piątek, 30 listopada 2018

Restrykcyjna dieta.

- Sześć miesięcy!

Doskonale zdawałem sobie sprawę, że mój głos brzmiał, jakby dochodził z trumny zabijanej właśnie ćwiekami na głucho. Rozejrzałem się wokół, by dostrzec posępne miny nawigatora, głównego mechanika i specjalisty od podtrzymania życia. Na tego ostatniego patrzyłem z natężeniem, chociaż nie spodziewałem się optymizmu. I słusznie, gdyż on pomagał mi w analizie i teraz przełykał ślinę, jakby ktoś mu w gardle rozsypał kółka zębate z mechanicznego zegarka, który z dumą nosił na ręku – pamiątka po przodkach za osiągnięcia w dyscyplinie przeciwnej do jego zawodowych kompetencji. Jeśli dobrze pamiętam, to pradziad otrzymał go za anihilację ruchu oporu na jakiejś zapyziałej planecie pośrodku niczego. Kiedy stamtąd odlatywał, gdy tylko kurz opadł jedynym ruchem było smętne podrygiwanie wiatru i chwiejność nielicznych roślin, które przeżyły bezwzględność powietrznego ataku. Aż dziw, że nie unicestwił całej planety, gdyż dysponował narzędziami, żeby sprowadzić ją do przeszłości. Mogła teraz krążyć jako drobiazg po bezkresie wszechświata.

- Sześć miesięcy, jeśli naruszymy wszystkie kryteria bezpieczeństwa i polecimy szybciej, niż ktokolwiek wcześniej usiłował. Paliwa wystarczy. Nie wiadomo, czy wytrzymają osłony, czy nawigacja się powiedzie i czy nie roztrzaskamy się na pierwszym kosmicznym złomie, jaki nam stanie na drodze. Może powinniśmy zaprosić do nas jeszcze szefa artylerii? Niech określi, czy będzie w stanie skutecznie obronić nas przed kosmicznym śmietnikiem przy takiej prędkości. Wiem, że to będzie gdybanie, bo wkraczamy na nieznane wody, ale niech ma czas przygotować się na nadzwyczajne sytuacje.

Patrzyłem na wszystkich tak ponuro, jakbym wygłaszał komunikat o końcu świata, a przecież ten komunikat wygłosił trzy godziny temu oficer odpowiedzialny za prowiant i zdrowie załogi. Magazyn zapasów żywności został skażony, a może był skażony już znacznie wcześniej i do czasu pierwszych przypadków gwałtownych i tajemniczych śmierci na pokładzie nikt nie zdawał sobie z tego sprawy. Lekarz, po zbadaniu zwłok szukał wyjaśnień popędzany kolejnymi zgonami. Zahibernowane ciała powiedziały wszystko - zatrucie pokarmowe nieznaną substancją, której bez dostępu do poważnego laboratorium nie jest w stanie zdefiniować, a tym bardziej przeciwdziałać. Wszystkie zapasy nadają się wyłącznie do utylizacji, co wręcz sugeruje, nie wiedząc, czy bakterie nie będą ewoluować pospiesznie i nie osiągną stanu pozwalającego na agresję w obrębie pokładu. A potem… Zanim żywność wyfrunęła w próżnię kosmiczną popełnił samobójstwo uciekając od odpowiedzialności. Może również zeżarł to świństwo?

W kosmos poleciały też skażone zwłoki. Nie chciałem ryzykować bezpieczeństwa okrętu. Definitywność rozwiązania gwarantowała, że nie będzie więcej takich przypadków. Obecnie kończy się rewizja w poszukiwaniu ukrytych żelaznych rezerw i prywatnie zachomikowanych zapasów. Załoga wciąż nie wie… Na szczęście. Ale to ja mam być tym, który ich powiadomi… Albo nie… Patrzyłem na twarze, które szare były od myśli błądzących pod czaszkami. Oni już wiedzieli, że nie żyjemy, a ja miałem udawać, że kontroluję stan zagrożenia i mam pomysł? Miałem. Miałem pomysł, choć kosztował mnie on zawartość żołądka. Porzygałem się od konkluzji. Spędziłem z nawigatorem kwadrans szukając najbliższej naszej pozycji osady ludzkiej. I te sześć miesięcy, wyduszając z maszyn wszystko, o czym jeszcze nie wiedzą, to absolutne minimum. Dwieście pieprzonych dni postu! Dni pełnych napięcia i czekania, aż reaktory odmówią posłuszeństwa, albo zderzymy się z czymś, co zniweczy i tę szansę. Ale spróbować musiałem.

Główny artylerzysta skamieniał, kiedy już dotarł i w krótkich słowach usłyszał z czym przyjdzie się nam zmagać. Patrzył metalowym wzrokiem po twarzach zgromadzonych, ale nie usiłował o nic pytać. To nie był temat do żartów, czy test na psychiczną wyporność organizmu. To był wyrok śmierci rozłożony w czasie. Kiedy dopasował się cerą do wcześniej przybyłych pokiwał głową, że rozumie i da radę, a ja kontynuowałem wnioski i następstwa.

- Statek w chwili obecnej wolny jest od zagrożenia biologicznego, jakie stanowiła żywność i jej pochodne – przełknąłem ślinę nerwowo, gdyż te „pochodne” jeszcze wczoraj były częścią załogi, która miała pecha zjeść obiad – Wolny, co oznacza, że zostaliśmy bez grama pokarmu, a odległość od zaopatrzenia, przy wykorzystaniu wszystkiego, co może nam zaoferować ludzkość wynosi sześć miesięcy. Sprawdzaliśmy z głównym nawigatorem wielokrotnie i nie jesteśmy w stanie zmniejszyć dystansu nawet o godzinę. Już w tej chwili statek przyspiesza, a naprzeciw nam startuje kilka krążowników z desantem i zaopatrzeniem. Oni też będą zerkali na osłony statków z niepokojem, bo nikt jeszcze nie próbował nadwyrężać konstrukcji na tak długim dystansie. Dwieście dni w napięciu i wszystko, co może stanąć nam na drodze będzie śmiertelne.

Gdyby cisza umiała gęstnieć, na pewno zrobiłaby to już dużo wcześniej, lecz teraz nawet powietrze przestało się ruszać.

- Jak przeżyjemy bez jedzenia dwieście dni? Na kroplówkach? Mamy aż taką rezerwę?

Pokręciłem głową wzdychając – też o tym myślałem, ale zapasy nie wystarczyłyby dla tych, którzy siedzą przy tym stole na tydzień nawet.

- Panowie. To co powiem jest nieludzkie. Za chwilę, gdy tylko osiągniemy awaryjną prędkość przelotową zbędny personel zostanie zahibernowany. Będę kłamał i obiecywał, a jeśli trzeba, to rozstrzelam każdego, kto się nie podda hibernacji. Kapsuły już są przygotowane. Funkcjonalni zostaną tylko naprawdę niezbędni do nawigacji, komunikacji i obrony przed zagrożeniem zewnętrznym. Jeżeli komuś sumienie nie pozwala słuchać dalej…

Położyłem broń na stole, żeby nie marnować słów na darmo.I tak kłamałem mówiąc o zdarzeniach, które rozpocząłem bez wiedzy zespołu jakiś czas temu. Dyspozycje popłynęły bezpośrednio do zainteresowanych.

- Proszę zrobić imienne listy personelu, który nie zostanie uśpiony. A potem skreślić z tej listy połowę. Za godzinę chcę mieć na nogach tylko tych, którzy pomogą nam dolecieć do życia. Reszta zaśnie. Zaśnie bez świadomości, że nie dostanie kroplówek podtrzymania życia. Nie stać nas na taki luksus. Te dawki trafią do odpowiedzialnych za zbiorowe życie. Obsługa musi być w stanie realizować podróż tak bezpiecznie, jak tylko potrafi. Uratujemy ilu tylko się da, ale nie przetrwa zbyt wielu…

Zebrałem zestawienia wybrańców zerkając pobieżnie na długość listy… Łącznie z obecnymi szesnastu… Wciąż za dużo. Moja lista była odrobinę krótsza, choć w większości pokrywała się z tymi, które otrzymałem od obecnych. Rozumiałem, że na pełnodobową, nieustającą odpowiedzialność niezbędna jest obsługa adekwatna do wysiłku, ale to sprawi, że nie dolecimy… Jeden wysokobiałkowy posiłek dziennie… Nie wiem, czy dla wszystkich wystarczy. Może uda się wyeliminować część wycieńczonych podróżą w  późniejszym terminie. Nie chciałem psuć im humoru do reszty, jeśli w ogóle cokolwiek jeszcze mogłem zepsuć. Liczyłem, że ograniczą tę liczbę i zamkniemy się w dziesiątce. I pewnie to kiedyś nastąpi. Patrzyłem na twarze zebranych i zastanawiałem się, komu mógłbym dyskretnie wręczyć drugą sztukę broni osobistej. Bo resztę kazałem wywalić za burtę wraz z jedzeniem.

Pierwsza pielgrzymka do hibernacji zakończona. Komunikat na wyświetlaczu potwierdza wykonanie zaleceń i druga, wciąż nieświadoma grupa skieruje się do odpowiedniego sektora. Kończą jeszcze usuwać obciążające nas systemy badawcze, naukowe, rezerwy i zapasy zbędne do dalszej podróży, żeby zminimalizować masę. A potem grzecznie położą się w lodówkach, by się już nigdy nie obudzić. Zjemy ich. Wszystkich zjemy i będziemy patrzeć na siebie z wielkim apetytem. Im bliżej zbawienia, tym bardziej. Bawiłem się bronią patrząc jak atmosfera przysiada. Pora, żeby się dowiedzieli reszty… Ciekawe, że nikt nie zapytał… Monitor zamigotał informacją, że racje żywnościowe dotarły w komplecie i rozpoczęto procedury zamrażania… posiłków… Pierwszy każę odmrozić już jutro…

- Panowie…

2 komentarze:

  1. Hibernacja sztuczna to jest jedyna rzecz, która mi się nie podoba w SF. Jakby nie można było przypisać człowiekowi zdolności do hibernacji naturalnej jaką obdarzone są niedźwiedzie, czy borsuki. ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. można, ale mrożonki dłużej są zdatne do spożycia.
      no i nie obudzą się przez przypadek, bo mogłoby to zakłócić płynność menu.

      Usuń