Tymczasem
wieszczka Jolanta, czująca podświadomy wstręt do wieszczenia rzeczy wielkich i
naturalną skłonność do malutkich dywagacji opracowywała właśnie misterny plan
dotyczący Łucji – starszej pani z sąsiedniej wioseczki.
Z
kabały stawianej o poranku niezbicie wynikało, że zbliżającą się sobotę ozdobi
aromat szarlotki u pani Łucji, a gorące ciasto podparte zostanie odrobiną lodów
waniliowych i (dla równowagi) z drugiej strony pistacjową kulką. Wobec tak wonnej
przyszłości – wypadało się stawić osobiście i dogłębnie zbadać trafność wizji.
Jolanta nie lubiła jednak liczyć na drapane. Uważała, iż nietaktem byłoby wpraszać się dokądkolwiek z pustymi rękami. Tym bardziej, że na ruchomych błotach nieopodal Urwiska Wiedźm dojrzały właśnie żurawiny, a ajer pęczniał od chęci współpracy, żeby z niego tatarską nalewkę uczynić, dobrze nasączając świeżo zerwane kłącza godziwą okowitą. Na ruchome bagna odważała się wyruszyć jedynie wieszczka, szczęśliwie potrafiąca przewidywać płynną i zmienną przyszłość – która jawić się mogła raz bezdennym, cuchnącym kisielem, a już chwilkę później twardą skałą. Połów ajeru i żurawin w tak rozchybotanym miejscu dostarczał Jolancie wrażeń, jakich od dawna nie był w stanie zapewnić jej żaden mężczyzna, a nawet kobieta. Jolanta uwielbiała dreszczyk emocji, który (jak dotąd) pozwalał jej na ekonomiczną niezależność i lekceważące odrzucanie umów współpracy z Korporacją.
Założyła
kalosze i wychodząc z domu przewiesiła deseczkę jesionową wiszącą na klamce z
pozycji „otwarte – nie przeszkadzać”, w pozycję „wyszłam, ale być może wrócę.
Proszę nie czekać daremnie. Można skosić trawniczek, odśnieżyć podjazd, narąbać
drzew, umyć okna, albo pozbierać owoce w sadzie. I niczego nie skreślać!”.
Wprawdzie rzadko udawało się uzyskać efekt pod nieobecność wieszczki, jednak ta
skwapliwie korzystała z nadziei, jaką mają grający w gry losowe, choć
świadomość, że Korporacja na cele statutowe inkasuje wstępnie pięćdziesiąt
procent wszelkich nadziei – pozostałe pięćdziesiąt rozdzielając według
skomplikowanego systemu wzajemnych zależności między sobą, a jej dozgonnie wdzięcznymi kontrahentami.
Bezwzględna
Konieczność wzruszyła ramionami. Zawsze istnieje możliwość systemowego błędu i
nawet wieszczy trawnik doczekać się może pielęgnacji, a zerwane owoce trafią do
kotła Jolanty staraniem bliźnich.
Jola
człapiąca przez wieś w gumofilcach z zakasaną spódnicą (miała atawistyczny
wręcz wstręt do wszelkiego rodzaju spodni) stanowiła widok rzadki. Bardziej
pobożni czynili znak żeglarzy, gawędziarze powstrzymując oddech śledzili
poczynania Jolanty odprowadzając ją wzrokiem do najbliższego zaułka i tylko
kowal, któremu wyprostowała nogę po samozamachnięciu się na nią młotem ukłonił
się, lekko tylko tuszując niepokój uśmiechem.
-
Szczęściem, Łucja nie jest tak strachliwa – mruknęła Jola zachodząc do żony
sołtysa.
-
Słyszałam kumo, żeś naplotła koszy aż nadto. Nie chciałabyś kilku na kłącza ajeru
wymienić? Wybieram się właśnie na mokradła, a te moje zeszłoroczne jakieś bydlę
pogryzło. Wiecheć liści tataraku też przyniosę, jeśli potrzeba.
Sołtysowa
gadane miała, ale zawsze ją zatykało, kiedy Jola zaskakiwała ją wiedzą na
tematy ukryte przed ciekawych wzrokiem. Zawsze wiedziała, kiedy i komu koń się
ochwacił, czy okociła córa na momencik ledwie z oka spuszczona z tym huncwotem
Jerzykiem z Bierutowa. Kiwnęła głową i podała dwa kosze wciąż pachnące świeżą
wikliną. Z Wieszczką dobrze jest trzymać i nigdy człek nie straci. A ludziska w
karczmie niech mówią, co chcą!
Wracająca
przez wieś z koszami była już pod ostrzałem wielu ciekawskich spojrzeń. Młokosy
robiły zakłady, kto podejdzie bliżej, a kto dłużej szedł będzie jej tropem, nim
ze strachu zawróci. Bieda skłoniła Jędrkową babę, żeby capnąć dwa kosze z
podwórza i pognać za Jolą, kłapiąc chodakami po wyszczerbionych kocich łbach
jedynej brukowanej ulicy we wsi. Ksiądz przeżegnał się, a w ślad za nim stadem poszli
wierni. Wieszczka wyszła ze wsi idąc w stronę lasu, do którego przyklejony był
jej dom. Bawił ją tętent chodaków Jędruskowej, więc przyśpieszyła nieco,
skręcając w stronę Urwiska. Wiedźm nikt już nie widywał tam od dawna, jednak
Urwisko było wyrychtowane jak brzytwa i gotowe, aby zeń spuścić w otchłanie
każdą czarownicę na tyle nie rozsądną, żeby pojawić się nad przepaścią.
Jola
uśmiechnęła się z przekąsem. Czas pilnował, aby stale było zębate, groźne i
warczało od wiatrów zaplątanych między kamienne zęby poszarpanej ściany. Szła
ścieżką biegnącą… ach… wyrzuciła sobie niezręczność. Skoro ścieżka biegła –
arogancją zdawało się korzystać z niej nie truchtając chociaż. Zebrała spódnice
i znów pomyślała o Jędruskowej ścigającej ją w drewnianych butach.
-
Ta przynajmniej biegnie uczciwie!
Podziwiała
odwagę kobieciny i obiecała sobie w duchu, że jeśli wytrwa i dojdzie do
ruchomych błot, nazbiera i dla niej kwaśnych żurawin. Niby daleko nie było, ale
Jola zasapała się biegnąc wraz ze ścieżką pod górę. Oczywisty absurd każący
wodzie gromadzić się powyżej wsi, pięknie komponował się z jej niebywałą
ruchliwością. Jola, zanim weszła na niepewny grunt musiała odpocząć i
przygotować się do partyjki warcabów z losem. Jędruskowa dyszała, ciężko
wsparta na drżących kolanach i czarne kleksy latały jej po oczach jak stęsknione
ćmy wokół świecy. Ruchome Błota zaproponowały pierwszy ruch. Plansza
połyskiwała czernią gnijących wód i złotem mokrego piachu wpatrującego się w
majtkowo różowe dziś słońce, dzięki czemu sechł szybciej niż zwykł był schnąć.
I pękał ku pamięci piasków Pustyni Błedowskiej – Podwójny Świat w zalążku
tworzenia zderzył się ze słońcem, doznając trwałej kontuzji. Miejsce zderzenia
nie było ropiejącą blizną, tylko wyschniętym kraterem, popękanym głęboko poza
zasięg wzroku i pozbawionym wody tak dalece, że tylko Czas potrafił tam
wytrzymać.
Jak
zawiadamia Autor – oprócz Czasu żył niegdyś pewien Pustelnik, który w
głębi pustynnych szczelin wiódł mistyczny życiorys na zatracenie, lecz zmienił zdanie,
odkrywając pokłady drogocennego kruszcu i wrócił na łono… hmmm na każde chętne
łono wrócił był i nie zamierzał wracać do szczelin i pustynnej burzy ani
trochę.
Figlarny
Czas wykorzystał drobną dygresję Autora na przemknięcie przez etap połowu dóbr
doczesnych i nim się ocknęliśmy w nowej rzeczywistości, zarumieniona
Jędruskowa kłusowała pod obciążeniem w stronę domu, niosąc na grzbiecie wiecheć
ajeru i równie rumianą jak jej pucołowate policzki żurawiną. Za nią,
zdecydowanie stateczniejszym krokiem wracała wieszczka, spocona lekko od emocji i zdeterminowana, aby wynegocjować ze ścieżką
zmianę upodobań. Zamierzała przeprowadzić z nią pogadankę umoralniającą. Wszak nie
godzi się biegać tuż przy urwisku.
-
A jak komuś krzywda się stanie, to co? Niewinny zleci na zbity pysk i to przez ciebie!
Układała
w głowie płomienną orację, jednak nim zbliżyła się do Urwiska, memorandum
wychowawcze ulotniło się z jej głowy. Na zupełnie nieświętym kamieniu –
siedział święty mnich.
-
Warzywka sobie zbieracie dziecinko, a świat płonąć zaczyna! Weź się za
wieszczenie póki jeszcze zaradzić się da. Nowy porządek nadciąga, a ty nalewki
komponujesz.
I
tyle go widzieli. Zakończył swój monolog i rozpłynął się w powietrzu jako kleks
wody z Ruchomych Błot. Trza było Joli migiem do domu wracać. Ale o sobotniej
wizycie u Łucji ani jej się śniło zapomnieć!
***
Nalewki i szarlotka dobre na wszystko, nawet na nowe porządki i duże zmiany:-)
OdpowiedzUsuńjotka
dobrze jest dobrze zacząć. wtedy jakoś idzie do przodu. a gorąca szarlotka ma swoje niewątpliwe zalety
Usuń