Na początku, spod nieświadomych nóg, ucieka mi kos, czarniejszy od otoczenia. Powietrze pachnie jesienią. Zza zasuniętych rolet smużą się ostatnie akty snów. Mijam kobietę od stóp aż po głowę w obowiązkowej czerni. Pachnie cytrusami, co uprawdopodabnia założenie, że mrok jest przedświtem, a nie zmierzchem. Nieco już osiwiały sznaucer wystawia osiedlową zwierzynę unosząc łapę i pewnie wskazuje łup, którego nie potrafię dostrzec – czyżby wystawiał mnie? Na skraju chodnika leży porzucona szczoteczka do zębów – najwyraźniej ktoś był już bardzo spóźniony i doganiał rzeczywistość agregując bieg i higienę w pojedynczy kwant czasu. Humor poprawia mi dziewczyna o długich włosach w kolorze siana. Ubrana w robocze buty i drelichowe spodnie z odblaskami, miarowo maszeruje na budowę, która bez niej straciłaby na wartości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz