Iza,
nietypowo jak na filozofa, była spakowana i gotowa. Znaczy – nietypowo dla każdego
innego, gdyż ona spakowana była ZAWSZE! Żyjąc w zgodzie z fatalizmem wszytym
sobie własnoręcznie podczas nieprzespanych nocy z nierealnym Księciem Nieba i
Ziemi, uważała prywatnie i nie zanieczyszczała umysłów innych ideą, że życie
jest podróżą, do jakiej trzeba dorosnąć i doskonale się przygotować. W sakwach
i walizkach miała niemal wszystko, co szanujący się preppers mógłby polecić na
podróż w jedną stronę. Nim kurz zdumienia po odczytaniu królewskiego dekretu
opadł – rzuciła w kurz podwórza sakwy i objęła nie podlegające dyskusji
przywództwo w wyprawie.
-
Mapa! – warknęła na Arka wyciągając dłoń, która potrafi karać, kolonizować i
ujarzmiać – Już!
Arek
był wstrząśnięty, zmieszany i tylko patrzeć, jak przesypie się przez wątłe ucho
klepsydry, ale czegoś tak oczywistego nie miał nawet w planach.
-
Pan! – warknęła po raz drugi – zasuwaj do biblioteki. Tylko wróć nim obiad
nastanie, bo ze skóry obedrę! A ty Teo nie śmiej się, tylko konie zaprzęgaj!
Gromadka
filozofów rozbiegła się posłusznie do wskazanych zajęć (Arek z braku wskazanego
zajęcia biegał w miejscu), a Izyda gryzła cedrową wykałaczkę, usiłując nie przyznawać
się, że bardzo już chce do łazienki. Albo choć za drzewo o gabarytach
wystarczających, aby przed ciekawych wzrokiem ukryć jej prepperską du… duszę
uff…
Tłum
studentów, szanownych Emerytów i Filozofów trzymających wciąż na pulsie to, czy
tamto, zaachachał w zbiorowej adoracji samonamaszczonej przywódczyni,
zdeterminowanej do osiągnięcia wyznaczonego celu. Znaczy – Bierutowa.
-
Całe szczęście, że Król wysłał ją na zgubę – pomyślał rezolutny Mistrz Fran – Pozostając
tu, gotowa była skrzyknąć rewolucję i mnie obalić, zanim ktoś uczynny
uprzedziłby mnie o głęboko ukrytym w łonie niebezpieczeństwie. Ależ ma łeb ten
nasz Leon! A Iza, to dopiero ma łono!
***
Narrator
po krótkiej wymianie ciosów z Czasem doszli do trudnego kompromisu. W ważkiej
dla powieści kwestii, nie warto popędzać zestresowanych niewątpliwie bohaterów
i należy pozwolić im dojrzeć do ciągu dalszego, a tym bardziej do heroicznych
czynów. Szczególnie, kiedy tyle niepospolitych umysłów powołanych do obsługi
fabuły nudzi się, zajmując kółko i w kółko jednym zaledwie tematem.
Weźmy
takiego Prezesa otoczonego dwoma wiankami klakierów – tych jawnych i skrytych
we własnej skromności. Korporacja osiągnęła niemalże kres możliwości rozwoju
opanowując w Półświatku wszystko, co się da. Historia niechętnie się przyznała,
że na przestrzeni dziejów nie widziała jeszcze tak zachłannej i zaborczej
mafii. W każdej wiosce, kościele, sklepiku, karczmie (nawet tej dwulicowej ze
stolicy, czy w nie wiedzieć czemu „Trzech Zębach”) roiło się od obecności
towarów z logiem Korporacji.
Wreszcie
taki Leon. Umysł skrycie niepospolity i większy od zajmowanego fizycznie
terytorium. To niemal tak, jakby mózg słonia upakować w ciemnej ciasnocie
czaszki kreciej.
Narrator
zamierzał tym przydługim wywodem podkreślić, że w Podwójnym Świecie knują życie
umysły wybitne, które nudzą się zajmując banalnym problemem kompletowania
wyposażenia niezbędnego do krótkiego spaceru przez Pola Pasikoników do
Bierutowa. Tym bardziej pośród śledzących tę opowieść istot występują
niechybnie umysły podobnego rozpasania. Czas przytaknął, że on również
skrępowany jest monotonią i chętnie rozpadłby się na miliardy sekund jak
Wszechkosmos i rozpełzł wszędzie i zawsze. Choćby dziś!
Dlatego
dla dobra powieści Autor uchyli rąbka (Ej! Zbereźniku płci dowolnej! TAJEMNICY,
nie SPÓDNICY!).
Gdy
tłum Filozofów czasu przeszłego, przyszłego i teraźniejszego adorował pannę
Izydę w roli Wodza czekającego na wodze, żeby zawieźć wieść i wrócić z tarczą,
a na tarczy dostarczyć Władzom Uczelni Józefa Kuternogę saute! Niechby skisłego
od potu i przepicia. Byle żyw przybył był!...
Więc,
gdy na dziedzińcu Szkoły Filozofów działy się rzeczy niebanalne, acz w liczbie
pojedynczej, Umysły Wielkie cierpiałyby katusze, gdyby zakulisowo nie zdwoiły
wysiłków. I właśnie we wtorek (który to DRUGIM dniem tygodnia jest, jak mawia
Yoda) zmówili się ukradkiem Prezes Korporacji z Królem Leonem na podwójny
maraton wędkarsko-łowiecki bez udziału orszaków, szanownych małżowinek (gdyby
takowe występowały w protokołach) wianuszka prawników i dwóch niezależnych, a
nawet samorządnych sekretariatów.
Król
wysłał Dwór na południowe łowisko, żeby z pogłowia dostępnego wybrali
niespiesznie soczystą łanię z każdej dostępnej w lesie odmiany, a Prezes wysłał
wszystkich umysłowych na imprezę integracyjną nad jednym z odkrytych basenów leżących
na północ od Pałacu. A kiedy już pozbyli się nawisu pracowniczego i utrzymanków
wszelakich – zgodnie przebrali się w łachy ich niegodne i podążyli przez Rynek
do Karczmy Dwulicowej, by zasiąść po mniej godnej jej stronie i przy kieliszeczku
(niezbyt czystym) kawy porozmawiać o pogodzie.
Autor
wtrąci się tu bardzo namolnie– gawęda o pogodzie i o tym jak dobrze się żyje
człowiekowi, jest obowiązkiem zapisanym w księgach dżentelmenów i dżentelmenic
z prawdziwym rodowodem wyrytym zakrwawionym rapierem na drzewach genetycznych,
czy jak je tam nazywają. Grunt, żeby drzewo korzeniem sięgało takiej głębi,
jakiej inni mogą jedynie pozazdrościć. A nasi goście, mimo przebrania w
nieciekawie pachnące łachy – na pewno mieli korzenie sięgające niezwykle głęboko
i tylko patrzeć, jak wnikną w smocze trzewia.
-
Ciii… Lepiej nie budzić nadpalonych dawno temu bestii!
Panowie
mieli już mocno zakurzone kawą głowy, kiedy Szanowny Prezes (dla znajomych –
Lucek) wybełkotał, że szeregowi żołnierze Korporacji meldują jakieś plotki o
Krzywym Rogu. Że niby coś na szczycie…
-
Lucek! – Leon (dla znajomych Leon) odkłonił się aromatyzowanym wyziewem z
paszczy – Ja wiem… Szpieg mi doniósł. Ale nie mam środków, żeby kogoś tam
posłać, a Szpiega mi żal. Ty masz więcej personelu. Rozejrzyj się.
-
A ci twoi myśliciele od dwu-boleści? Nie spłodzą jakiegoś ekstra astrologa?
-
Sam widziałeś, co płodzą… - Król był wyraźnie rozżalony jakością poddanych – A
to ponoć najtęższe umysły.
-
Dobra, wyluzuj Leonku. Coś wymyślę. Wiem! Zorganizujmy Olimpiadę! Pod
patronatem! Ja zasponsoruję, ty zapatronujesz! I na dzień dobry roześlemy
ogłoszenie, że olimpijski ogień na szczyt Krzywego Rogu zanieść musi ktoś, kto
zyska sławę nieśmiertelną. I wpis wielkimi literami do Świętej Białej Księgi!
Pasuje ci Leonie mój najdroższy?
-
Z nieba mi spadasz Lucek! Okropnie brakuje mi takich ludzi.
***
Bezwzględna
Konieczność zastygła eony lat świetlnych od Podwójnego Świata, podciągnęła
gacie i rączym kłusem zaczęła wracać w pobliże niezwykle ciekawie zapowiadających
się zawodów. Oby tylko znalazł się wystarczająco wytrawny alpinista, żeby
zanieść znicz.
-
Trzeba jeszcze zadbać, żeby umiał czytać ten lebiega – mruknęła w biegu – Może
wreszcie znajdą podwójny dekalog i zaczną drżeć przede mną. Albo chociaż
dostrzegać absolutnie niezbędną Bezwzględność Konieczności!
***
Słońce
trawiło właśnie schyłkowo-wtorkową gorycz błękitnej porażki i senną wiotkość
seledynowej powłoki obiecując sobie, że na jutro przygotuje się zdecydowanie
staranniej. Latarnik, zerkając przez ramię z rosnącym niepokojem zapalał
graniczną dla jego odwagi latarnię. Reszta musiała świecić czarnym światłem
pomroczności.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz