Łysolem był nieortodoksyjnym. Spod, a raczej nad opaloną skórą głowy pojawiały się, niczym z wyrojonego właśnie mrowiska całe watahy czarnych włosów. I nie byłoby w tym absolutnie nic dziwnego, gdyby nie miedziana broda. Taka świeża, jeszcze bez patyny.
Pięknie opalona pani siedziała na ławeczce i zdawało się, że pilnuje swojej księżniczki pełnej różu i radości. Jednak dziecko poszło z panią w biało-niebieskie paseczki, a opalona została, by nacieszyć się słońcem. Radość chyba jej nieźle dopiekła, bo uciekła (czyżby do piekła?). Detaliczny wiaterek rozczesuje gałęzie drzew, a okolicy pilnuje cisza. Dobra, niezbyt gęsta i dająca wytchnienie. Na tarasach kwiaty w dużo gorszej kondycji niż w zeszłym roku, co jest powszechnym zjawiskiem. Spoza pootwieranych okien dobiegają aromaty niedzielnych, więc bardziej wyszukanych obiadów. Miło powęszyć, choć przecież większość wrażeń pobieram wzrokiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz