Przyjdź. Nocą, gdy księżycowy cień sięgnie ramion dębu rozłożystego niczym wieniec szlachetnego dwunastaka i wysrebrzy polanę. Każdy dzieciak we wsi zna drogę, choć strachu wielu się objadło i za dnia.
Każdy rozpali ogień i będzie czekał, czy to właśnie jemu dorzucisz drew, by jawnie zostać jego panią. Żaden na drugiego ręki nie podniesie, lecz widzieć ciebie w nieswoich ramionach, to nazbyt wiele.
Krew niewinną na białej sukience jednemu w wianie zaniesiesz na waszą gospodarkę, bo komu noc minie daremnie, pójdzie precz, gdzie tylko Światowida wzrok sięga nieustannie, by nigdy nie wrócić, co krwią przysięgniemy przed ostatnią wspólną wieczerzą.
Przyjdź. Jednemu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz