czwartek, 2 maja 2024

Mnóstwo szczęścia.


    W ramach mega oferty powiązanej z super promocją nabyłem piętnaście ton kisielu (kiślu?) w stanie gotowym do spożycia. Nooo… powiedzmy, prawie gotowym. Zimny był, jak się okazało celowo. Przechowywany w lodówce zajmował mniejszą objętość. To naturalne zachowanie materii, że w zimnym się kurczy. Tylko lód jest dziwolągiem i stygnąc nabiera kubatury, o jakiej będąc wodą mógłby pomarzyć. Kisiel nie zamierzał zostać wyjątkiem, albo nie ostygł na tyle, żeby mu się chciało rozrastać, więc skulił się w kąciku lodowni i czekał, jak się później okazało na mnie. Nabyłem, bo było tanio, a kisiel wydawał się być obojętny na czynniki zewnętrzne i politycznie bezpieczny. Rokował biznesowo. Któż nie słyszał o mrożących krew w żyłach potyczkach w kisielu (kiślu?) pań nadrabiających braki odzieżowe cielesnym bogactwem.


    Czy muszę tłumaczyć się, że skorzystałem z okazji i kupiłem spontanicznie coś, czego nie potrzebowałem? Bo to ja pierwszy? Stało się i już. Miałem wolne środki, sporo wolnego czasu, a kisiel w lodowni wydawał się nudzić jak za przeproszeniem faraońska mumia. Zapłaciłem za transport pod wskazany adres i z rękami w kieszeniach pomaszerowałem ku domostwu, gdzie zamierzałem nacieszyć się nabytkiem i zastanowić, jak ów przedstawić małżonce. Ktoś nadawał imię kisielowi (kiślowi?)? Albo budyniom, silikonom, albo powidłom śliwkowym? Może jakiś ekscentryk. Z drugiej strony pod moim dachem miało zamieszkać coś o masie zbliżonej do wagonu kolejowego, a takich spraw nie wolno zostawiać bezimiennych.


    Drapałem się po łbie, aż jakaś zasiedziała wesz obraziła się i uciekła. Tymczasem transport podjechał pod furtkę i trzeba było wpuścić na podjazd. Kisiel wylegiwał się na odkrytej wywrotce i chyba się ucieszyłem, że to nie betoniarka. Przyjechałby poskręcany jak dwa pytony w rui i kto by go rozplątywał? Słońce przyglądało się tej przeprowadzce i łaskotało kisiel po plecach, dodając mu otuchy. Musiało być przekonujące, bo kisiel wychylił coś, co powinno być łbem ponad burtę kuwety, przyjrzał się mi, domowi, słońcu, gotów byłbym przysiąc, że błyskawicznie przeanalizował wysokość dzielącą go od podjazdu, po czym wysiadł! Naprawdę! Przewalił się bez wdzięku przez burtę i spłynął po zewnętrznej stronie, by plasnąć o bruk bardziej zaskoczony tą działalnością niż ja. Piętnastotonowy kleks w kolorze majtkowego różu tłoczył się przed domem. Kisiel najwyraźniej miał żurawinowe pochodzenie. Może malinowe.


    Nie znam się, szczegóły musiałem zostawić na później, bo kisiel już maszerował w stronę schodów wejściowych. Znaczy – ku mnie! Dał mi coś na kształt buziaka, obmacał kieszenie, coś tam sobie ukradł dla wprawy i wtoczył się do wnętrza. Venom. Super-glut. Poczłapałem za nim, gdy tylko pokwitowałem kierowcy odbiór towaru. Sądziłem, że pójdzie do kuchni posilić się, albo do łazienki. Siku zrobić, albo wziąć prysznic… Kisiel tymczasem studiował biblioteczkę. Nietypowo, bo od razu wszystkie książki wziął w posiadanie i raczył się wiedzą skondensowaną. Czasami śmiał się, bo wstrząsały nim jakieś takie drgawki, czasami zastygał w zadumie, ale mnie ignorował, co było dość niegrzeczne. Kopnąć go w… no właśnie, w co? Tak od tyłu? Z partyzanta? Za to, że czyta? Nie godzi się. Machnąłem ręką i zostawiłem go samopas.


    I słusznie! Pod wieczór kisiel przyszedł do mojej sypialni oczytany niemożebnie i przysiadł na skraju łóżka. Że nie pękło? Cud prawdziwy! Kupny kisiel jest nieprzewidywalny. A taki z promocji, to dopiero. Może był przeterminowany, albo skład miał nie tego? Musiałem myśleć na głos, bo kisiel zaśmiał się serdecznie i pogłaskał mnie po policzku.


    - Głuptasie – wymruczał, dyskretnie wślizgując się pod kołdrę, by bez cienia skrępowania prześliznąć się po mojej skórze nie omijając miejsc newralgicznych i wrażliwych. - długo mnie w zimnym trzymali, więc trzeba było czasu, żeby wrócić do formy, ale już jest dobrze. Będzie dobrze.


    Skumulowana pieszczota wyczyniała z moim ciałem i umysłem sztuczki, jakich dotąd nie znałem. Widać, mnie też trzeba było rozgrzać, żebym zaczął (!) myśleć.


    - To nie był żaden kisiel, tylko kisielica! I to wyposzczona wielce!

4 komentarze:

  1. Sny kolorowe...
    i zmazy nocne
    czego to nie wymyślą, ale żeby budyń podmienić na kisiel?
    miałem parę niespodzianek z budynicą, przeterminowaną, postną, czekoladową wdową. Czekolada okazała się podróbą i musiałem dopłacić do rachunku w pralni.
    Kisiel, czy budyń na zimno mi nie odpowiada...
    Jasiu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i słusznie. kisiel wyłącznie cieplutki. najlepiej - kisielica, żeby nie było zbyt tęczowo.

      Usuń
    2. Przyłączam się - na zimno to tylko galaretka.

      Usuń
    3. mawiają, że na zimno najlepiej smakuje zemsta.

      Usuń