wtorek, 13 listopada 2018

Bezgraniczne oddanie.


Już wtedy powinienem był uważać. A ja, jak ostatni naiwny dałem się złapać na lep i za dobrą monetę twoje słowa wziąłem. Myślałem, że jestem mądrzejszy, że bardziej cyniczny. Nie doceniłem cię wcale. Jak bardzo nie doceniłem ciebie, to wiem tylko ja, ale to się wkrótce zmieni. Za chwilę moja spóźniona wiedza zaginie w ciemnościach przyszłości. W tobie utonie bezpowrotnie.

Nie byłaś nawet atrakcyjna. Stałaś gdzieś z boku świata, niepewna, wślizgująca się w ocienione szczeliny rzeczywistości, na krawędzi istnienia. Ubrana w coś nieokreślonego, tłumiącego myśl o cielesności i zbliżeniu. Szarobura bezkształtność i oczy którym daleko było do gwiazd. Podszedłem do ciebie, jak ostatni głupiec i nawet teraz w brodę sobie pluję, że wpadłem na taki pomysł. Alkohol jednak łamie wszelkie granice. Nie ma nic, co uszanuje, czemu się podda. Potrafi odnaleźć w organizmie nosiciela zgodę na każdą podłość i każde wyzwanie.

Podjąłem je, choć od stołu z butelkami, do kąta w którym stałaś nawet na trzeźwo było z osiem milionów kroków. Pięćdziesiątka czegoś brudno-żółtego dla kurażu i odepchnąłem rękami stół. Szedłem z wiatrem niczym Santa Maria na podbój nieznanego świata… Ech! Czemuż wiatry były przychylne. Klnę, póki mam siły, tak jak świat klnie wiatry sprzyjające Kolumbowi. Po co to było? Światu? Mnie? Nie potrzebowaliśmy tego wcale. Może on był równie pijany jak ja, kiedy wstąpił na ścieżkę bez powrotu…

Podszedłem do ciebie, a ty chowałaś się za kwiatem żyjącym w wielkiej glinianej misie zupełnie bez uzasadnienia, bo słońce tu nie zaglądało i nikt go nie podlewał, chyba, że moczem podczas co barwniejszych imprez. A ty stałaś za tym kwiatem jakbyś na mnie czekała… Przyznaj się. Choć raz powiedz mi prawdę. Czekałaś? Na mnie? Już wtedy wiedziałaś, że wyciągnę po ciebie rękę i zgodzisz się na wszystko dla tej chwili, w której bez woli biorę udział? Wiem, że wiedziałaś. Powiedz to głośno, bo ja już tego nie powtórzę nikomu. Bo ja… Ja już nie żyję i możesz mi powiedzieć…

Skąd w sobie tyle samozaparcia znalazłem, żeby dojść na drugi koniec świata, tego nie wiem. Ty mi zapewne też nie powiesz, czy wspierałaś moje pijane kroki, kiedy szedłem nie tyle do ciebie, co po ciebie. Ubzdurałem sobie, że będziesz moja i całe towarzystwo się śmiało ze mnie, bo nikt w akademiku nie widział, żebyś komukolwiek choć rękę podała, a co dopiero cokolwiek więcej. Ale ja – napompowany sfermentowanym ziarnem, pełnoletnim, z dębowej beczki miałem wiarę we własne możliwości. Podszedłem i wyciągnąłem po ciebie rękę, a ty mi ją podałaś bez słowa. Zabrałem cię do sąsiedniego pokoju, a kiedy wychodziliśmy śmiech przy stoliku zgasł i ktoś już zaczął zbiórkę pieniędzy, żeby przegrany zakład opłacić i puścić go przelewem.

A potem… W tej ciasnej, studenckiej klitce rozpinałaś jakieś guziczki, jakieś sznurki i patrzyłaś mi w oczy, kiedy spadały z ciebie fragmenty bezkształtnych ciuchów. To musiało być trudne, bo moje oczy rozkołysane wódką rozbiegały się po całej twojej sylwetce. A jednak patrzyłaś mi w oczy, nawet wtedy, kiedy bose stopy na podłodze usiłowały się skulić i schować przed zimnem. Wtedy… Pierwszy i ostatni raz odezwałaś się do mnie. Więcej nie słyszałem twoich słów, choć czasami, w uniesieniu krzyczałaś nieartykułowaną dzikość radości.

- Będę twoja. Oddam ci ciało, ale ty oddasz mi swoje. Dla mnie i tylko moim będzie. Jeśli chcesz, oddam ci ciało już teraz, ale musisz mi obiecać własne…

Pamiętam, że z trudnością łykałem powietrze, bo twoje ciało obrane z tych niezliczonych warstw szaroburej nijakości prezentowało się tak atrakcyjnie, że niemal wytrzeźwiałem, żeby nie przegapić cudu. Kiwnąłem głową. Raz zdążyłem, ale tobie to wystarczyło, bo podeszłaś do mnie i z pedanterią, w skupieniu zaczęłaś rozpinać guziki, paski, zamki, jakbym był odziany równie bogato jak ty. Stałaś przede mną rozbierając mnie niespiesznie, a twój zapach przesłonił sfermentowany słód jęczmienia. Słodszy od karmelu i ostrzejszy od wódki aromat zawrócił mi w głowie mocniej, niż wszystkie dotychczasowe wyczyny przy rozbawionym do amoku stole.

Potem zaczęła się nieskończoność, może nawet dwie, albo i trzy. Wzrok odzyskałem, kiedy zawiązywałaś sznureczki sukienek, i patrzyłaś na mnie wzrokiem, w którym gwiazdy już gasły i szarzały. Znów ubierałaś się w niebyt. Tylko patrzeć, jak znikniesz za tym kwiatem, ale czemu? A ty zaczekałaś, aż się ubiorę i wzięłaś mnie za rękę. Zaprowadziłaś do stołu nie zwracając uwagi na nikogo. Wyciągnęłaś rękę i wzięłaś jedną z butelek. Tę, w której do dna brakowało pół wieczoru najmarniej. Odkręciłaś nakrętkę rzucając ją pod nogi i przechyliłaś. Dno bulgotało ohydnym śmiechem, a ty odstawiłaś pustą flaszkę, popatrzyłaś mi w oczy…

- Pamiętaj – szepnęłaś i poszłaś.

Kiedy zniknęłaś towarzystwo rozbawione zaczęło mnie poszturchiwać, poklepywać i kpić niemal jawnie, z zazdrością skrywaną i ciekawością wielką. Ktoś przypomniał sobie, że medycynę studiujesz, że zdolna, że okupujesz górne lokaty na swoim roku. Że mruk, który nigdzie i z nikim, tylko nauka, a poza nią nie jesteś nigdzie widywana. To dzisiaj tak nietypowe, że towarzystwo dalej nie wierzy, że przyszłaś, że pojawiłaś się i wynurzyłaś z niebytu. A to, że wziąłem cię jak swoją zabawkę, a ty bez słowa skargi, bez wahania i oporu poszłaś ze mną… Niepojęte.

Teraz już wiem, lecz za późno już… Wtedy, kiedy już zdążyłem wytrzeźwieć postanowiłem sprawdzić, czy mi się nie śniło, czy to nie pijackie urojenie. Znalazłem cię na uczelni, na przerwie między zajęciami…

- Jestem twoja… - szepnęłaś – Moje ciało jest twoje; pamiętasz? A ty jesteś mój…

Zaciągnąłem cię bez słowa do łazienki. Damskiej. Zsunąłem z ciebie bieliznę przed umywalką i podniosłem ze trzy spódnice, zanim zobaczyłem twoje uda i pośladki. Zaparowałaś lustro w jedną chwilę, jakbyś nie chciała patrzeć sobie w twarz. Kiedy byłem w tobie miałaś obnażone nie tylko pośladki. Zęby też. Wyglądałaś jak wściekłe zwierzę, jak atakujący basior, jak niedźwiedzica walcząca o własny narybek. Byłaś ohydna. Trudno wyglądać gorzej, niż ty w uniesieniu. Kiedy krzyknąłem… Uderzyłaś czołem w zimną toń lustra i rozbiłaś je… Podciągałem spodnie, kiedy ty lizałaś krew z pękniętego czoła, nie zważając, że po udach ja wyciekam. Obróciłem cię do siebie, a ty, nie przestając patrzeć mi w oczy włożyłaś dłoń między uda, a później powiodłaś lepkim palcem po ranie i podałaś mi do ust. Wypiłem…

Dzisiaj zaprosiłaś mnie po raz pierwszy. Nie byłem tu wcześniej. Chyba nikogo tu wcześniej nie było. Patrzyłem z nieskrywaną ciekawością, bo to mieszkanie wyglądało zupełnie jak ty – sterylność pokryta miękkim, domowym kurzem. Anonimowe mieszkanie bez jednego drobiazgu osobistego. Bez podartych pończoch na fotelu, bez książki przy łóżku, kwiatka na oknie, czy mandarynki na stole. Nic. Jakbyś wyprowadziła się stąd wieki temu. Podałaś mi szklankę czegoś, czego nie znałem, ale wypiłem do dna zastanawiając się co dalej będzie. A dalej miało drobną przerwę w mojej świadomości, bo kiedy się obudziłem, to już nie żyłem…

Leżałem nagi na gołym dębowym stole. Rozpięty, rozciągnięty szpitalnymi pasami mocno i bez szansy na jakikolwiek ruch. Przez głowę wciąż płynęło tornado znieczulenia i ciężko było mi zogniskować myśli i wzrok. A ty stałaś nade mną niczym lekarz w trakcie skomplikowanej operacji, kiedy nie ma miejsca na emocje i wrażliwość. Patrzyłaś… No właśnie. Nie patrzyłaś mi w oczy, jak dotychczas, tylko niżej. Niewiele widziałem, ale uniosłaś coś krwawiącego bez mojego krzyku i jadłaś nie bacząc że plamisz wszystko na sobie i dookoła. Musiałaś być bardzo głodna, bo posilałaś się w milczeniu i na moment nawet nie popatrzyłaś mi w oczy. Może to było zbyt trudne dla ciebie? Nie sądzę, bo gdy tylko otarłaś przedramieniem usta wzięłaś do ręki piłkę elektryczną i otworzyłaś mi czaszkę.

Dopiero wtedy pogłaskałaś mnie po policzku i popatrzyłaś mi w oczy.

- Pamiętasz? Byłam twoja. A teraz ty jesteś mój. Muszę jeść…

8 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. To już wiesz, co weźmiesz ze sobą do łóżka. ;) Jest również film, na całe szczęście szwedzki.

      Usuń
    2. spać z książką, która krzyczy "Wpuść mnie"...?
      no... nie wiem

      Usuń
  2. Oko, powinieneś tworzyć scenariusze! Bezwzględnie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a bo mi tu źle?
      scenariusz to już ktoś stworzył, bo jak skończyłem pisać, to pomyślałem, że był taki przecudnej urody film pod tytułem "Szamanka" - polecam. Tam pani wyjadała panu mózg łyżeczką w końcowej scenie.

      Usuń
  3. Teraz wiem, kto pisze scenariusze thrillerów...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. na mnie nie patrz... poza blogiem trudno mnie spotkać.

      Usuń