niedziela, 26 maja 2024

Pan i władca.

 

    Uwielbiałem łańcuchy. Szczególnie te długie. Podświadomie preferowałem kwas spod ogórków od owocowych octów, jak się okazało po analizie, słusznie. Łańcuchy kwasu były dłuższe w ukiszonych ogórkach, niż occie winnym, czy jakimkolwiek sporządzonym z owoców.


    Gdy zacząłem dorastać, najbardziej kręciły mnie koleżanki w rajstopach, do czasu, kiedy poznałem kobietę o pokolenie starszą, która pokazała mi piękno pończoch. Czyste szaleństwo. Nylon, stylon, ech! Obłęd. Zupełnie, jakby ktoś zerwał zawleczkę z mojej seksualności i skazał mnie na niekończący się orgazm.


    Tworzywa sztuczne potrafiły mieć łańcuchy tak długie, że tylko DNA mogło im zagrozić. Kiedy udało mi się wyzwolić z jarzma podniet fizycznych – musiałem wybierać, czy poświęcić życie badaniom genomu, czy wybrać chemię i poznać świat polimerów. Człowiek, pełen wody, krwi i smrodu nie kręcił mnie jako materiał badawczy, więc skupiłem się na chemii.


    Pasja, albo, jak mówią złośliwi – mania, rozgorzała we mnie na dobre i opanowała mnie całkowicie. Osiedliła się we mnie i skolonizowała mój harmonogram dnia. A i tak było mi mało. Laboratorium stało się domem, planem wakacyjnym i wyłącznym towarzystwem. W jednym z fachowych czasopism przeczytałem, że pływające wyspy…


    Ale. Po kolei. Nie każdy nadąża, a może zgoła nie ma pojęcia. Od kiedy ludzkość zaczęła stosować tworzywa na wielką skalę, problem opakowań narastał. Po cichu. Nikt nie przejmował się śmieciami, wyrzucając gdzie popadnie. Dopiero „Zieloni” zaczęli nagłaśniać temat, chcąc wykorzystać dramat do osiągnięcia politycznych celów. Do przejęcia władzy na świecie. Nie w jakimś zapadłym państewku na krańcu świata, ale wszędzie. Idealiści głosili larum na forach międzynarodowych. Podpierali wykłady setkami zdjęć martwych zwierząt i zdegradowanego środowiska. Cynicy stojący wyżej w hierarchii już liczyli kasę i dzielili wpływy. Państwa stały się bezbronne wobec eko-terroryzmu wprowadzonego drogą pokojową.


    Szczytem jednak okazały się nie wysypiska śmieci, czy plaże kurortów zasypane śmieciami… Statki opróżniały ładownie pełne plastiku daleko od oczu jakichkolwiek służb porządkowych na wodach międzynarodowych, rzadko odwiedzanych przez laików. Prądy morskie zrobiły swoje – lepiej od buldożerów zebrały porozrzucane fragmenty i zestaliły śmieci w pływające wyspy. Wyspy mające rozmiar strategicznie interesujący każde mocarstwo. Baza wypadowa o przewidywalnej trajektorii, magazyn paliw, zapasów sprzętu, bądź ludzi. Słowem – pływający przyczółek. Rozpoczęła się zakulisowa walka o przejęcie polimerowego lądu i zatknięcie flagi, by przy wsparciu naukowców przerobić stertę śmieci w lotniska, porty, magazyny…


    Temat był delikatny, bo chętnych było wielu, a wysp raptem kilka. Mało tego – istniało ryzyko, że dewiacje pogodowe mogą scalić dwie z nich w jedną super-wyspę. Cóż… Teraz mogę, to się pochwalę. Okazałem się bardziej mobilny od dyplomatycznych molochów i wykorzystałem lukę prawną w przepisach prawa morskiego. Wylądowałem czarterem na największej z wysp i wziąłem ją w posiadanie, nadając status królestwa. Z braku konkurencji – zająłem najwyższy (i najniższy także) fotel. Gdy tylko okrzepłem w siodle, zaprosiłem koronowane głowy, media i gwiazdy wirtualnego świata do siebie.


    Proponowałem współpracę, wymianę handlową, a nawet atrakcje turystyczne z gatunku ekstremalnych. Byłem gotów zawrzeć sojusz za wsparcie technologiczne, logistyczne i każde, jakie tylko się da. Wszak siedziałem na kupie śmieci, którą każdy wielki chciał mieć. I nie mógł! Przechytrzyłem tych gnojków! A gdyby jakiś wielkolud rzucił na mnie flotę lotniskowców, albo bombowców strategicznych, mój znajomy miał natychmiast zawiadomić Hagę o okrutnej zbrodni wojennej i nieuzasadnionej agresji na suwerenne królestwo. Musieli negocjować, bo byli słabi, spętani łańcuchami tolerancji dla odmieńców, więzami polityki zagranicznej, ekonomii i całym stadem czyhających na lada potknięcie hien – wrogów politycznych, niezrzeszonych paparazzich i zwykłych kretynów chcących zabłysnąć sieciowo jednodniową sławą. Siedziałem na fotelu i przyjmowałem honory.


    Wyspa, dzięki kilku dłuższym spacerom z renomowanymi geodetami zyskała geografię, lokalizację i podwaliny stolicy. Jedna z odważniejszych sieci hotelowych zdecydowała się wybudować tu apartamenty dla ekscentryków. Mafia gorączkowo pchała mi w ręce apanaże za zgodę na homologację pierwszego kasyna. Król może wszystko. Nie potrzeba mu konstytucji, ustaw i uchwał wykonawczych. Ci najwięksi… U nich także bezwładność jest największa, więc zanim się zorientowali w temacie minęło sporo czasu. Najpierw wyśmiali mnie publicznie, potem arogancko ogłosili, że podzielą między siebie pozostałe wyspy i zignorują moje królestwo (przynajmniej do reelekcji).


    Biedni. Nie wiedzieli jednego. MOJA WYSPA była wyjątkowa! Na pozostałych nie będzie można się osiedlić z prostej przyczyny – na mojej wyspie łańcuchy polimerów były dłuższe i mocniejsze od wszystkich znanych dotychczas. W zaściankowym laboratorium, poza wzrokiem wielkich udało mi się wyprodukować bakterie wiążące łańcuchy zgoła w nieskończoność. Drobnoustroje żywiące się tworzywami, w obliczu nadmiaru pokarmu, spontanicznie wiązały łańcuchy, aby zachować pożywienie na przyszłość. Zupełnie jak ludzie, którzy przetrwali wielki głód. W pojedyncze miesiące wyspa ze zbioru odpadków stała się monolitem. Podpisałem umowę na gruz budowlany, który przyjmowałem odpłatnie od wszystkich chcących się go pozbyć. W zamian za przywileje ściągałem na wyspę urodzajną ziemię w niespotykanych dotąd ilościach.


    Wystarczyło kilka lat, a masa wyspy przekroczyła wyporność plastiku na którym została postawiona. Utknąłem na mieliźnie i zwiększyłem tempo nabierania masy wyspy. Kupowałem jak szalony, statki i samoloty bez końca zwoziły materiał, zwiększając balast. W końcu Główny Geodeta Królestwa ogłosił, że wyspa zakończyła swój dryf i stała się stałym lądem! Może mniejszym od Zjednoczonego Królestwa, za to położonym w okolicy przyjaźniejszej meteorologicznie dla człowieka. Spośród podwładnych (nie wspominałem, że od początku dołączali do mnie entuzjaści, szaleńcy, narwańcy i rewolucjoniści?) wybrałem przedstawiciela na forum ONZ i paru zdeterminowanych dyplomatów, mających pilnować bezpieczeństwa królestwa wszędzie, gdzie pojawiły się zakusy na własność prywatną.


    Łańcuchy? Uwielbiam wciąż. Jedną z podstawowych kar w moim królestwie są łańcuchy w każdym możliwym wydaniu – od metalu, poprzez polimery, aż do łańcucha pokarmowego, w którym na szczycie nie ma człowieka, lecz apetyt morskich drapieżników. Opornych nigdzie nie brakuje, ale nie każdy szef może ich unicestwić. W wolnych chwilach pracuję nad bakterią potrafiącą podzielić DNA na mniejsze fragmenty. Z małymi sabotażystami łatwiej sobie poradzę. Zdepczę jak wesz.


2 komentarze:

  1. Myslę, że RNA wystepuje na tej wyspie w królewskich ilościach. Zapomniane RNA, mające wszak w świecie polimerów więcej do powiedzenia od DNA.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. na pewno. i niech ma żyje i dłuuuugo i szczęśliwie.

      Usuń