Z tytułu wizyty zapalonego kibica skazany zostałem na podglądanie „meczyku”. Liga mniej niż najwyższa, ale więcej niż najniższa, w sumie, bez znaczenia. Oglądam, jak poci się tych paru gości, kopiąc się po kostkach, albo zderzających się głowami i jest mi dobrze, bo ja sobie siedzę wygodnie, mięciutko i żaden obcy mnie po kostkach nie wali. Cudnie. Z powodu upału panowie zrobili sobie przerwę – kiedyś nazywałoby się to, że poszli się napić, ale dzisiaj, to tylko uzupełniali płyny. Bo tempo siadło. Pozazdrościłem i poszedłem uzupełnić i ja. Nie sam, bo upał dotyka wszystkich domowników, więc uzupełniliśmy zgodnie. Nie mieliśmy co prawda personelu medycznego, sztabu trenerskiego i płynów izotonicznych, czy co oni tam chleją (chyba nie wódeczkę, bo po meczach zdarzają się kontrole antydopingowe podobno), ale chleją jakoś tak rozrzutnie. Ściągnie taki dwa łyki z plastikowej flaszki i butelka precz. Mogliby im dawać w mniejszych, co ograniczyłoby straty. Gdzie tu zero waste? Ja elegancko, ze szklaneczki, a choć nie zamierzam prowadzić, to jednak „wybieram zero” czyli własnej produkcji sok z czarnej porzeczki plus kapka octu truskawkowego i woda do pełna. Oni ponoć nabrali animuszu, a ja, to tylko o wizycie w toalecie myślałem. Może piłkarze mają większe pęcherze? Ach! Bo ja, jak ostatni prostak z alzheimerem, zapomniałem, że oni nie pili, tylko uzupełniali płyny! Może warto się tego nauczyć? Więc patrzę w interwałach przerywanych wizytami w łazience, a korzystając z bytności chlapię się wodą, bo cierpię katusze, jak ci telewizyjni herosi. Upał doskwiera. Spoceni są nawet ci, co na ławce rezerwowych siedzą i czekają, aż zniosą z boiska ich kolegę, skopanego bez litości w obronie wyniku i grzeją się być może nadaremnie, gdyż żaden nie wie, czy wejdzie, kiedy wejdzie, a niektórzy nie wiedzą nawet po co wejdą. Bo może wejdą z misją, żeby skopać jakiegoś szczególnego wroga? A może nawet sędziego? Sędzia, to taki starszy, często brzuchaty jegomość wyglądający jak rozmachana boja, który ma pilnować, żeby gracze nie eskalowali nienawiści. Bo mowa nienawiści w kodeksie jest karalna. Sędziowie chyba nie do końca znają kary przysługujące za mowę nienawiści, czy uszkodzenie ciała w afekcie, albo usiłowanie zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem, za gwałt zbiorowy na bramkarzu drużyny przeciwnej, albo całej masie pomniejszych wykroczeń. Dlatego sędziowie dają graczom karteczki za czyny niegodne, które (chyba) po meczu jakaś doświadczona kapituła zamienia na areszt domowy, wydobywczy, czy celę śmierci. Co ciekawsze, wydarzenie sportowe, a czasem nawet kulturalne i społeczne może zakłócić kibic, wbiegając na boisko na golasa, albo pies rozmerdany, zachwycony wynikiem dotychczasowym, może trafić się kibol, który emocje zapragnie rozładować na sąsiednim kibolu chorym na gardło, więc w szaliczku, który mu pewnie mamusia, albo kochana małżonka utkała na drutach w nieprzespaną noc, kiedy leczyła mu rany cięte, kłute, bite kastetem, albo i gołą piąchą. Podglądam usiłując wzbudzić w sobie uczucia choć trochę żarliwe i dostrzegam permanentne zaczepki boiskowe – każdy każdego szarpie za koszulkę. Gdyby były z papieru, mecz toczyłby się płynniej, a sędzia miałby dowody w sprawie, bo winny miałby w ręku fragmenty przeciwnika i nie byłoby mowy ani o pomyłce, ani o kosztownej, trudnej analizie VAR. Oglądam, panowie się pocą, może gdyby wpuścić kilka pań, gra złagodniałaby, choć kiedyś oglądałem panie i one też kopały się po łydkach i nie tylko, aż wstyd, bo fryzury karnawałowe, szpony eleganckie, tatuaże o treści dostępnej dla wybranych grup wiekowych, a tu takie prostackie potyczki. Ech! Ja nawykłem, że kobiece potyczki toczą się pod gęstym kożuszkiem uśmiechów i uprzejmości, że wojny podjazdowe, uszczypliwości, drobne szykany, podgryzanie, niedostrzegalne dla mężczyzn detale aluzji, sugestii i sądy kapturowe, w obliczu których działalność Ku-Klux-Klanu, to zabawa małych chłopców w Indian i Kowboi. Czyli nie. Znikąd nadziei. Komentatorzy prześcigają się w opowieściach o szczególnych osiągnięciach zawodowców i ich treserów, działaczy klubowych, prezesów i całego tego światka. Słucham, jak zachwycają się elegancją fauli taktycznych, które powinni piętnować wielotygodniowymi dyskwalifikacjami, a dla recydywistów zgoła dożywotni zakaz udziału w wydarzeniach i teraz nie wiem – faul taktyczny, to obraza dla oglądających. Bo zamiast pięknej akcji i ewentualnego gola, mamy brzydki faul, a co poniektórzy kopnięci nisko i podstępnie przedwcześnie zakończą pięknie rokujące kariery, nie zostając mistrzem świata, albo lokalnego podwórka, tylko dlatego, że panująca powszechnie zgoda na kopanie po nogach nie jest piętnowała jeśli nie dożywotnim piekłem, to choć czyśćcem nieodwołalnym. Oglądam, pocę się i chyba mi się nie podoba bez względu na wynik, a ten się zachowuje, bo statystyk pilnuje porządku lepiej, niż sędzia zachowania podopiecznych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz