środa, 13 sierpnia 2025

Zaszyte zeszyty.

 

    Księżycowa Dziewczyna (tak nazywam nastolatkę o pełnej, bladziutkiej buzi, wiecznie wyglądającej na senną) nieodmiennie w bagiennych butach, jednak zamiast wszędobylskiej czerni zdobyła się dziś na błękitną sukienkę, czyli dzień powinien obfitować w wydarzenia niepospolite. Rzeka spokojnie malowała pejzaże pełne architektury trwającej po obu stronach, choć w nurcie migotały figlarnie miliardy wesołych lustereczek. Zachwycam się soczystą panią, a konkretnie jej kształtami, choć wybrała kolory smutne, spoza mojej estetyki. Za to na żywopłotach srebrzą się pajęcze tkaniny.


    Przed głównym wejściem do szkoły podstawowej, tuż obok najpiękniej owocującego w Mieście rokitnika już obsypanego całymi kiściami owoców ktoś zaparkował motor o tablicach V8 LOLA. Pani Karolina zapewne jest nauczycielką, albo kuratorką z Warszawy. Chodnikiem pędzi Indianin z paszowym plecakiem na rowerze z silnikiem, czyli de facto na motorowerze, a taki sprzęt winien poruszać się po jezdniach.


    Dumny byczek w bieli prowadził najszczęśliwszą na świecie wybrankę, także w bieli i równie dumną. Sukienka pełna rozcięć pozwalała wiatrom na całkiem sporą swobodę, a ja głowy nie dam, że pod spodem była bielizna. Jeśli już, to szczątkowa i nie rzucająca się w oczy jak radośnie podrygujące pośladki. Parka pulchnych dziewcząt wędrowała chodnikiem gaworząc radośnie. Blondynka miała białą bluzeczkę, a brunetka czarną. Za to grube, szare spodnie dresowe miały identyczne. Od samego patrzenia się spociłem.


    W parku pocą się lipy, kasztanowce, wyssane przez szrotowca schną i tylko po platanach nie widać upały, ale te zawczasu rozebrały się do naga z kory i teraz bezwstydnie chełpią się stoickim spokojem. Jakaś pani, mimo doskonale narysowanych na łopatkach skrzydłach nie potrafiła fruwać, a szła wręcz koszmarnie. Rzadko można spotkać kogoś, kto idzie tak brzydko. Sadziła wielkie susy, jakby chciała dogonić własne piersi ciężko nadające coś, co wstyd nazwać rytmem.


    W autobusie nadziewam się na błękitne adidasy-podkolanówki w kolorze o jakim niebo może tylko pomarzyć. Mnie wprawiają w splot uczuć trudnych do rozsupłania. Przydałby się jakiś Aleksander, najlepiej Macedoński. Za oknem widzę niebieściuchną sukienkę w białe kropki, mijającą zieloną sukienkę w mniejsze, za to gęściej rozmieszczone. Obserwują się wzajem i sprawdzają, które wdzięczniej podrygują w marszu. Jeśli pani grzeszyła nadwagą, czyniła to z wdziękiem i bez śladu zażenowania, choć musiała mieć świadomość, że apetyt na nią patrzących rośnie. Najwyraźniej zyskiwała przy bliższym poznaniu.

4 komentarze:

  1. Brzydki chód, to chyba najgorsza wada, mogąca przytrafić się pięknej dziewczynie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ta pani szła naprawdę okropnie - bolało, kiedy się patrzyło. pochylona do przodu, kroki siedmiomilowe... wyglądała na wściekłego cyklopa ruszającego w pościg za zbiegiem. brrr.

      Usuń
  2. Księżycowa dziewczyna, ja pierdykam, jak to fantastycznie, pięknie mi zabrzmiało. I chyba dlatego tak bardzo rozczarował mnie desygnat tego cudnego określenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. o rany! desygnat! musiałem sprawdzić, czy to potwarz, czy może bluźnierstwo. fantastyczne nazwy dla mniej fantastycznych ludzi. zdarza się. ideały wszak nie istnieją i każdy rozbija się na rafach rzeczywistości. wytykają mi tutaj, że mam zacięcie poetyckie. może dlatego właśnie?

      Usuń