Księżycowa Dziewczyna (tak nazywam nastolatkę o pełnej, bladziutkiej buzi, wiecznie wyglądającej na senną) nieodmiennie w bagiennych butach, jednak zamiast wszędobylskiej czerni zdobyła się dziś na błękitną sukienkę, czyli dzień powinien obfitować w wydarzenia niepospolite. Rzeka spokojnie malowała pejzaże pełne architektury trwającej po obu stronach, choć w nurcie migotały figlarnie miliardy wesołych lustereczek. Zachwycam się soczystą panią, a konkretnie jej kształtami, choć wybrała kolory smutne, spoza mojej estetyki. Za to na żywopłotach srebrzą się pajęcze tkaniny.
Przed głównym wejściem do szkoły podstawowej, tuż obok najpiękniej owocującego w Mieście rokitnika już obsypanego całymi kiściami owoców ktoś zaparkował motor o tablicach V8 LOLA. Pani Karolina zapewne jest nauczycielką, albo kuratorką z Warszawy. Chodnikiem pędzi Indianin z paszowym plecakiem na rowerze z silnikiem, czyli de facto na motorowerze, a taki sprzęt winien poruszać się po jezdniach.
Dumny byczek w bieli prowadził najszczęśliwszą na świecie wybrankę, także w bieli i równie dumną. Sukienka pełna rozcięć pozwalała wiatrom na całkiem sporą swobodę, a ja głowy nie dam, że pod spodem była bielizna. Jeśli już, to szczątkowa i nie rzucająca się w oczy jak radośnie podrygujące pośladki. Parka pulchnych dziewcząt wędrowała chodnikiem gaworząc radośnie. Blondynka miała białą bluzeczkę, a brunetka czarną. Za to grube, szare spodnie dresowe miały identyczne. Od samego patrzenia się spociłem.
W parku pocą się lipy, kasztanowce, wyssane przez szrotowca schną i tylko po platanach nie widać upały, ale te zawczasu rozebrały się do naga z kory i teraz bezwstydnie chełpią się stoickim spokojem. Jakaś pani, mimo doskonale narysowanych na łopatkach skrzydłach nie potrafiła fruwać, a szła wręcz koszmarnie. Rzadko można spotkać kogoś, kto idzie tak brzydko. Sadziła wielkie susy, jakby chciała dogonić własne piersi ciężko nadające coś, co wstyd nazwać rytmem.
W autobusie nadziewam się na błękitne adidasy-podkolanówki w kolorze o jakim niebo może tylko pomarzyć. Mnie wprawiają w splot uczuć trudnych do rozsupłania. Przydałby się jakiś Aleksander, najlepiej Macedoński. Za oknem widzę niebieściuchną sukienkę w białe kropki, mijającą zieloną sukienkę w mniejsze, za to gęściej rozmieszczone. Obserwują się wzajem i sprawdzają, które wdzięczniej podrygują w marszu. Jeśli pani grzeszyła nadwagą, czyniła to z wdziękiem i bez śladu zażenowania, choć musiała mieć świadomość, że apetyt na nią patrzących rośnie. Najwyraźniej zyskiwała przy bliższym poznaniu.
Brzydki chód, to chyba najgorsza wada, mogąca przytrafić się pięknej dziewczynie...
OdpowiedzUsuńta pani szła naprawdę okropnie - bolało, kiedy się patrzyło. pochylona do przodu, kroki siedmiomilowe... wyglądała na wściekłego cyklopa ruszającego w pościg za zbiegiem. brrr.
UsuńKsiężycowa dziewczyna, ja pierdykam, jak to fantastycznie, pięknie mi zabrzmiało. I chyba dlatego tak bardzo rozczarował mnie desygnat tego cudnego określenia.
OdpowiedzUsuńo rany! desygnat! musiałem sprawdzić, czy to potwarz, czy może bluźnierstwo. fantastyczne nazwy dla mniej fantastycznych ludzi. zdarza się. ideały wszak nie istnieją i każdy rozbija się na rafach rzeczywistości. wytykają mi tutaj, że mam zacięcie poetyckie. może dlatego właśnie?
Usuń