sobota, 2 sierpnia 2025

Przyczajona czajka.

 

    Sunę plażą w dowolnie wybraną stronę, co chwila pokonując zasieki falochronów i zaczynam rozumieć zmęczenie koni na Wielkiej Pardubickiej. Pękaty jegomość o czaszce podgolonej niemal do cna na podobieństwo szarpeja ma zbyt wiele skóry. Idąc za nim mam wrażenie, że spoglądam na jasną stronę księżyca w pełni. Są tam wzgórza, wyschnięte jeziora, pasma wyżyn, czy wydm… sam nie wiem. Wygląda efektownie. Piękne łanie o opalonych łydkach promenują z wdziękiem, kręcąc kuperkiem, a jeśli źle się z własnym czują, to przynajmniej kołyszą biustem w rytm przyboju. Lato w pełni, pokazuje rozpiętość możliwości od wschodu, aż po zachód słońca i potrafi zmieścić każdą prognozę pogody w nędznych dwudziestu czterech godzinach. Warto poznać rozpiętość, póki nadarza się okazja.


    Żeby zdziczeć poszedłem między ludzi. Na początek trafiam panią w eleganckiej sukience, wytwornym kapeluszu, z dwójką dzieci siedzącą przy stoliku i pochłaniającej placki ziemniaczane tak wykwintnie, że musiała być piękną. A ja chyba zatęskniłem za elegancją i szykiem. Na plaży tłok. Kobieta w długiej sukni penetruje plażę za pomoca wykrywacza metali. Inna, z biglem maszeruje, namawiając beagle’a do rączego kłusa. Nieopodal brzegu znajduję w drobnym odstępie czasowym dwie pary męskich majtek i jedną, białą skarpetkę damską. Żaden z tekstylnych fragmentów nie zawierał właściciela. Trafiam śliczną nastolatkę o stopach hobbita, a za nią wędruje reszta rodziny – tata, mama i brat, a każdy ma ten sam genetyczny wyróżnik. Stopy ponad miarę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz