środa, 1 maja 2024

Dworcowe maligny.

 

    Lato, lato, lato - rozpalone, bezwstydne, nie krępujące się wzroku wyposzczonych (nie wiedzieć czemu) mężczyzn, kobiet spoconych, przezornie pozbawionych większości garderoby, w tym bielizny i do kompletu obdartych z wszelkich uczuć, ciągnących walizki do pociągów spóźnionych wręcz haniebnie. Nerwowe raczej nie przetrwałyby wyjazdu nad morze komunikacją zbiorową, kiedy majówka, a pociąg zapodział się w czasoprzestrzeni na więcej niż godzinę, wcale nie z powodu śnieżnej zamieci, czy pękniętej od mrozu szyny. Ścisk okrutny, jakby ktoś chciał pokazać tłuszczy, jak czują się sardynki w blaszance. Gitarzyści spieszą na Rynek, żeby bić coroczne rekordy, inni uciekają w góry, gdzie ciężko będzie zniknąć ludziom równie doskonale jak współczesnym pociągom. Ktoś chłepcze kawę, inny zerka na wózek wypełniony skrzynkami piwa do Warsu, psy ogłupiałe szczają pod siebie ze strachu i emocji. Ktoś czyta, ktoś się śmieje. Pieszczoty – te pierwsze i te ostatnie rozciągają się w czasie, bo maszynista hen daleko, zamiast na peronie. Jazgot nadpobudliwych pań obudowanych takimi pokładami urody, że ubrania porozciągane niemal do przeźroczystości żebrzą o litość.


    Morze, morze, morze – a może jednak dworzec i tłok, pierwsze miłości i ostatnie nienawiści. Tabuny ganiające w te i na zad, zapomniane słowa i kilku szeryfów udających, że to normalne, że nie dzieje się nic takiego, że kieszonkowcy klną na tłok wpychający się im do kieszeni dobrami innych. Plecaki i walizki na kółkach, namioty samorozstawne, które złożyć można dopiero w czwórkę, stringi swobodnie mieszczące się w kieszeni, skrzypce i tłuste miniatury buldogów. Elektrowozy sapią, megafony szczekają niezrozumiałe komunikaty. Kanapki z jajkiem i z humusem, z kiszonym ogórkiem, albo kabanosy bezmięsne, woda z wódką, wódka z wodą, przeciwsłoneczne okulary i przeciwciążowe prezerwatywy. Śmieci i przeciąg. Pociąg do Ustki, i do usteczek, jakie bez końca przewija kalejdoskop peronu. Czarnowłose i bezwłose, w glanach, trampkach i ciżemkach, w sandałkach. W sukienkach przez pośpiech wciągniętych na dżinsy, albo w gorsecie zasznurowanym aż pod wzgórek łonowy. Kosmos i euforia. Chaos, intrygi i knowania, kto z kim, bez kogo i dlaczego. Jak długo i czy w ogóle. Tak. W ogóle, to chyba najważniejsze. Obłęd pod słońcem wypiekającym ze łbów resztki rozsądku. Bo już dziś można coś, czego wczoraj absolutnie. Dziś można być rozwiązłym i rozwiązanym. W żółtym krawacie i dziurawych kabaretkach wciągniętych na biust. Wszystko jedno – byle zszokować, wyróżnić się. Się, bo innych wyróżniać nie ma czasu. Kloszardzi wydają się być oazą spokoju w tym pulsującym żywiole, pływając po wierzchu tej mierzwy ze wzrokiem pijanym od zawsze.

4 komentarze:

  1. Pamiętam jeden z piękniejszych dworców - we Wrocławiu i legendarne knysze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło słyszeć. dworzec po remoncie jest piękny, ale czy wciąż tam są te knysze, to nie wiem. pół Miasta ściągało nocami na knyszę na dworzec. czynsze proponowane najemcom wypłoszyły plankton i same sieciówki jakoś się wpasowały.

      Usuń
  2. Przetrwałam podróż komunikacją publiczną nad morze i z powrotem. Przeżyłam. Nad morzem zabrakło mi bezkresu. W prawo Gdańsk, w lewo port, prosto Hel, a za plecami miasto. A gdzie plaże bez końca? Gdzie morze po horyzont? Gdzie wydmy? No ale dobrze. Byłam, nie wypoczęłam, amen.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w Australii może znajdziesz plaże bez końca.

      Usuń