poniedziałek, 7 listopada 2022

Pokłosie jatki.

 

Człowiek to zdumiewająca istota, wiecznie szukająca szczęścia gdzieś daleko, jakby bliskość wykluczała jego występowanie. I wszyscy przechodzą nad tym trudnym do zdyskontowania zauważeniem nie potykając się o jawny absurd. Tam, dokąd udajemy się na poszukiwania – mieszkają podobni nam ludzie, którzy właśnie pakują walizki, aby szukać u nas tego, czego my u nich. A może warto wysłać list i niech poszukają wokół siebie – niechby dla nas, a my odwdzięczymy się im podobnym czynem?

 

Boromir… Przepraszam – Boro, ja również zbyt długo przebywałem poza Domem. Boro był szczęśliwy siedząc w oknie z widokiem. Tak najprecyzyjniej, szczęście schwytało go za gardło już wczoraj, kiedy do Stolicy dotarły mrożące krew w żyłach opowieści o fiasku wyprawy filozoficznej i niemal śmiertelnie rannym Arku.

 

- Biedak – pomyślał Boro z malutką, egoistyczną satysfakcją – Mogłem to być ja… Ale ja byłem przezorny… PRZEZORNY I PRZEWIDUJĄCY!

 

Każda plotka wyprzedza najbardziej mobilną karawanę, co zdumiewa kronikarzy i słusznie. Poliszynel nie jest postacią z krwi i kości, dlatego nie obowiązują go ograniczenia związane z fizyką ciał stałych i może się rozprzestrzeniać korzystając z alternatywnych rozwiązań i w oparciu o inne reguły, czy parametry. Jak nasz Szpieg z królewskiej stajni… znaczy personelu. Może on, zmierzając w Królowi tylko wiadomym celu tam i owam rozpuścił jęzor, trafiając na chłonny grunt? Eee… Szpieg-gaduła? Nie może być. Już prędzej zakulisowy Anonim.

 

Arek, wraz z Panem i Teo wracali przez Niemal Dzikie Tereny Łowieckie, przysiadając na każdej ławeczce, aby uronić traumatyczną łzę po Izie pożartej przez wściekłe Pasikoniki. Latarnie zwieszały smętnie łby i zamiast tryskać światłem, zaledwie rozpraszały mroczne myśli wędrowców. Im dalej byli od Pól, tym mocniej pulsowała w nich wściekłość i chęć zemsty. A kiedy na krańcu kocich łbów zamigotał znajomy samorodek Miasta wszyscy byli już pewni:

 

- Wojna! Trzeba ogłosić wojnę z Pasikonikami. I wysłać zuchów na Pola, aby zmiażdżyli królewską potęgą krwiożercze bestie! Nasączyć ziemię krwią cielęcą…

 

Młodzież jest tak naiwnie łatwopalna, że wystarczy iskra, aby zapędzić ją w kamasze i wysłać na rzeź, choćby mieli być mięsem armatnim, a nie rzeźnikami. Święta Izyda – piękna i nieskończonej mądrości postać z panteonu filozoficznych potęg umysłowych… Tak – mogła stać się katalizatorem i rozniecić pożar w odległym stepie. Święta Biała Księga na pewno nie mogła się doczekać, aby objąć nieśmiertelnymi skrzydłami kart tę wyniesioną nad przeciętność postać.

 

Autor błyskawicznie (podążając tajemną ścieżką Poliszynela, Anonimowego ciemiężcy i królewskiego Szpiega) był łaskaw sprawdzić stan księgi i jej strażnika. Cóż… Owady miały się dobrze i chyba przystępowały do zmasowanego aktu prokreacji pod wpływem niewątpliwie wielkich czynów Kleofasa Należytego. Potomstwo w ilości chmara sztuk raz, będzie zatem skazane na żarcie żywotów mniej świętych, choć wtórnych. Za to karty przewidziane do dźwigania losów Izydy były jeszcze równie dziewicze, jak ona sama.

 

Strażnik pielęgnował w sobie rozpacz i nieuchronnie zbliżał się do etapu wrzodów na żołądku, powodowany stresującym wielce brakiem sukcesów w walce z insektami. Jego gderająca żona również nie miała na imię MUCHOZOL, więc rodzinne wysiłki zdały się na nic, szczególnie że pani Nie-Muchozol czuła wstręt do wszystkiego, co ma więcej niż dwa odnóża i na dodatek skrzydła, szczękoczułki, czy inne paskudnie brzmiące i ohydnie wyglądające te tam takie no… różne ohydztwa owadzie.

 

Fran oczywiście WIEDZIAŁ o braku postępów, jednak nie zamierzał zniżać się do udzielania rad, czy pomocy plebejskiemu i co za tym idzie bezmyślnemu durniowi.

 

- Co mnie obchodzi Kleofas – myślał najcichszą z myśli, żeby nie zbudzić potwora – A niech go pożrą do cna. Jego i jego historię. Nie ma co rozpaczać po kimś na tyle nierozsądnym, żeby zdechnąć i dać się pożreć drobnicy!

