niedziela, 24 sierpnia 2025

Transporter.

    Zadzwoniła… a raczej – przysłała SMS, że zamierza mnie używać właśnie dziś. Nieodwołalnie, choćby nie wiem co i w ogóle, które jest zaklęciem tak strasznym, że biada śmiałkowi, który takie „i w ogóle” zignoruje. Będę używany. Stało się, co stać się miało. Wieczorem, więc jeszcze chwilę mam, żeby się z myślą oswoić, zaaklimatyzować w przestrzeni, która nagle ciasna i duszna. Malować pokój? Kupić nowe meble i dywan? Ogolić się dookólnie, nie pomijając ani ani? Amok jakiś i przydałby się ktoś, kto wie. A tak zostałem sam na sam z tym SMS-em i świadomością nieuchronnego. Zapaliłbym papierosa, ale rzuciłem palenie. Może setka dla kurażu? Po setce robię się albo nerwowy i włącza mi się szwendacz, albo senny i wtedy budzikom śmierć. Nie dobudzi walenie do drzwi, a adnotacja „w razie pożaru przenieść w bezpieczne miejsce”nie jest przesadzona. Więc odpada. Trudno mi wyobrazić nawet sobie, że mogłaby chcieć mnie używać nieprzytomnego. Facet w takim stanie jest chyba trudny do używania, może wręcz niemożliwy. Odpada.


    Sprawdziłem stan posiadania przed lustrem. Nagość, jak nagość – obleci. Zresztą, kiedyś już widziała, więc wie, czego się spodziewać. Elektrownia jądrowa wciąż na chodzie, pręt paliwowy sterczy, jak należy, śladów połowicznego rozpadu nie widać ani tu, ani ówdzie, a sprowokowanie reakcji łańcuchowej wciąż mi nieobce. Muskulatury co prawda nie nabrałem, ale i brzuszek specjalnie nie podrósł. Tylko kłaki na klacie nieco poszarzały, ale ponoć szpakowaci mają wzięcie. Noooo Ja mam i jeszcze mam na to papiery! Znaczy SSM-a.


    Na Van Damma nie zdążę się transformować, tatuaż z „ajlowiu” też się nie przyjmie, jedyne, co zdążę, to ewentualna depilacja nosa i uszu, prace archeo związane z ostrożnym odgruzowaniem obiektu zabytkowego, który wartości nabierze za jakieś dwadzieścia tysięcy lat (pędzelek i szufelka się znajdą). Jakieś afrodyzjaki? Nie ma lepszego od tej, która pisze takie SMS-y, ale, żeby sprostać i nie polec w przedbiegach ruszyłem do frontalnego ataku chcąc zmaksymalizować woje szanse i podbudować libido solidnym fundamentem. Śmietana! Dwa surowe jaja wypite duszkiem, ostra papryczka i co by tu jeszcze. Rosołu by pojadł. Albo solidnego steku, co wciąż krwawi i trzęsie się na widok apetytu.


    Obżarty i opity postanowiłem zadbać o „imaż”. To z angielskiego i pisze się image. Prawie jak imago, które oznacza dorosłą postać robala. Idealną i niepoprawialną. To ja. Któż miałby czelność mnie poprawiać? Jednak nagością nie chciałem oszołomić mojej Użytkowniczki, przynajmniej na wstępie. Wstępne podchody, zwane niegdyś grą, to swoiste szachy – ja wiem, że ty wiesz, że ja wiem, i chodźmy wreszcie do łóżka, ale tak bez oporu poddać się nie mogę, więc jeszcze kółeczko, lampka wina, taniec na boso, dotyk odważny i wycofanie, zanim protest usztywni ręce, albo zwiotczy sztywność, i tylko wzrokiem oblizać uszko, zachwycić się kibici kształtem i cieniem rzucanym przez tę pierś wywzdychaną w bezsenne noce, ech! To dopiero pikanteria, dotrwać do spazmu i nie przegapić momentu. Za szybko – źle, zbyt późno – tym gorzej, bo można zostać na noc z obrzmiałymi jądrami i spuchniętym policzku ze śladem „liścia” – małe rączki potrafią naprawdę celnie uderzyć, żeby napiętnować aroganckiego ćwierćinteligenta, który nie potrafi wykryć co i kiedy. Niech wraca do przedszkola, albo zapyta mamusi. Ciekawe, że chyba nikt nie pyta, choć taka mama na pewno wie, co i jak, bo przecież ktoś tego ćwierćinteligenta spłodził, czyli wiedział kiedy zacząć i skończyć, a wskazówka od szanownej mamusi cud-miód, najbardziejsza na świecie.


    Otworzyłem się na szeroki świat – znaczy szafę otworzyłem i ominąłem wzrokiem wszystko, co się wysypało na podłogę. Z pogardą wkopnąłem pod spód, niech nabierają mocy zabytkowej. W szafie był jeden garnitur ślubny, na ślub kuzynki, która – lepiej nie mówić, do tego dwie marynarki w stylu sportowa elegancja sezon ligowy 2002-2003, parę koszul nieprzetartych, spodnie w potrójny od wiszenia kancik i nawet para lakierek numer za mała pięć lat temu na pogrzeb szanownego dziadka, któren wyznawał zasady i poległ w zgodzie z nimi. Przysunąłem fotel, gdyż żadnej „oczywistej oczywistości” nie omiotłem wzrokiem, więc temat musiałem przetrawić, marnując znakomite trawienie tych tam wcześniejszych wiktuałów wzmagających chuć męską. Byłbym zadzwonił do jakiej małoletniej córci, albo córci sąsiadów, czy kogoś w wieku adekwatnym do wyborów współczesności, jednak nikogo takiego nie znałem, a tym bardziej nie dysponowałem numerem telefonu. Zgadnąć i zadzwonić do obcej? Spróbuję.


    Na los, na czuja, na nochal wybrałem numerek i wciągnąłem powietrze, aż mi się karoseria wybrzuszyła. Stojąc nagusieńki przed szafą w której zabytkowa odzież szukałem wsparcia zewnętrznego. Los sprzyja szaleńcom i pijakom, więc już w pierwszym podejściu uzyskałem trafienie i kwalifikację do serii finałowej. Telemark zrobiłem elegancki i zadzieńdobrowałem rozpoznawczo. Odpowiedziała pięknym nastoletnim ćwierkaniem i ciekawością, co mnie sprowadza. Nieco się jąkając wyjaśniłem, a dziewczę rezolutnie i współczująco stwierdziło, że ałtfit musi być niebanalny, skoro kobieta zdeterminowana, że mam wyrazić siebie, że kolor, że zapach… A jaki ałtfit zapytałem nieśmiało, przecież my nigdzie dalej, jak do łóżka, no, chyba, że szanowna Użytkowniczka zechce wypróbować fanaberii na stole, czy pod nim, więc może ów fit zamiast ałt, powinien być infitem, tufitem, ale się nie znam, więc przepraszam i słucham.


    Dziewczątko ideę zrozumiało i było gotowe mi towarzyszyć w błyskawicznym szopingu, jednak okazało się że przebywa w Bangladeszu, a wróci dopiero za trzy tygodnie, co mnie absolutnie nie urządza. Ma koleżankę, która może, więc mogę już do galerii uderzać i na drugie piętro (piętro, nie kondygnację) między ciuchy i mam na łeb zadzierżgnąć czapigę, może być kaszkiet, żeby rzeczona koleżanka mnie raczyła rozpoznać. Kierpce na nogi wzułem, porcięta takoż, z emocji o bieliźnie zapomniawszy, na grzbiet coś, co w jednym kawałku załatwiało sprawę definitywnie.


    Pognałem, bo przecież samarytance czekać kazać, to już grzech, choć nie pierworodny. Zasapany, nieco spotniały, jak jeleń na rykowisku rozglądałem się za młodą łanią, która mój ałtfit wewnętrzny, domowy, sprawi takim, ze Użytkowniczce zmiękną nie tylko kolanka. Przygotowany byłem na męczarnie ekonomiczne i wytrzymałościowe. I kaszkiet na łbie kręcił się razem ze łbem na szczęście, ale młódki nie widać. Juz miałem rezygnację z duszy wyciągać, by ją rozprostować przed powrotem do domu, gdy szybkie, lekkie kroczki dogoniły moje zaplecze i nim się odwróciłem wygłosiły powitalno-przeprośny pean.


    - Cze, wybacz, ale Baśka tak zakręcona, że zapomniała, a ja dzisiaj mam urwanie głowy, a wieczorem, to dopiero, więc jeśli gotów, to może ruszajmy od razu i do brzegu? Z tymi ciuchami, co? ...Marek?!...


    I wtedy się dopiero obróciłem i szczęka mi opadła tam, gdzie opaść miały dopiero w czasie przyszłym kupione spodnie wieczorowe. Użytkowniczka we własnej osobie! Zaniemówiłem, co w moim przypadku było reakcją obronną, a ona kontynuowała:


    - Baśkę pytałeś, w co się na randkę ubrać? Czyś ty oszalał? Ona jest stuknięta i wyszedłbyś na tym jak debil. A swoją drogą, to skąd ją znasz?


    Śmiała się, gdy wyjaśniłem, a potem wzięła mnie pod rękę i pociągnęła za sobą.


    - No dobra, skoro już jesteś, to chodźmy i miejmy sprawę z głowy. Nie musisz nic kupować, ani się stroić. Tak, jak jest, będzie dobrze. Bo ja chciałam, żebyś mi pomógł szafę przytachać od sąsiadki, co piętro niżej mieszka, a potem jeszcze ją u mnie ustawić i przemeblować resztę, żeby to jakoś wyglądało.


    I tak jakoś zeszło nam do wieczora, afrodyzjaków para poszła w meble, reaktor jądrowy odpalony nadaremnie fukał oś tam gniewnie, ciuch niekupiony nudził się w zamkniętym sklepie, Użytkowniczka, gdyśmy tylko skończyli dała buziaka i wygnała precz, bo rankiem pilne spotkanie i musi i przeprasza, dziękuje i odwdzięczy się kiedyś, ale nie teraz i „słuchaj, naprawdę sądziłeś, że randka?” Wracałem do domu niespiesznie, nadkładając drogi, żeby nerw ukoić i mięśniom dać chwilę na dojście do siebie, gdy zapiszczała kieszeń – SMS… Od Baśki… „Trzymam kciuki, jak wrócę, wpraszam się na lody, opowiesz, jak było. A jak będziesz chciał, to na mały szoping pójdziemy, a może nie tylko?”


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz