wtorek, 26 sierpnia 2025

No To Wania podaj notowania.

     Na niebie łowiecki tłoczyły się, jakby czas już na redyk przyszedł. Piękna nastolatka, oprócz przydziałowych siedmiu dziur w głowie miała „ekstrasy” – ósma dziurka w podbródku, a kolejne dwie w policzkach, kiedy się uśmiechała. Korzystała ile wlezie ze śmiechu, żeby powiększyć stan posiadania. Szkoda tylko, że żuła gumę i bez końca drapała się po prawej łydce. Najwyraźniej gruby dres nie był tak delikatny, jak jej młodość.


    Po południu, młode pępki wypełzły na świat i pobierają witaminę D, jak ja pobieram widzenia – mimochodem, od niechcenia, przy okazji. Ścieżką rowerową mknie rodzinna wycieczka. Mamusia i tatuś pedałują dziarsko, a u taty, na foteliku mocowanym do bagażnika spało coś małego i zwisało bezładnie, jak szmaciana lala. Chwilę później zahipnotyzowała mnie uliczna lampa. Drżała i kołysała się nerwowo, choć sąsiednie tkwiły nieruchomo, podobnie, jak znieruchomiałe korony drzew zapomniane przez podmuch wiatru. Całość stanowiła niesamowite objawienie, trudne do wytłumaczenia. Bo niby jak? Mogę chuchnąć.


    Dzikie róże i głogi kuszą czerwienią korali. Żołędzie turlają się po kocich łbach, jeżynowe gęstwiny dawno ogryzione z owoców smętnie straszą kolcami, kwitnąca nie wiem, który raz w tym roku robinia wabi owady kiściami fioletowych kwiatów. Mirabelki, jak dzikie mandarynki górują nad krajobrazem i tylko śliwki tarniny zachowują stateczną zieleń i ani im w łowie fioletowieć przedwcześnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz