czwartek, 30 maja 2024

Styczny świat.

 

    Nocą, bo nocą dzieją się cuda, ktoś na starym, podrapanym przez czas murze namalował ramę. Starą, pełną zdobień rozmaitych, ale całkiem sprawną. Mnóstwo detali sugerowało wielką staranność wykonania, dodatkowo wzmocnioną iluzją trzeciego wymiaru. W takiej ramie spokojnie mogły wisieć dzieła uznanych mistrzów. A tymczasem, w granicach ramy trwał tylko mur. Szkoda mi było, że tak się marnuje, a przecież talentu we mnie za grosz, więc nawet nie próbowałem wypełnić przestrzeni gotowej na przyjęcie dzieła. Najwyraźniej okoliczni wandale i graficiarze potraktowali temat podobnie, bo choć mur stał liszajami wyznań i kleksów wielobarwnym sprayem tłoczącymi się, nadpisywanymi bez końca, to wnętrze ramy zawierało jedynie zmurszałą zaprawę i wyglądającą spod niej cegłę marnej jakości.


    Gdyby rzecz była błaha, szybko zapomniałbym, ale rama „wystająca” z muru kaleczyła wzrok i świadomość, że mur to płaszczyzna i nic z niego wystawać nie powinno. Mimowolnie, każdy, kto przechodził pomimo, na wysokości ramy robił krok w bok i łukiem obchodził ramę, żeby nie nabić sobie siniaka. Intrygowało mnie to bardzo, ale nie śmiałem podejść w świetle dnia, a nocami, rozkojarzony – zapominałem. Dopiero, gdy po mniej więcej dwóch tygodniach wracałem od znajomych, gdzie „nieco zasiedziałem się” roberek, czy dwa za dużo, mijając ramę wygiąłem ciało, żeby nie zahaczyć, przypomniałem sobie, apetyt, żeby tajemnicę wyjaśnić.


    Zatrzymałem się i wyciągnąłem rękę w stronę muru, lekceważąc pajęczyny, kurz, czy inne niechlujności. Nim ręka dotknęła wilgotnych cegieł, opuszki palców oparły się o ciepłe drewno. Lakier, czy może farba, łuszczyły się w wielopoziomowe kleksy, ale gdzieś tam, pod tymi warstwami było wciąż zdrowe drewno, wyschnięte na wiór.


    - Więc jednak! - pomyślałem – Nie był to omam, zbiorowa halucynacja, ale rama faktycznie wystaje z muru i tylko Bóg raczy wiedzieć, jak tam utkwiła i kiedy. Kiedy, to wiadomo, dwa tygodnie temu… ale bez szczegółów.


    Na próbę pociągnąłem, a z muru osypała się sparciała zaprawa wapienna. Nie od zawsze kryło się cegły cementem. Rama drgnęła, jednak dość niechętnie. Zmieniła kąt. Odważyłem się podejść bliżej i popatrzeć. Szczęśliwie księżyc roztył się już po ostatnim nowiu i nie wstydził się chowając za chmury, tylko bezwstydnie świecił nieopalonym brzuszyskiem. Wewnątrz ramy toczyła się akcja. Obraz nie był statycznym odzwierciedleniem wizji malarskiej, a raczej filmową etiudą. Trudno się dziwić, że wsiąkłem i zerkałem do wnętrza, szukając głównych bohaterów i starając się dogonić wyobraźnią wątki rozpoczęte wcześniej.


    Przede mną rozgrywał się świat nieco inny od tego, w jakim żyłem, jednak wydawał się być światem spokrewnionym na tyle, żebym nie zaginął w niezrozumiałych krajobrazach, prawach fizyki, czy istotach odmiennych na tyle, żeby mieć kłopot z ich nazwaniem. Z grubsza były to jednostki ludzkie, którym ewolucja przygotowała inny tor przeszkód od naszych, jednak nie wysilała się na kosmiczne ekstrawagancje. Akcja toczyła się dość ospale, najwyraźniej w przedświcie ludzie wewnątrz ramy także odczuwali potrzebę wypoczynku. Ktoś wracał do domu, wspierany silniejszym ramieniem towarzysza, ktoś ćwiczył taneczne kroki, w podcieniach wielkich drzew działa się leniwa miłość nie cierpiąca zwłoki, Nieliczne światła ognisk porozrzucane po horyzoncie niczym sznur pereł, sugerowały większe skupisko istot myślących, realizujących potrzebę wspólnoty.


    Chciałem pociągnąć mocniej, albo trochę bardziej obrócić ramę, by zyskać lepszy kąt, ale rama zdawała się tkwić mocniej w kamieniu niż excalibur. Podglądałem oparty o wystający fragment ramy. Przestało mi się dokądkolwiek spieszyć. Jutro sobota, to odeśpię. A nie wiadomo kiedy znów nadarzy się okazja. Może ktoś będzie na tyle głupi, że zdradzi właściwość ramy obcym i media pospołu z władzami zawłaszczą cud? Ja nie zamierzałem nawet półgębkiem napomknąć nikomu. Niech obraz trwa. Przysięgałem samemu sobie na wszelkie świętości, gdy poczułem, że rama usiłuje wydostać się spod moich łokci. Zerknąłem do wnętrza. Jakiś człowiek stamtąd szarpnął i zaglądał… na mnie. Stał i patrzył. Po mojej stronie ramy właśnie wschodziło słońce i wnętrze ramy blakło gubiąc najpier detale, a w końcu cały świat. Znów rama była tylko zwyczajnym prostokątem, podejrzanym o trzeci wymiar.


    Tylko ja wiedziałem, że trzeci jest najprawdziwszy, a za nim kryją się kolejne. Pokusa, by zmienić tryb życia na nocny była wielka. Odprowadzała mnie do domu, do codziennych banałów, do niczego, co kryłoby tajemnicę porównywalną z wszystkim, czego doświadczyłem nocą. A jeśli… nocą… można wspiąć się na ramę i zeskoczyć po drugiej stronie? A może inną nocą rama wysunie się pod innym kątem i ujawni jeszcze inny świat? A… Wyobraźnia podrzucała wyzwania coraz zuchwalsze, a głowa sięgała poduszki, by chwilę odsapnąć, niezdolna do podejmowania decyzji. A niech tam! Co będzie, to będzie, ale musi poczekać!

2 komentarze:

  1. Jak Alicja po drugiej stronie lustra...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zamiast lustra nienamalowany obraz. lupa, mikroskop... co wolisz.

      Usuń