 

Mistrz miał poważniejsze zmartwienia. Sądził, i nie bez racji, że zbyt wiele aktualizacji go omija szerokim łukiem. Król oddalił się z Prezesem nie zaszczycając Domu Filozofów i nie namaszczając Mistrza na zastępcę, choćby przed obliczem Dworu uganiającego się Smok wie po co, po Niemal Dzikich Terenach Łowieckich. Prezes zwołał spotkanie integracyjne i nie zaprosił na intelektualną rozrywkę, przy stole pełnym egzotycznych rarytasów. Fran wiedział, że Korporacja ma wpływy i możliwości. Że w menu kierownictwa zdarzają się kąski z menu drugiej połowy Podwójnego Świata. Plotka głosiła powrót tych-którym-udało-się-ujść-z-życiem. I choć oni traktują powrót jako sukces, to misja miała dostarczyć Józefa Kuternogę, który zapewne dalej chleje w Gospodzie pod nie wiadomo czemu „Trzecim Zębem”. Czyli klęska. Klęska, z której należy rozliczyć winnych. Arek przynajmniej jest ranny, więc jemu się upiecze, ale reszta? Trzeba napiętnować tchórzostwo i zostawienie świętej Izydy (nawet Franowi przeszło w tych szczególnych okolicznościach pełne imię przez zafrasowane gardło) na pastwę hordy Pasikoników.

 

Doris Day w czeluściach kufra po przodkach odnalazła zaginiony manuskrypt z nigdy nie wykonanym hitem napisanym dla uczczenia zmiany warty przy sterze Stolicy i zastąpienia króla Richelieu przez Miłosiernego (na początku) króla Leona. Mimo słabego wzroku i kulfoniastych liter przodka poradziła sobie z tekstem, jednak muchy upstrzyły zapis nutowy do nieczytelności. Stojąc przed niemiłosiernie zaszczanym klombem metodą nie kończących się błędów usiłowała wokalnie odkryć perfekcyjną zapewne linię melodyczną utworu.

 

- A co z Józefem – wychylił się zza kotary głos Anonimowego niecierpliwca.

 

- Już ja ci dam hultaju zaglądać do Kasinej sypialni – zbeształem go i byłbym psem poszczuł, jednak psy zapodziały się gdzieś w meandrach opowieści i sam już nie pamiętam, czy w Półświatku w ogóle występują psy. Może na drugiej półkuli?

 

Właśnie! Czas byłby najwyższy nieco przybliżyć skomplikowaną geografię planety, o której pisać (myśleć, względnie czytać) przyszło. Nie dziękuję – nic nie trzeba kreślić.

 

Kula kojarzy się z czymś idealnym, jednak kula po zderzeniu ze słońcem nabrała pewnych… cech indywidualnych. Nie powinno to dziwić, gdyż powstała z dwóch indywiduów splecionych w morderczym uścisku na dodatek po zderzeniu centralnym z rozpędzoną ciężarówką. Nie wnikając w stan emocjonalny dwóch istot martwych niejednoznacznie – kula była tworem garbatym, pełnym szczerb i wybrzuszeń spowodowanych nieumiejętnym życiem istot skupionych bardziej na ideach, niż doczesnej cielesności. Tak więc góry i doliny, pagórki i kotliny, wądoły i depresje rozsiane były jak popadnie i żadna geometria nie dawała sobie rady z jej uszeregowaniem. Jeszcze Pustynia Błędowska, beznadziejnie bezludna według oficjalnych źródeł i pomijane dotąd milczeniem morza i oceany (wyrafinowany czytelnik na pewno zauważył, że modły w powieści zaczynają się od znaku żeglarzy, co zapewne znajdzie swoje uzasadnienie, kiedy Autorowi się przypomni – byle nienachalnie i nie zza kotary!).

 

Planeta Podwójna nazwana została na cześć swoich Stwórców – dwóch zwaśnionych Smoków, zawziętych tak bardzo, że nawet pośmiertnie skaczą sobie do gardeł, brzuchów, płetw i oczu. Z powodu trudnych do zliczenia par odnóży/skrzydeł/wyrostków/ogonów/cierni itd. podział na Yin-Yang nie był ostry jak brzytwa i jednoznaczny jak ziemia i niebo. Smocze wpływy podlegały fluktuacjom podobnym do tych, na jakie uskarżały się ruchome błota. Żadnej stabilizacji i myślenia o lepszym jutrze. Kałduny Smocze były zasadniczo nieruchliwe, jednak wszelkie końcówki wystające z onych brzuszysk sprawiały kłopot z dokładną ich lokalizacją. Stąd granice między światami zawierały szerokie (z ostrożności mieszkających po obu ich stronach ludzi) pasy ziemi niczyjej, gdzie rosły najdziksze odmiany roślin i fauna fantastyczna biegała nie niepokojona grotem strzały. Na drugiej półkuli również trwało życie, jednak tyle się dzieje po tej stronie, że wycieczkę na drugi koniec Dwuświata odłożymy na później, kiedy tu sytuacja się unormuje. Jeśli w ogóle.

***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz