Zabiedzone syrenki szły znad morza tak chude, jakby ongiś trwale rzuciły dietę rybną na rzecz zerokalorycznych wodorostów. A może to była jedna, tylko cierpiąca na swoiste rozdwojenie jaźni? Na wszelki wypadek chuchnąłem w dłoń i powąchałem – osobisty alkomat wykazał zero, więc to nie fatamorgana zamroczeniowa. Syrenki były wysokopienne, zgrabne, wybiegane… znaczy wypływane niemal do kości i oczywiście okryte w nieśmiertelną czerń, na której ostatnie, drobne mięśnie toczyły świętą wojnę światła z cieniem. Po opalonych udach, niczym bluszcze, wspinały się różane tatuaże, po promieniejącym młodością ciele ześlizgiwał się wzrok co bardziej spragnionych samczyków.
Syrenki podążały rączo, więc pewnie ku jakiejś bezpiecznej przystani, albo naprzeciw życiorysom niechlujnym i zasługującym na błyskawiczne i nieodwołalne skarcenie przez cnotliwe córy morza. Mijały z wdziękiem wzbudzającym podziw napływowych turystów szopy pełne cudów, dmuchanych jednorożców, młotów Thora, smoków ze wszystkich możliwych mitologii, z wyjątkiem im (jej?) bliskich. Mijając budkę z lodami usiłowały sprawdzić, czy wciąż mają moc w głosie, więc zaśpiewały ukradkiem uwodzicielską pieśń, udając zachwyt nad paletą lodów o smakach i barwach równie egzotycznych jak dmuchane zabawki, jednak sprzedajna, starsza pani cierpiała niedowład słuchu zapewne, gdyż nie uległa trelom syrenim. Może gdyby jedna z nich była syrenem jurnym o wzroku dzikim i sylwetce odbierającej rozum niewiastom i sztywność w kolanach, ale dwie szczapki naprzeciw istoty oprawionej w ciało niebanalne, demonstrujące kobiecość pełną i nieskrępowaną tak, że nawet cień aż się uginał pod naporem atrybutów i rzeźbił w deptaku dziury skwapliwie wypełniane przez rozgorączkowaną wodę – takiej uwieść się nie dało.
Dzieciątka kwiliły swoje drobne niezaspokojenia, bo pić, bo lodzika, bo mamo-daj, kup-mi-kup-mi-tato-bo-ja-nigdy-jeszcze…. Albo mi-się-chce-piasku! Albo jeszcze-trochę-wcale-nie-jest-zimna-popatrz! Gardła sekcji siatkarskiej kształtowane obozowymi nocami wyschły nagle, a trykoty drgnęły ku górze krzepnąc wewnętrznie, gdy reprezentacja wkrótce-męska mijała dualną syrenkę. Być może niektórzy zamierzali porzucić sportową karierę na rzecz owej piękności, zuchwale mniemając, że kto-jak-nie-on, ale nadzór właścicielski w postaci bezdusznego tresera utrzymał szyki w ryzach, choć nieco zawstydzony kumulacją wzwodów sugerujących nadchodzące rękoczyny. Syrenki o rumieńcach kto wie, czy namalowanych, czy też spontanicznie wykwitłych, zgodnie sięgnęły w otchłanie torebek po cyber-papieroski, po komórki, zabawiając własne, zmęczone powszechnym podziwem dusze w oczekiwaniu na Peruna - dorodny okaz samca bez szyi przybyłego wkrótce samochodem bez dachu, gdyż pod żadnym seryjnie produkowanym nie byłby się zmieścił.
Wiatr historii błyskawicznie wymiótł tak słowiańskiego Boga, jak i syrenki, nagle rozszczebiotane, odmłodniałe, uwodzicielsko piękne w oczach tego, który potrafi karcić i poskramiać. Deptakiem rozpłynęła się spalinowa chmura niedopowiedzianych zakończeń, rozwiana globalnym westchnieniem nieutulonych w żalu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz