Halny
dopiero się rozpędzał i zerkał łakomie na pasma gór, ignorując pagórek będący
pozostałością po Krzywym Rogu i stanowiącym obecnie przedmurze właściwych gór,
wyostrzonych przez wiatry i świecących błękitem śnieżnej stali niekończącej się
tam zimy. Czas, na rozkaz Bezwzględnej Konieczności, naprawdę się postarał.
Niezwykle groźna, historycznie niedostępna iglica, zatopiona ostrzem w miękkim
podbrzuszu nieba, była już wykałaczką w żuchwach Historii, a lekka wypukłość
terenu zdawała się być przepukliną, względnie efektem sutego posiłku nie wymagającym
nic więcej, jak czknięcia. Nie na darmo Konieczność zerkała właśnie tu.
Czknięcie wolało pozbyć się poobiedniej opieszałości, nie chcąc narażać się na
gniew Bezwzględnej. I nim nad pagórkiem przemknął halny – ziemia na wierzchołku
(wstyd byłoby to coś nazywać szczytem) zapadła się odsłaniając głębiny. Halny
zanurkował zachwycony niespodziewaną zmianą stanu skupienia okolicy i taplał
się w podziemnej próchnicy. Po smoczych ogonach wypadało się spodziewać
nieodległych im odbytów. Martwych poniekąd, ale przecież gazy jelitowe
wydostają się ze wszystkich ciał jeszcze długo po śmierci, a smoki były
genetycznie odporne na pojęcia „długo” i „śmierć”. Halnemu szybko znudziło się
zwiedzanie sztolni pełnej zgorzeli i zatęchłych odorów, więc pognał do tych
swoich epoksydowanych ostrzy, skrzących się w czarnych promieniach słońca.
Tylko Bezwzględna Konieczność wiedziała (nie musiała zaglądać smokom w
bieliznę), że halny rozniecił przyczajony w smoczych trzewiach ogień i namaścił
olimpijską tradycję aromatyzowanym naturalnie świętym płomieniem przedwiecznego
pochodzenia.
***
Halny
był zagorzałym analfabetą, trudno więc się dziwić, że oparta o skromną półkę
skalną podwójna tablica wyszczerbionego dekalogu nie wzbudziła w nim cienia
emocji i ignorował cień, jaki sama rzucała na przyszłość wyprawy, której
pochrapywanie strącało już pojedyncze ziarnka kurzu z pęknięć pamiątkowego leja
po dumnym Krzywym Rogu.
***
Smoki,
za życia wrogie sobie, od wieków pośmiertnie przytulone do siebie i wspólnie
cierpiące niedolę mroźnych zim i lat pełnych insektów wymieniały między sobą
drobne przekleństwa i plany na lepsze cokolwiek, choćby runo na sawannach, aby
skryć grzbiety przed słonecznym niezdecydowaniem kolorystycznym. W szczególnie
melancholijne dni potrafiły nawzajem podpierać w sobie gasnące ego, bo mimo
wrogości ŻYWIŁY do siebie szacunek. Teraz miały też tajemnicę, misję i
instynkty, jakich za życia nie doświadczyły. Skupione na coraz ściślej
kolaborujących umysłach urzeczonych Pisklęciem, ledwie zauważały, co dzieje się
na szachownicy Półświata.
***
Cała
przyroda węszyła. A to zawsze niesie jakieś przesłanie. Węszenie prokreacyjne,
spożywcze, albo zgoła delikatesowe, ryzyko spotkań najwyższego stopnia
zagrożenia, w trakcie których jeden spotkany staje się napędem drugiego. Może
się zdarzyć także węszenie wyższego stopnia. Polityczne. Bo zawsze warto
wiedzieć, kiedy WIĘKSZA RYBA zaczyna się psuć. A w stawie Dwuświata wiecznie
coś pływa i coś gnije, choć rzadko miewa głowę zdolną zrozumieć płynność
polityki zewnętrznej.
Prezes
był podejrzany. Zapewne przez Szpiega. I choć spodziewał się tego od dawna, nie
dostrzegł momentu, kiedy został zinwigilowany do cna. Do gołego. Szpieg
naprawdę był profesjonalistą. Profesjonalistką?
Prezes
nie byłby jednak Prezesem, gdyby był lekkomyślny i łatwowierny. Miał swoje
sieci i macki. Gdyby zechciał być ośmiornicą – nie mógłby poprzestać na dwóch
podwójnych parach odnóży. Jego macki byłyby niepoliczalne. Sieć za to była pojedyncza.
Handel rządzi się prawami, nad którymi trudno panować. Nawet król tolerował
praktyki, które w innej instytucji domagałyby się natychmiast wielu ofiar – nie
głupich kozłów, czy płotek. Aby sięgnąć stanowiska na szczycie Korporacji
musiał być przebiegły i utalentowany w interpretowaniu tego, co zabronione. O
tym co wolno – uczyli nawet w podrzędnych szkołach, na stołecznym bazarze pod
nienachalną flagą Korporacji, a nawet w karczmie Dwulicowej w obu jej
odsłonach.
I
Prezes oczywiście WIEDZIAŁ, że Król WIE. Pominął więc w pamięci on-wie-że-ja i
przeszedł do konstatacji, że tak urządzony jest świat i inaczej gotów NIE ZADZIAŁAĆ.
Czyli Prezes jest potrzebny światu i królowi taki, jakim obudził się dzisiaj i
będą się wzajemnie uśmiechać, aby posady świata nie zadrżały w rewolucyjnym
ryku motłochu.
-
Po pierwsze – kolaboracja – zawołał w duchu hasło miesiąca, wiszące na ścianie
zakładowej stołówki.
***
-
Po pierwsze – kolaboracja – król Leon właśnie wciągał spodnie do konnej jazdy,
choć planował spędzić czas raczej w powozie, niż oddając pośladki niekończącym
się końskim klapsom, w tkanki nie tak już miękkie, jak onegdaj. - Sądzę, że
Prezes dojrzał do rozmowy o ciemnej stronie dwukomety i winie, którym szafuje
tak oszczędnie. Polityka jednak każe zaczekać, żeby przyszedł do mnie.
Przedszkole polityki. Pozycja negocjacyjna preferuje tych co siedzą, a nie
skazanych na spacery do siedzących. Taktyka mrówkolwa jest nienaganna i kwestią
cierpliwości jest chwila sytości. Tymczasem popchnijmy wyprawę odrobinę pejzażu
w przód.
Dzikość
krajobrazu nie budziła wątpliwości. Odwaga podróżnych już tak. Karawana skupiła
się jak pszczoły w ulu i pozwoliła otulić dwoma szwadronami królewskiej
kawalerii. Tylko łowczy Zenon beztrosko siedział na dachu powozu z amunicją oddziału
ciężkiej artylerii i stroił cięciwę kuszy podśpiewując jakąś karczemną
przyśpiewkę pełną wulgarnych aluzji dotyczących bezpruderyjnych kontaktów
różnopłciowych. Ono postanowił najeść się na zapas, bo nigdy nie wiadomo, kiedy
dzicz zaprosi do suto zastawionego stołu (broń Bezwzględna przed zaproszeniem
na stół – Ono nie byłby fordanserką, nawet po ostruganiu go z dobrobytu, a jako
posiłek stanowiłby największą z możliwych kalorię, w towarzystwie której,
cholesterol galopem pokonałby każdą skalę umykając górą w tempie odrzutowca.
Antek ze łzami w oczach polerował rękojeść znicza, zanim ktokolwiek zażąda
okazania. Pejzaż pozbawiony kompletnie architektury, nawet tej prymitywnej w
postaci wysłużonego gościńca – zastanawiał.
-
W jaki sposób Korporacja dostarczała towary do tam, albo przywoziła do tutaj?
Przecież linia kolejowa z pętlą Na Krańcu właśnie przykucnęła za lasem bez
imienia, albo za tą łąką po lewej, co faluje, jak brygada górników po
urodzinach brygadzisty, kiedy odwaga dojrzeje do przedostatniej kolejki już w
Dwulicowej.
Król
pozwolił koniowi na samorządność i kiwał się w siodle niczym wytrawny traper.
Królowanie wymaga zachowania pozorów i godności, nawet siedząc okrakiem na
czymś kościstym i niewygodnym. Przezornie koronę podróżną miał z materiałów
mniej szlachetnych, za to lżejszych i nie robiących dziur w królewskiej
czaszce. Pozwolił sobie na ekscentryczny detal w postaci pompona w kontrastowej
do otoczenia czerwieni. Czapeczka starannie ukrywała królewskie myśli przed
orszakiem i Prezesem, którego godność zdaje się właśnie została urażona
kolejnym pęcherzem na tkankach miękkich przewidzianych do boksowania z
bezlitosnym losem.
-
Ból innych łagodzi niedogodności podróży – pomyślał i dziabnął konia ostrogami,
a ten zmienił bieg na wyższy – Ciekawe, co teraz zrobisz, hultaju!
Karawana
z każdą chwilą traciła na wizerunku, a manewr królewski skruszył wątły ład.
Jedynie kawaleria zdała egzamin z jazdy po właściwej krawędzi kodeksu
drogowego. Widnokrąg przezornie cofnął się bardziej, niż musiał.
-
Od wariatów z daleka trzymaj mnie Bezwzględna Konieczności! – modlitwa
stanowiła drobne urozmaicenie dla widnokręgu, którego głównym zajęciem było
oddalanie się od pościgu.
-
Dasz sobie radę doskonale! – Bezwzględna była zblazowana, a modlitwa sztampowa
do obrzydliwości.
Na
horyzoncie majaczyły już srebrne ostrza niezdobytych szczytów, świeżo
przeciągnięte osełką halnego. Srebrny kurz unosił się skrzącą mgłą, kryjąc to,
co się ludziom nie mieściło w głowach. Ponoć żył tam Świątobliwy, który … (tu
zaczynały się opcje i warianty zaprawione wysokoprocentowymi wspomagaczami
fantazji, więc pozwolę Czytelnikom, aby sami sobie dośpiewali, jaką super-mocą
został obdarzony ów święty człek chwilowo nieistotny dla opowieści).
Bojowe
słonie zarżały, sadząc, że przyjdzie im zaatakować górskie pasmo i roznieść je
na kłach, albo stratować, jak nielegalną plantację bawełny wraz z niewolnikami.
Krzywy Róg, który pod butem Czasu reinkarnował do postaci Krzywej Otchłani
zdawał się odsuwać od nieelegancko wyglądającej karawany, kurczowo trzymając
się rąbka pierzchającego widnokręgu. Lej nie potrzebował pożywienia. Karawana
nie mogła ofiarować nic, na co Otchłań gotowa byłaby zerknąć przychylnie. Ale i
to miało się zmienić. Wkrótce.
Antek
cichutko rozpłakał się z ulgi – dwie skazy na rękojeści okazały się skórką od
tego lepkiego pomarańczowego owocu z drugiej połowy Dwuświatła. Długotrwały
kontakt z antkowymi łzami odkleił je od nieskazitelnej znów rękojeści. Teraz
mogły się odbyć Igrzyska bez skazy!
***
Węszenie delikatesowe - po prostu rewelacja!
OdpowiedzUsuńjotka
robię co mogę. i nie oszczędzam się "na potem"
UsuńCzytam i podziwiam!
Usuńcieszę się - mam wrażenie że jeszcze nie wystrzelałem się. dopiero się rozgrzewam. w formacie A4 nazbierało się niepełnie 110 stron czcionką 12. Biblioteki znają zdecydowanie bardziej pulchne opowieści. może uda się doszlusować?
UsuńMyśli wędrują po głowie, przelatują bez przecinków i za nic mają kropki.
OdpowiedzUsuńZasyłam serdeczności
to dobrze?
Usuń