Czas
nie był nałogowcem, jednak zdarzały mu się ciągoty do megalomanii, albo do
fizyki kwantów. Obecnie akurat miał jeden z tych swoich kaprysów, więc mijały
eony niedostrzegalnie dla Podwójnego Świata i wraz ze świtem – nastał w miarę
poprawny poniedziałek. Ten poniedziałek, w którym Boro wraz z Teo, plus
złośliwie dokooptowani dla społecznej równowagi Arek z Panem według życzenia
Dworu Króla Leona mieli wyruszyć w siną dal – do Bierutowa.
Śniadanie
było równie wystawne, jak ostatnia wieczerza, tak podle potraktowana przez Czas.
Kucharki uwijały się jak w ukropie, usiłując wyrobić się, a Czas sugerował, że
bez szczególnego krygowania się, mogą zacząć podawać gościom obiad. Uroczystość
zaplanowano w Wieży Oświecenia - skoro Król zapowiedział się z wizytą, nie
godziło się żegnać szlachetnych i mądrych kolegów w Wieży Myślicieli pod
ostrzałem śmiechu rozbrykanych studentów i nawoływaniem koniuszych, dostawców i
żebraków, jakich w jedynym mieście nie brakuje, gdzie kuchnie, otoczone nimbem
aromatów, nieustająco są oblegane przez kloszardów o węchu wyczulonym na
wszystko, co jadalne.
Wielki
Mistrz Filozofii starannie przypudrował wściekłość spowodowaną zniweczeniem tak
subtelnego planu przejęcia szczytu wieży skąd widać było nie tylko Pałac, ale
także widnokrąg i niemal całą stolicę.
Pozwólmy
sobie na wirtualną wycieczkę po tej kondygnacji i nakreślmy punkty
orientacyjne, aby w obcym na razie Mieście nie zabłądzić.
Całość
architektury zgrabnie zmieściła się pomiędzy smoczymi żebrami, a jej centrum
stanowił Pałac, zlokalizowany poniżej martwego (być może) mostka. Pałac
rozpełzał się jak kleks oliwy na szklanym blacie i był raczej przysadzisty, niż
strzelisty. Wokół niego ciągnęła się linia demarkacyjna z absolutnym zakazem
zabudowy. Parki, na wpół dzikie bory i wreszcie od południa tereny łowieckie
wylewające się w niemal bezpańską dzicz. Na zachód od Pałacu, z grubsza zasiedlając
serce Pragada mieściła się dzielnica tych, którym los sprzyjał. Dzielnica
zwieńczona Rynkiem pełnym straganów i zaledwie jednym urzędnikiem skarbowym,
inkasującym co cesarskie na rzecz Dworu. Urzędnikiem był Stanisław – osobnik
postury niedźwiedzia o gołębim sercu i chwycie kowala. Jednostka niepospolita,
poskromiona na dobre i złe przez Anielę – dziewczę rozrośnięte dokładnie w każdym
kierunku z jednakową mocą.
Nie
dajmy się jednak zwieść dygresjom. Im dalej od Pałacu i Rynku – tym domy
stawały się uboższe, a ulice mniej bezpieczne. Latarnik zapalał gazowe latarnie
jedynie do rozdroża przy którym stała dwulicowa karczma – od strony Pałacu
obsługiwała szlachetnie urodzonych i niejako od zaplecza – pozostałych (żeby
nie obrażać niepotrzebnym epitetem indywidua stołujące się po zewnętrznej
stronie). Ta część Miasta była niemal uczesana, a ulice miały prywatne
chodniki, co nie zawsze było oczywistością w pozostałych dzielnicach. Dom
Filozofów mieścił się na wschód od Pałacu – możliwie najdalej od truchła smoczego
serca. Za to dwie wieże – Oświecenia (gdzie właśnie Jaśnie Oświeceni wraz z
gośćmi konsumowali przedłużone śniadanie) i Myślicieli – pogardliwie nazywaną
Wieżą Mniejszą – dla studentów, służby i mniej wytrawnych absolwentów. Wieże
sterczały spomiędzy żeber smoczych jak złamana lanca i drapały niebo, odrobinę
je rozśmieszając. Wieże połączone łukiem arkady pełnej kwitnącego zielska,
dusznego w lipcowe noce i całorocznie zamieszkiwanego przez owady nieznanego
przeznaczenia. Przyklejony do zaplecza arkady domek ogrodnika był obecnie
służbówką Strażnika Księgi – zrozpaczonego pogardą żony i brakiem pomysłu, jak
uratować manuskrypt i święte słowa Pierwszego Z Filozofów. Niepomny, że właśnie
historia zaczyna się dziać w Wieży Oświecenia – prozaicznie upijał się swoim
nieszczęściem i żeby się nie zadławić – rozcieńczał smutki najtańszą siwuchą.
Miasto
nie zamierzało poprzestać na wyżej wymienionych elementach. Pomiędzy Pałacem, a
Wieżami mieściła się Arteria – jedyna szeroka ulica tego świata, z pasem ruchu
wyłącznie dla Władcy i jego gości. Po dwóch stronach drogi mieściły się dwie
konkurujące ze sobą (boks, rugby i zaskakująco popularny rzut oszczepem)
dzielnice robotnicze pod światłym przewodem Korporacji. Ku północy rozciągała
się dzielnica usług wszelakich – im dalej od centrum tym bardziej podejrzane
usługi były dostępne w nie do końca oficjalnych cennikach. W kierunku
południowym rozciągała się dzielnica rzemieślników - metalurgów, kamieniarzy, a
w bezpośrednim sąsiedztwie arterii nawet szklarzy, jubilerów i rusznikarzy.
Północną
flankę Stolicy okupowały oczajdusze i darmozjady – artyści, pijacy, sztukmistrze
i wszyscy, którym nie w smak była posługa na rzecz Korporacji, Pałacu, czy Domu
Filozofów. Z sobie tylko znanego powodu – Na widnokręgu północnym właśnie rozlokowała
się siedziba Korporacji rozpychając się w przestrzeni niczym tłusta kapibara na
stogu siana. Aby nie kaleczyć wzroku Króla – powierzchnię korporacyjną od
zewnątrz zdobiło jedynie skromne pole golfowe, trzy baseny z wodą geotermalną o
regulowanej na życzenie temperaturze i lądowisko dla helikopterów, które już za
dwa tysiące lat miał wynaleźć niejaki daVinci. List gończy przezornie już
wisiał we wszystkich nawet najskromniejszych sklepach, galeriach handlowych i
centrach usług hurtowych:
Poszukiwany
bardziej żywy, niż martwy Leon „Zawodowiec” daVinci, do wynalezienia
helikoptera transportowo-szturmowego. Usługa pełnopłatna. Warunki do
negocjacji. Możliwa płatność gotowizną, w towarze, względnie w papierach
wartościowych Korporacji. Plus domek na wyłączność w górach Krzywego Rogu w
sezonie narciarskim (indywidualna deklaracja dyr. ds. innowacji).
Poniżej
poziomu gruntu, skromnie skryte przed nieupoważnionymi, znajdowały się
zasadnicze luksusy Korporacji. Ponieważ panująca nam niemiłosiernie demokracja
upoważnia dokładnie każdego do śledzenia poczynań Autora – nie mogę zdradzić
szczegółów kondygnacji nie znających światła dziennego, ani nocnego – osobiście
mam zbyt miękkie gardło, aby ryzykować zduszenie oddechu do chwili, gdy czas
przestanie być istotną dla mnie wartością. Korporacja dysponuje nie tylko
środkami, ale również ludźmi wystarczająco zdeterminowanymi do utrzymania
tajemnicy w tajemnicy. Król zagląda tam rzadko i na ogół zwiedza podziemia w
opancerzonym transporterze produkcji bliżej nieznanej (Król Leon napomykał, że
to łup wojenny osobiście zdobyty na Janie Samozwańcu, lecz My - Autor, wiemy że
przehandlował za… przepraszam, zapominam o mściwych rączkach Miłosiernego Króla).
Teraz,
kiedy znamy już Miasto, a goście luzują skórzane pasy celem pochłonięcia
kolejnego dania pod łaskawym okiem Króla i Mistrza Wiedzy, możemy na moment
pofolgować własnej fizjologii i na przykład – przespać się przed Odyseją
Drużyny Dwóch Dwójek – DDD – tego nie znał Świat Podwójny, ani nawet Doris Day
skromnie mieszkająca w północnej dzielnicy i śpiewająca przed klombem
więdnących kwiatów podlewanych… nie… nie wolno być aż tak dokładnym. Zbyt wielu
pijaczkom klomb myli się ze „ścianą płaczu”. Odpocznijmy pozwalając wiedzy na
lekki niedosyt nim zaczniemy wyprawę.
-
A co tam u Jana? – zapytał znienacka anonimowy gość przysiadając się
bezpardonowo do ledwie co napoczętej opowieści – Nie grozi nam dywersja? Tyle
znakomitości w jednym miejscu i czasie…
-
Ha ha ha – Bezwzględna Konieczność niezwłocznie popłakała się ze śmiechu – Ty
kretynie! Prezentujesz kompletny brak zmysłu dramatycznego! Czy może istnieć
fabuła bez bohaterów? Gdzieś ty się urodził? Nie. Nie mów proszę… To może
zaburzyć nie tylko moje poczucie humoru.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz