wtorek, 26 sierpnia 2025

Donośnie zanosi się nos odnośnie donosów.

 

    Roboczostrojni wracali właśnie do domów, z papierosem przyklejonym do warg, a klub krótkoportkowców zmierzał do centrum, by noc roznieść w pył i pozwolić zabawie rozszaleć się do upadłego. Przemieszczałem się niespiesznie w stronę Rynku, który najłatwiej zdefiniować zdaniem:

    Jeśli siądziesz i poczekasz, spotkasz wszystkich znajomych.


    Dorastające damy w obcisłych dołach i rozwiązłych górach w wąskich, starannie wyselekcjonowanych gronach ustalały gryplan na wieczór, kto wie, czy nie upojny. Motorniczy przewijał przystanki, dając podróżnym szansę wycofania się, nim zanurzą się w zgiełk. Pod oknem mojej pierwszej miłości zwolnił, jakby chciał, bym nakarmił się melancholią popadając w zadumę godną tamtych czasów. Krótkowłosa przytulona do dywanu sięgającego czubka jej głowy, ludzie dramatycznie pokancerowani niezmywalną grafiką, pokarmowe ciąże i szpaler niezdecydowanych, kapelusze na szczudłatych nogach, słuchawki, smartfony, czerwone korale, płaszcze z wiśniowej ceraty i drobne piersi wypatrujące zachwytu, krągłości omiecione głodem nadziei i korowód spóźnionych dziwolągów, bo przecież Dni Fantastyki skończyły się przedwczoraj, zamiejscowa prowadzi syna na tosty „najlepsze w Mieście” i małoletni trójkącik z butelką londyńskiego dżinu podpartego (o dziwo) ulubionym przeze mnie rozcieńczalnikiem, czyli Pepsi, emerytowany Smeagol szepce do zapewne wciąż zniewalającego uszka „ssskarbie”, nastoletnia, erekcyjna zgoda na niekończący się pochód piersi czekających na rozkulbaczenie, gorączka sobotniej nocy, choć o sobocie myślą chyba tylko romantycy, walizki, biodra, flirt i przepychanki, pot całkiem słony i muzyka zastępująca rytm serca, okulary, pępki, niedogolone celowo twarze, biżuteria i schnące trawy, porzucone puszki po piwie i taryfy wiozące tych, którzy jeszcze nie, opalone pośladki rżnięte przez niemiłosiernie ciasne szorty, może złośliwie skurczone w praniu, może z młodszej siostry, lecz wymagające ciężkiej pracy rąk, by wydobyć je z cielesnych głębin.


    Przelewają się widzenia, nakładają obrazy na domysły z prędkością dostawców ciepłego jedzenia. Bladolica brunetka zerka na senne dziecko rozlewające się właśnie na siedzeniu, sunie ulicą czarna puma, a ja podziwiam grę mięśni pod czarną materią. Może ściga kolację, bo mknie cichutko jak śmierć. Aż nie chce się wszystkiego ubierać w znaczenia detali, wątków czy domniemań. Są. Gęste, pachnące nieodgadnioną celowością, ale są. Łaskawie pozwalam wszystkim trwać, i nie zakłócam. Niech się dzieje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz