czwartek, 3 listopada 2022

We względnym międzyczasie.

 

Czas nie był nałogowcem, jednak zdarzały mu się ciągoty do megalomanii, albo do fizyki kwantów. Obecnie akurat miał jeden z tych swoich kaprysów, więc mijały eony niedostrzegalnie dla Podwójnego Świata i wraz ze świtem – nastał w miarę poprawny poniedziałek. Ten poniedziałek, w którym Boro wraz z Teo, plus złośliwie dokooptowani dla społecznej równowagi Arek z Panem według życzenia Dworu Króla Leona mieli wyruszyć w siną dal – do Bierutowa.

 

Śniadanie było równie wystawne, jak ostatnia wieczerza, tak podle potraktowana przez Czas. Kucharki uwijały się jak w ukropie, usiłując wyrobić się, a Czas sugerował, że bez szczególnego krygowania się, mogą zacząć podawać gościom obiad. Uroczystość zaplanowano w Wieży Oświecenia - skoro Król zapowiedział się z wizytą, nie godziło się żegnać szlachetnych i mądrych kolegów w Wieży Myślicieli pod ostrzałem śmiechu rozbrykanych studentów i nawoływaniem koniuszych, dostawców i żebraków, jakich w jedynym mieście nie brakuje, gdzie kuchnie, otoczone nimbem aromatów, nieustająco są oblegane przez kloszardów o węchu wyczulonym na wszystko, co jadalne.

 

Wielki Mistrz Filozofii starannie przypudrował wściekłość spowodowaną zniweczeniem tak subtelnego planu przejęcia szczytu wieży skąd widać było nie tylko Pałac, ale także widnokrąg i niemal całą stolicę.

Pozwólmy sobie na wirtualną wycieczkę po tej kondygnacji i nakreślmy punkty orientacyjne, aby w obcym na razie Mieście nie zabłądzić.

 

Całość architektury zgrabnie zmieściła się pomiędzy smoczymi żebrami, a jej centrum stanowił Pałac, zlokalizowany poniżej martwego (być może) mostka. Pałac rozpełzał się jak kleks oliwy na szklanym blacie i był raczej przysadzisty, niż strzelisty. Wokół niego ciągnęła się linia demarkacyjna z absolutnym zakazem zabudowy. Parki, na wpół dzikie bory i wreszcie od południa tereny łowieckie wylewające się w niemal bezpańską dzicz. Na zachód od Pałacu, z grubsza zasiedlając serce Pragada mieściła się dzielnica tych, którym los sprzyjał. Dzielnica zwieńczona Rynkiem pełnym straganów i zaledwie jednym urzędnikiem skarbowym, inkasującym co cesarskie na rzecz Dworu. Urzędnikiem był Stanisław – osobnik postury niedźwiedzia o gołębim sercu i chwycie kowala. Jednostka niepospolita, poskromiona na dobre i złe przez Anielę – dziewczę rozrośnięte dokładnie w każdym kierunku z jednakową mocą.

 

Nie dajmy się jednak zwieść dygresjom. Im dalej od Pałacu i Rynku – tym domy stawały się uboższe, a ulice mniej bezpieczne. Latarnik zapalał gazowe latarnie jedynie do rozdroża przy którym stała dwulicowa karczma – od strony Pałacu obsługiwała szlachetnie urodzonych i niejako od zaplecza – pozostałych (żeby nie obrażać niepotrzebnym epitetem indywidua stołujące się po zewnętrznej stronie). Ta część Miasta była niemal uczesana, a ulice miały prywatne chodniki, co nie zawsze było oczywistością w pozostałych dzielnicach. Dom Filozofów mieścił się na wschód od Pałacu – możliwie najdalej od truchła smoczego serca. Za to dwie wieże – Oświecenia (gdzie właśnie Jaśnie Oświeceni wraz z gośćmi konsumowali przedłużone śniadanie) i Myślicieli – pogardliwie nazywaną Wieżą Mniejszą – dla studentów, służby i mniej wytrawnych absolwentów. Wieże sterczały spomiędzy żeber smoczych jak złamana lanca i drapały niebo, odrobinę je rozśmieszając. Wieże połączone łukiem arkady pełnej kwitnącego zielska, dusznego w lipcowe noce i całorocznie zamieszkiwanego przez owady nieznanego przeznaczenia. Przyklejony do zaplecza arkady domek ogrodnika był obecnie służbówką Strażnika Księgi – zrozpaczonego pogardą żony i brakiem pomysłu, jak uratować manuskrypt i święte słowa Pierwszego Z Filozofów. Niepomny, że właśnie historia zaczyna się dziać w Wieży Oświecenia – prozaicznie upijał się swoim nieszczęściem i żeby się nie zadławić – rozcieńczał smutki najtańszą siwuchą.

 

Miasto nie zamierzało poprzestać na wyżej wymienionych elementach. Pomiędzy Pałacem, a Wieżami mieściła się Arteria – jedyna szeroka ulica tego świata, z pasem ruchu wyłącznie dla Władcy i jego gości. Po dwóch stronach drogi mieściły się dwie konkurujące ze sobą (boks, rugby i zaskakująco popularny rzut oszczepem) dzielnice robotnicze pod światłym przewodem Korporacji. Ku północy rozciągała się dzielnica usług wszelakich – im dalej od centrum tym bardziej podejrzane usługi były dostępne w nie do końca oficjalnych cennikach. W kierunku południowym rozciągała się dzielnica rzemieślników - metalurgów, kamieniarzy, a w bezpośrednim sąsiedztwie arterii nawet szklarzy, jubilerów i rusznikarzy.

 

Północną flankę Stolicy okupowały oczajdusze i darmozjady – artyści, pijacy, sztukmistrze i wszyscy, którym nie w smak była posługa na rzecz Korporacji, Pałacu, czy Domu Filozofów. Z sobie tylko znanego powodu – Na widnokręgu północnym właśnie rozlokowała się siedziba Korporacji rozpychając się w przestrzeni niczym tłusta kapibara na stogu siana. Aby nie kaleczyć wzroku Króla – powierzchnię korporacyjną od zewnątrz zdobiło jedynie skromne pole golfowe, trzy baseny z wodą geotermalną o regulowanej na życzenie temperaturze i lądowisko dla helikopterów, które już za dwa tysiące lat miał wynaleźć niejaki daVinci. List gończy przezornie już wisiał we wszystkich nawet najskromniejszych sklepach, galeriach handlowych i centrach usług hurtowych:

 

Poszukiwany bardziej żywy, niż martwy Leon „Zawodowiec” daVinci, do wynalezienia helikoptera transportowo-szturmowego. Usługa pełnopłatna. Warunki do negocjacji. Możliwa płatność gotowizną, w towarze, względnie w papierach wartościowych Korporacji. Plus domek na wyłączność w górach Krzywego Rogu w sezonie narciarskim (indywidualna deklaracja dyr. ds. innowacji).

 

Poniżej poziomu gruntu, skromnie skryte przed nieupoważnionymi, znajdowały się zasadnicze luksusy Korporacji. Ponieważ panująca nam niemiłosiernie demokracja upoważnia dokładnie każdego do śledzenia poczynań Autora – nie mogę zdradzić szczegółów kondygnacji nie znających światła dziennego, ani nocnego – osobiście mam zbyt miękkie gardło, aby ryzykować zduszenie oddechu do chwili, gdy czas przestanie być istotną dla mnie wartością. Korporacja dysponuje nie tylko środkami, ale również ludźmi wystarczająco zdeterminowanymi do utrzymania tajemnicy w tajemnicy. Król zagląda tam rzadko i na ogół zwiedza podziemia w opancerzonym transporterze produkcji bliżej nieznanej (Król Leon napomykał, że to łup wojenny osobiście zdobyty na Janie Samozwańcu, lecz My - Autor, wiemy że przehandlował za… przepraszam, zapominam o mściwych rączkach Miłosiernego Króla).

 

Teraz, kiedy znamy już Miasto, a goście luzują skórzane pasy celem pochłonięcia kolejnego dania pod łaskawym okiem Króla i Mistrza Wiedzy, możemy na moment pofolgować własnej fizjologii i na przykład – przespać się przed Odyseją Drużyny Dwóch Dwójek – DDD – tego nie znał Świat Podwójny, ani nawet Doris Day skromnie mieszkająca w północnej dzielnicy i śpiewająca przed klombem więdnących kwiatów podlewanych… nie… nie wolno być aż tak dokładnym. Zbyt wielu pijaczkom klomb myli się ze „ścianą płaczu”. Odpocznijmy pozwalając wiedzy na lekki niedosyt nim zaczniemy wyprawę.

 

- A co tam u Jana? – zapytał znienacka anonimowy gość przysiadając się bezpardonowo do ledwie co napoczętej opowieści – Nie grozi nam dywersja? Tyle znakomitości w jednym miejscu i czasie…

 

- Ha ha ha – Bezwzględna Konieczność niezwłocznie popłakała się ze śmiechu – Ty kretynie! Prezentujesz kompletny brak zmysłu dramatycznego! Czy może istnieć fabuła bez bohaterów? Gdzieś ty się urodził? Nie. Nie mów proszę… To może zaburzyć nie tylko moje poczucie humoru.

***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz