Morze usiłowało pogrzebać kormorana, a drobne fale sypały piasek na truchło, powoli wygładzając brzeg. Pani prawdopodobnie podpompowana chirurgicznie, zdobna na bogato szła brzegiem, kucając od czasu do czasu dla uwiecznienia własnej utrwalonej chemicznie urody na tle niekończących się fal. Zdumiewające, ile energii poświęca morze, by tak bez końca falować, choć mogłoby wylegiwać się, niczym przyzwoite jezioro. W nadmorskim parku, wejścia którego pilnują dwie okazałe daglezje stoi pomnik przemijania – pień pozbawiony już gałęzi i kory, ze wspinającym się nań schnącym bluszczem. Zerkam pod nogi obserwując szklane bursztyny, wygładzone piaskiem tłuczone butelki do złudzenia przypominają okazy na bransolety, czy kolczyki.
Telekomunikacyjnymi wertepami docierają słowa troski, czy nie rozmiękłem zanadto, czy może przeciwdeszczowy ponton-Arkę posiadam zakamuflowany pod ręką, bo nigdy nie wiadomo, a ja nieświadomie spaliłem się już, choć słońce rozproszone, pochmurne, ale przecież nie wilgotne. I świecić wciąż potrafi. Czasami pozwalam się pogrążyć w dziwacznych myślach, bo usiłując zrozumieć popadłem w meandry niebezpieczne i wnioski na temat zdrowego rozsądku kupy trzymać się nie chcą. Prostą niby-myśl, że jak mnie ktoś okłamie, oszuka, wyłudzi, skrzywdzi trwale, a choćby i przelotnie, to więcej mu nie zaufam starałem się rozciągnąć na innych, zakładając naiwnie, że działają podobnie, bo przecież z jednej materii jesteśmy stworzeni. A tu? Niespodzianka. Politycy bez wyjątków obiecują i nie dotrzymują, kłamią mniej, bądź bardziej jawnie, a ludziska wciąż biją im brawa i pokłony, zamiast odwrócić się zadkiem, albo skazać na wieczną banicję. To ze mną jest coś nie tak?