środa, 6 sierpnia 2025

Nawilgła wilga.

 

    On był zaledwie urodziwy, ona urodzajna. Stali, dotykając się nie tylko od niechcenia. Raczej głodni siebie, niż znudzeni. Oglądali coś obojętnego na straganie pełnym odpustowych towarów, których przeznaczenie odkryć miały dzieci. Te mniej toksyczne, które zdążą chwilę pobawić się, nim zaczną dociekać co jest w środku, jak to działa i czy bez nóżki lala dalej będzie pięknie tańczyć. Ona paznokciami malowała mu obietnice na kręgosłupie, on sprawdzał, jak mocno zwarła pośladki. A kiedy położyła mu głowę na ramieniu, świat się dla nich skończył, choć oni dla świata wcale nie. Zwykła, jeśli młodzieńcze uczucia mogą być zwykłe, miłość. Zaborcza, bezwstydna, pożądliwa. Pragnąca więcej i więcej, bez końca. Kwitnąca pośród słów wielkich, jak nigdy, zawsze i do końca świata. Gdzie nieskończoność zaczęła się wczoraj i już trwa od zawsze i prędzej świat się skończy, nim nadejdzie jutro bez. Bez niej, czy bez niego. Bez nich. Nietykalni, nieosiągalni, żyjący pod kloszem hermetycznym dla zewnętrza. Nieporadni, więc wzbudzający uśmiech zabarwiony mieszanką uczuć sprzecznych. I choć niezbyt efektowni, to piękni w tej swojej naiwności nieskażonej doświadczeniem i zawodem. Niech się darzy. Niech trwa ta wieczność, choćby tydzień, czy rok, jeśli zdoła. A może im się uda? Wyglądali na takich, którzy wierzą w to niezachwianie.

2 komentarze:

  1. Och, znajda się tacy, co skrytykują i tacy, co pozazdroszczą...

    OdpowiedzUsuń