Nici
przeznaczenia splatały się w pajęczą sieć wysoko nad głową Józefa Kuternogi i
czyhały na dogodny moment, żeby znienacka spaść mu na głowę. Nie dostrzegał jej,
pochłonięty klejeniem strzępów pamięci z poprzedniej nocy, kiedy nadeszła
Katarzyna z (chyba) gotowym planem na Józefa Odgruzowanego. Czuć było go
jeszcze wędrownym samcem, jednak intensywnością zapachu nie przekraczał średniej
stajennej – naprawdę ZDARZAŁY SIĘ stajnie bardziej aromatyzowane. W Kasinym
szlafroczku wyglądał nieco frywolnie, jednak ubrania, które z niego zdarła nie
nadawały się nawet na śmietnik – poszły od razu na kompost, gdzie spontanicznie
zaczęły wyrastać na nim co bardziej toksyczne odmiany tojadu i wilczej jagody
nie czekając wiosennego rozpasania.
-
Przymierz – Kaśka podała mu spodnie i koszulę pachnącą czymś znajomym.
Zdarzało
się Józefowi zasypiać na nieużytkach, pośród kwiatowego rozpasania i to było
chyba to. Nie protestował. Mając przed sobą kobietę o bicepsach większych, niż uda
innych niewiast trudno być bohaterem. Szlafrok zatrzepotał połami niczym ranny
nietoperz i zdechł na skraju łóżka. Kasia odruchowo sprawdziła rozmiar szkód
cielesnych po pojedynku z martwym smokiem, aby potwierdzić wcześniejsze
podejrzenia – Józef wciąż BYŁ mężczyzną. W ramach kompletowania stroju Kasia
pomyślała też o protezie. Wolała zainwestować w porządne odnóże, niż szamotać
się z nieparzystością w męskich kończynach. Jeszcze przyrżnie gdzie w
architekturę i na przykład skrzynkę piwa potłucze. Niestabilność nie służy
kobiecym uczuciom. Męskość na ziemi lepiej niech twardo stoi! I nieważne, jak bardzo
dwuznacznie to brzmi. Może to i lepiej.
Nowa
noga (made in Korporacja) była solidna i chyba nieużywana. Mogła służyć do
rozgniatania orzechów, albo tupania, jednak wzrok Kasi uprzedził Józefa, że to
nie byłoby mile widziane pod tym dachem.
-
Teraz nieco cię odkarmimy, a jeśli potem, pod „Trzy Zęby” będziesz zaglądał, to
wyłącznie z drugiej strony szynkwasu. A spróbuj mi tylko pianę z kufla
wychłeptać… - Kasia nie dokończyła, gdyż jeszcze nie doprecyzowała ciągu
dalszego. Były ważniejsze sprawy. – Drew narąbiesz, będziemy mieć ciepło zimą.
Ćwiczenia na świeżym powietrzu dobrze ci zrobią. I nie oszczędzaj się, bo
plotka niesie, że dużo dzieje się w Półświecie… Knajpa chłonie mocno i kiedy
wiedzieć, gdzie ucho przyłożyć, to odrobinę zdradzi. Krzepa będzie nam
potrzebna.
Józef
aż gębę otworzył. Może dlatego, że dotąd to on był jedynym, który w
towarzystwie mówił NAM i każde MY kojarzyło się z tym, że ten drugi wyjmie
złocisze z sakiewki i zapłaci za NASZE napoje. Sytuacja odwrotna była
nienaturalna – Józef nie miał sakiewki. I nie umiał płacić. Umiał opowiadać,
ale Kasia gadała za nich dwoje.
-
Hmmm – chciał się podrapać w męski rozum, ale obecność Katarzyny nagle zaczęła go
krępować i pierwszy raz w życiu świadomie się zarumienił. Wszystko przez to MY,
które jemu również przemknęło przez umysł nie rozrywając czaszki na fragmenty –
Drew narąbać? Ja?
-
A co? Nie dasz rady? – z nutą złośliwości Kasia przyglądała się kolorkom na
policzkach Józefa – siekierka w drewutni, a jeśli tępa, to naostrz sobie, jak
uważasz. Tylko kikuta sobie nie oberżnij, bo małą fortunę kosztował. I na obiad
wracaj przed zmierzchem, to powiem co dalej.
Rąbanie
drzew (jeśli ktoś próbował, to wie) przynosi mnóstwo potu szczyptę satysfakcji
i czas na najzuchwalsze myśli. Nawet takie, w których MY zdarza się w każdym,
nawet najuboższym zdaniu. A zdania, to coś, w czym Józef się już dawno
rozsmakował.
-
ZjeMY obiad…
-
Narąb drew, będzieMY mieć ciepło zimą.
A
potem były już takie różne MY, którym obecność osób trzecich nie jest potrzebna,
ani po dwudziestej drugiej, ani w ogóle. Tak! Przede wszystkim wtedy właśnie!
Stos drzew kurczył się w mrowiu myśli, a siekierka musiała je omijać, zataczając
coraz bardziej rozpasane łuki ponad głową Józefa. Gdyby jakaś chmura była na
tyle nierozsądna, żeby zawisnąć nieopodal – byłoby po niej, zanimby okiem
mrugnęła. MY ma niezwykłą moc. Szczególnie takie świeżo powołane do życia.
Obiad
był z tych, których nie da się zapomnieć i karczemne obiado-kolacje na koszt
wciąż nowych słuchaczy mogły się schować pośród obrzydliwości tego świata. Z
pełnymi ustami jedyne, co można wyrazić, to zachwyt. A kiedy już zabrakło siły
na zachwyt – Kasia zerknęła za mroczniejące okna, starannie je zamknęła i
zasłoniła zasłony. Świece poczuły, że stają się czymś więcej niż kaprysem i zaczęły
świecić bardziej. A Kasia nachyliła się do Józefa, biustem ogrzewając obrus
poplamiony zachłannością niezgrabnego mężczyzny.
-
Posłuchaj mnie teraz uważnie – zaszemrała i było to najlepsze ze znanych
Józefowi słów. – Król… a niezależnie z nim Prezes… i Wielki Mistrz… Każdy z
osobna… wiesz?
Plotki
kierowane do innych uszu, nam wydawać się mogą naganne, a nie chcąc pokalać
wizerunku Katarzyny, sprytnie prześliznę się nad tym wątkiem. Nad kolejnym
również, gdyż nie jest to opowieść dla dorosłych, a Kasia tej nocy zrezygnowała
ze służby pierwszy raz od czasu pierwszej miesiączki… I uczyniła to z
premedytacją, gdyż na kontuarze zostawiła drobnym drukiem szereg instrukcji dla
personelu, który bez Kasi wydawał się równie ubogi, jak dzisiejsze menu. Kasia
nie zamierzała się tłumaczyć, że wcześniej gotowała dla SWOJEGO mężczyzny i
zabrakło Czasu, aby gotować dla bandy opryszków i pijaków, którzy i tak nie
docenią talentów drzemiących w obfitym cieple służbowego fartuszka. Dość
powiedzieć, że noc była za krótka dla świecy, i choć bezsenna, to była jedną z
tych, o których z czułością się mówi „dobranoc”.
***
"...ubrania, które z niego zdarła nie nadawały się nawet na śmietnik – poszły od razu na kompost, gdzie spontanicznie zaczęły wyrastać na nim co bardziej toksyczne odmiany tojadu i wilczej jagody..." uśmiechnęło mnie to zdanie niezmiernie, reszta też smakowita!
OdpowiedzUsuńsmacznego. zamierzam kontynuować (teraz zgoła)
Usuń