Bosonoga księżniczka w różowej sukni i panamie, żeby jej słońce włosków nie spaliło huśta się. Udaje, że nie widzi bosonogiego księciunia w bejsbolówce z daszkiem odwróconym na kark. Co będzie z golcem gadać. Mamunie piękne, wymuskane słońcem stanowią napęd dla huśtawek, żeby dziecinne uśmiechy rozkołysał zefirek (ale nie amorek). Słońce po wczorajszym natarciu dziś zbiera siły, jednak nie eskaluje jeszcze, więc na zewnątrz trwa skromne i ostrożne życie. Śliczna córka piekarza, odważnie wystawia na żer wzroku obcych ramię i bark zabliźniony po poparzeniach i uśmiecha się smutno podając bułeczki tym, którym wstać się chciało. Na tarasach i balkonach trwają prace przygotowawcze do upojnego wieczoru, bo w dzień lepiej czmychnąć w bezpieczne podcienie salonów domowych.
Samoloty podążają ku lotnisku, albo sieją chmury nad Miastem, żeby nie było przesadnie sielankowo. Winobluszcze kolonizują płoty i chodniki, wspinając się nawet na tarasy, ogołocone z nich zeszłorocznym remontem, więc teraz świeżością zachwycają nawet, gdy wiją się po zimnych kaflach. Wróble zrobiły pobudkę i znikły, najwyraźniej także chowając się w sobie tylko znanych miejscach (dostrzegam, że nie cierpię słów „miejscówka”, czy „destynacja”, z różnych, mało istotnych powodów).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz