście zaczęła od brzuszka… Pewnie korzystała z okazji, że nikogo w pobliżu nie było i miała mnie całkiem dla siebie. Nagiego, schnącego, z bezradnie rozcapierzonymi łapkami, które mi tak bardzo ścierpły, że już nie umiałem nimi zakryć się przed tą gorączkową ciekawością. Może w formalinie byłoby mi łatwiej się bronić. Mógłbym odpłynąć, obrócić się, skryć ze tym pęcherzykiem powietrza, który tak zabawnie zniekształca obraz… Na szklanym blacie byłem bezradny, a w jej gumowych rękach mogłem się tylko modlić, żebym uszedł z życiem. Taka wielka, to pewnie mogłaby mnie zgnieść bez skrupułów. I nawet, jeśli nie zeżreć, to otrzeć wnętrzności o nieskazitelną biel fartucha i rozsmarować mnie po nim w warstwie cieńszej niż kartka papieru.

Ostrzegawczo zatrzeszczałem pancerzykiem, żeby uważała. W emocjach pieszczoty sięgają granicy bólu, a w euforii łatwo je przekroczyć. Nie wiem, czy zrozumiała aluzję, ale odłożyła mnie na szklaną podstawkę, gdzie dosychałem już na wiór. Zastanawiałem się właśnie, którą z nóg mam poświęcić, żeby wreszcie zauważyła jak bardzo doskwiera mi brak basenu, kiedy zerknąłem w bok i okazało się, że w moim basenie pływa już ktoś inny…

- O żesz ty! – pomyślałem gniewnie – to ja dla twojego kaprysu schnę, a tu dziki lokator chleje moją formalinę? I to żmija? Pewnie jadowita.

Poczerwieniałem ze złości, choć spod czerni czerwień jest słabo widoczna. Wierciłem się, usiłując obrócić się do pozycji, w której wzrok nie zmuszał umysłu do ekwilibrystyki i obracania każdego obrazu do klarownej czytelności. Taki proces trochę mnie rozpraszał i nie pozwalał skupić się na rozwiązywaniu dylematów egzystencjalnych. Kobiet tymczasem, korzystając z mojego rozproszenia przyniosła kolejne oko, żebyśmy zerknęli na siebie wzajemnie w innej od rzeczywistej skali.

Doświadczyłem już wcześniej impertynencji wdzierania się w moją intymność i znałem talent tego narzędzia. Podobno dzięki niemu rosłem w oczach widza, co mi pochlebiało odrobinę. Cóż – jak każdy mam w sobie całe zagony próżności i lubię się napuszyć, napiąć mięśnie, wyprężyć się i wyeksponować cokolwiek, co zasłuży na westchnięcie pożądania lub zachwytu. Tylko żal mi było słoja i łzy miałem w oczach, że zagrożony jestem bezdomnością. Ambiwalentne uczucia walczyły we mnie o prymat i żadne nie sięgnęło absolutu.

Prężyłem się z malującą się na twarzy wściekłością i żalem, a duma na jednym jechała koniu z uprzedzeniem. Gdzieś obok zadźwięczało coś metalicznie. Gumowa ręka uzbrojona w wypolerowane na lustro ostrze zbliżyła się do szklanego kojca, na którym usychałem dla nieznanej mi idei. Zimnowzroczna niewiasta czubkiem ostrza znalazła pępek i zdecydowanym ruchem popchnęła ostrze. Zwymiotowałem. A potem, to już całkiem bezmyślnie zacząłem umierać. Zacząłem i skończyłem zanim mnie rozpołowiła zupełnie. Jak jakieś jajko na twardo, czy pomidorka. Aż tak była głodna?

14 komentarzy:

  1. Czyżby nowy gatunek : thriller laboratoryjny? podoba mi się :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. żeby nie wpadać w rutynę. musi być coś innego.

      Usuń
  2. Biedne maleństwo. Gdybym tylko tam była, wsadziłabym białego potwora do laboratoryjnej klatki i pozostawiła na pewną śmierć.Nie godzi się dręczyć słabszych.
    Przypomina mi to coś, co kiedyś czytałam, też to czytałeś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie czytałem. nie chciałoby mi się pisać już napisanego.

      Usuń
    2. Chyba nie poczułeś się dotknięty? To, źe coś jest podobne nie znaczy, że jest takie same. PRAWIE czyni różnicę.

      Usuń
    3. nie obrażam się. prawie zapomniałem, jak się to robi. odpowiedziałem na pytanie. trudno wymyślić coś oryginalnego.

      Usuń
    4. I dobrze, szkoda życia na dąsy - a z tą oryginalnością - to super ci idzie. Dużo jej na twoim blogu. :)

      Usuń
    5. w końcu poligon, to miejsce do nauki.

      Usuń
  3. Wyobraźnia ludzka nie zna granic. Ludzie powinni zamieniać się rolami. Wtedy może nieludzki człowiek byłby bardziej ludzki?
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. może wystarczy wejść w cudze buty na chwilę tylko.

      Usuń
  4. A musiał się tak prężyć i wysuwać do przodu.
    Może pożyłby jeszcze
    a tak próżność zabiła eksperyment

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ucapiony za grzbiet mógł już tylko kwilić i czekać na werdykt. a ten miłosierdziem nie śmierdział nawet ulotnym.

      Usuń
  5. To już było po defiladzie próżności
    Chyba się nie spodziewał że skończy jak preparat...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. rozumiem. czyli jak w starym dowcipie - jak siedzisz w gównie, to nie ćwierkaj, bo nie każdy kto nasra jest wrogiem i nie każdy kto wyciągnie jest przyjacielem.

      Usuń