sobota, 2 sierpnia 2025

Kawa z kawką i potrawka z trawką.

 

    Pliszki fruwają tuż nad piaskiem, albo drobią kroczki na wydmach i poszukują w bezkresie plaży zagubionych obrączek, ukrytych pospiesznie w piachu, gdy dzierlatka samotna biustem swem oszołomić zdoła pana okolonego aureolą siwych włosów, gdy jego małżowinka ustawowa oddali się celem zmiany stroju kąpielowego na ten promenadowy, albo sztucznych szczęk po gwałtownej wymianie zdań zachwyconych życiem staruszków, czy pierścionków z niebieskim oczkiem z odpustu za rogiem zgubione przez zasmarkaną z nieszczęśliwości dziewczynkę biegającą bez majtek, bo przecież woda nie wymaga nic, tylko współczucia (wspólnego odczuwania tak dokładniej). Biegają zwinne ptaszki w tempie okrutnym, spiesząc się, by nie ubiegła ich konkurencja. Na promenadzie wiodącej ku zbyt rozległym na ludzkie pojęcie i możliwości wodom odnajduję wzrokiem ćmę przegrywającą walkę o życie z osą uczepioną kurczowo większego, ale już niemal pokonanego przeciwnika/śniadania. Straganiarz otwiera biznes i po nim poznaję, że pogoda będzie – wczoraj po południu wieszał nad wejściem peleryny, dziś kółka do pływania i dmuchane siedziska dla delikatnych pupek. A później okazało się, że jednak przewiesił to i owo, żeby zrobić miejsce dla peleryn, bo deszcz wyciekł z szarości niebiańskiej ciurkiem skromnym, kwadransowym ledwie, lecz wystarczającym, by spłoszyć turystów z plaży.


    Ratownicy pozwalają łaskawie zarabiać jednym bursztyniarzom, a innym zakazują wstępu na strzeżony odcinek plaży z sobie tylko znanych powodów. Może dlatego, że ten wygnaniec sam łowił i tworzył, więc towar ma jakość i smak, którego brakuje masówce sprzedawanej „jakby legalniej”. Plażowe bary oblegane przez spragnioną ludzkość, której kropla deszczu szkodzi bardziej, niż wiadro morskiej wilgoci. Wędzona ryba kusi jak grzech pierworodny, stragany z plastikiem, poprzeplatane innymi z kamieniami ozdobnymi, a może i szlachetnymi, rejsy ku niewidocznemu słońcu za cenę paru piw kutrem stylizowanym na piracką krypę, łódź wikingów, czy wojenny smart-okręt, kieszonkowy na japońską modłę. Ktoś okrył się ręcznikami i przesypia deszcz, inny skarży się, że nie wiedział, więc stoi ukryty pod podłogą, czy tarasem niszczejącej chaty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz