Miasto nawet nie zauważyło mojej nieobecności, zajęte remontami i czym tam jeszcze. Trwa, jak trwało. Już-nie-ruda Kobra piękna w smutku przemijania osadziła mnie w codzienności, potwierdzając właściwość miejsca i czasu. Nieznajoma sprawdziła jak czułaby się na jednym z wielu wolnych miejsc i uznała, że najlepiej wygląda stojąc. Ja tymczasem wspominam wczorajszy widok zza okna. Czwórka dzieci bawiła się na placu zabaw, a każde z nich było dziewczynką, co zaburzało rachunek prawdopodobieństwa. Dwie z nich były pół krwi Afrykankami, jedna Azjatką, a ostatnia Europejką, jednak czy mówiła po polsku, tego nie wiem.
Piękna kobieta w niebieskiej spódnicy z rozcięciem pozwalającym na dowolną długość kroku wyzwala we mnie nietypowe pytanie – czy można maszerować szpagatami? Potem kontempluję napis na murze – W ŚWIECIE PEŁNYM NIENAWIŚCI MIŁOSIERDZIE JEST WYRAZEM BUNTU. Starsza pani otoczyła mnie (i nie tylko) aureolą aromatu z siatki. Cały świat wokół niej pachniał koprem. Zerkam prze okna tramwaju. To chyba doskonały rok dla wiesiołków i dziewanny. Wystarczy dostroić wzrok do ich żywej żółci, by dostrzec, jak wiele z nich zaszczyca Miasto swoim istnieniem. Wewnątrz mamusi, choć niewysoka, a może właśnie dlatego, zdawała się być bardzo duża, co absolutnie nie kłóciło się z jej urodą. A jej cukrowo-różowa córeczka, całkowicie była pozbawiona wielkości, którą najwyraźniej skonsumowała uroda. To widzenie utwierdza mnie w przekonaniu, że piękno jest wartością niezależną od wagi i wieku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz