czwartek, 25 stycznia 2018

Łaska pańska.

Jaki umysł, takie i pomysły. Zerknąłem sobie bladym świtem na świat – ach! Jaki niepoukładany, jak beznadziejnie bezpański! Natychmiast się trzeba rozprawić z owym bezkrólewiem i objuczyć go obowiązkami i należnościami. Zgiąć ten kark hardy, nieznający bata i na kolana rzucić, żeby dowolny majestat, ale poznał. Znaczy mnie. Bo dzisiaj moja kolej porządzić się troszkę w tym bałaganie i chaos uprasować, żeby był jak świąteczny obrus, zanim go młodzież pochlapie barszczem łapczywie pożeranym nim choć trochę ostygnie. No! Już ja ci pokażę świecie, jak ma być!

Na początek, zupełnie incognito poszedłem na zwiad, bo podejrzewałem, że jak już będzie wiedział, kto ja, to się ufryzuje, przypudruje i w papierek kolorowy zawinie każdą śmierdzącą cząstkę teraźniejszości. A teraz idę i niech świat podciąga sznurki kalesonów i niech nie udaje, że śpi. Bo ja, już z kapownikiem w dłoni i notuję takie drobne dygresje, zanim jakiś plan całokształtem we mnie eksploduje jako ten atomowy podgrzybek.

Na przykład takie drzewa… wzięłyby i się uczesały jakoś przyzwoicie – fryzjerów bez liku i mogliby odrobinkę bałagan przylizać – niechby jakoś geometrycznie – w stożek, kuleczkę… eeee… lepiej nie, przecież to już było – wystarczy pójść w miasto i okiem rzucić – są już kuleczki wokół najnowszych budynków i tych najstarszych, a przy tych udających nowe, to są nawet prostopadłościany i tylko w jednym ptak-desperat gniazdo uwił. Może to jakiś żebraczy ptaszek i chce być na posterunku, bo tamtędy turyści ciągną bezrefleksyjnie. Skreślam pomysł, bo on ciut za nowoczesny do takiego starego świata i gryzłoby się to z kształtem ptasiego drobiazgu, a tu zapewne trudno byłoby przeforsować pomysł i nadać im kształt brył idealnych – znowu pamięć podrzuca, że to także człowiek próbował osiągnąć i w maluteńkich klatkach zamykał rosnące kurczaki, żeby wyhodować odmianę sześcienną, łatwą w transporcie i magazynowaniu, ale kurczaki zdychały tak szybko, że tylko zmasowana dezynfekcja octem zorganizowana przez amerykański koncern uratowała świat od epidemii gnijącego mięsa.

No to może wodę złapię za pysk i ucywilizuję? Zerkam cokolwiek podejrzliwie w fosę, bo najbliżej, a tam szlam, śmieci i egotyczna fauna. Zamiast karasi to jakieś chińskie karpie, żółwie i kto wie, czy nie aligatory. Wydry, czaple, kormorany – wersja ozima przyrodzie nieznana zupełnie, ale miastu owszem tak. I co z taką fosą? Przefiltrować podmalować, żeby kolorem przypominała laguny bezludnych wysp i żeby szumiała i pachniała słońcem i drinkami z parasolką. Tylko te liście – fruwają sobie samopas i skaczą do tej wody samobójczo zupełnie – najchętniej skaczą te z robinii i jaworów, ale jesiony i kasztanowce robią co mogą, żeby dorównać. A ja, to niby co? Zamiast rządzić, to w Kopciuszka się będę bawił i cedził te liście? O nie! Odpuszczam, chyba, że te liście same się posortują, popaczkują i wyślą gdzieś na kompost. Gruba krecha i fosa niech trwa w tym syfie i zarasta po brzegach plastikowymi butelkami i woreczkami.

A wiatr śmieje mi się w twarz i łzy bezsilności ze mnie wydusza – może jego spacyfikować, wyznaczyć korytarze, zezwolenia, kodeksy, trasy przelotu i pojemność, czy co tam taki wiatr zawiera? Gorzej, kiedy się obrazi i pójdzie gdzie pieprz rośnie, albo dalej, bo wtedy to już tylko smog i skaranie boskie. Lepiej takiego nie tykać bez sensownego pomysłu na zagospodarowanie.

Coś ten dzień taki byle jaki, że może kalendarzem trzeba się zająć na początek, bo to też choroba jakaś, żeby dni w tygodniu siedem było, a miesięcy dwanaście, i nikt nie wie do końca, dlaczego trzydziestkami mają się napełniać – ktoś pomieszał wszystkie możliwe skale i trwamy w tym skrzeczącym, alogicznym układzie powołując się li tylko na instynkt stadny. Czyli bezmyślność, za to bardzo popularną. A skoro tak, to opór materii będzie zapewne ogromny. Po co światu środa? Albo listopad?

Idę coraz mniej pewnie, kapownik schowałem w kieszeń, bo bez sensu nosić go tak na wierzchu i tylko skreślać zapisane. W mieście ktoś zdążył już wyprasować wysokość nad poziom morza, a także szerokość i długość geograficzną i zrobił to bardzo skrupulatnie, zostawiając zaledwie parę pryszczy zewnętrznych ku uciesze dzieciarni. No i ziemię schował, żeby nie rodziła mimochodem. Zalepił masą bitumiczną, betonem, ukamieniował i wygładził. Ciekawe, jak daleko się posunął i czy gładzi dalej – dawno nie byłem na zewnątrz, to nie wiem. Może warto sprawdzić?

Rzucam kapownik do najbliższego śmietnika i żwawszym krokiem wędruję już w stronę horyzontu, żeby zajrzeć pod spódnicę naturze i zobaczyć, czy nie kryje się tam zbyt wiele harmonii. Idę tam, gdzie kończy się geometria i słowa nie są potrzebne do życia. A świat niech się samorządzi, albo niech zapomni – daję mu dzisiaj wolne – a co! Jak król łaskawie te… igrzyska dla poddanych, bo z chlebkiem krucho…

4 komentarze:

  1. Gdyby ktoś pytał mnie o zdanie, powiedziałabym, że z wszystkich żywiołów najbardziej kocham wiatr. Nie umiem powiedzieć, dlaczego. Moja córka ma to samo, jakieś wietrzne istoty jesteśmy... Lubię, kiedy wieje mi prosto w twarz, odczytuję to jak przyjaźń niepisaną - i lubię, gdy wyje posępnie za oknami. To, od czego inni się wzdrygają, mnie przynosi poczucie spokoju...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wiatr życiodajny.
      czasem pomstuję, ale żyć bez niego nie potrafię.

      Usuń
  2. Bardzo dowcipnie, ale jak zauważyłeś, kapownik na nic, bo nie ma na życzenie, gdyby było...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czasami się przydaje - pamiętam siebie w rynku, jak zapisywałem nadmiar widzeń, a każde ponad normę niezwykłe

      Usuń