Kiedy
już błękitne słońce przegryzło się przez zasłony pokoju Mistrza, a służba
bezszelestnie rozstawiła zastawę na pierwsze, niezwykle istotne śniadanie,
spokój poranka skaleczył Arek wzburzony i z włosem zmierzwionym od wściekłości.
Wymachiwał kartą papieru i najwyraźniej głos stracił. Mistrz porwał papier i
rzucił niechętnie okiem. Usiadł z wrażenia, nim skończył czytać.
-
To łotr! - sapnął, a sapać umiał, jak mało kto – Widziałeś podleca?
-
Uhu – Arek tylko wzruszył ramionami. Wszak to on przytaszczył nowinę – I co
teraz?
-
Trudno zgadnąć – Mistrz intymnie przedzierał się przez partię wewnętrznych szachów
błyskawicznych – Ty jechać musisz, bo Król nam łby pozdejmuje. I będziesz
Wodzem wyprawy, co chyba jest oczywistością. A na miejsce Boromira weźmiesz
jego Zastępcę, Wala (w cywilu Wal był Waldemarem jednak z przyczyn znanych od
początku w Domu Filozofów został Walem). Nie może tak być, że Boro upiecze się
nocna bezczelność!
Dialog
spowolnił nieco, kiedy nosy wzburzonych rozmówców zderzyły się z aromatem
świeżo wypieczonych bułeczek, kawki z mleczkiem i konfiturą z malin zbieranych
o brzasku na łowieckich polach Pałacu. Z każdym kęsem temperatura gasła, aż
osiągnęła status quo porannej, leniwej gawędy. Dopiero za dwie godziny miało
się rozpocząć oficjalne drugie śniadanie – a ono (jak każdy doceniający liczbę
dwa wie) jest święte i jedzone musi być w godziwym towarzystwie i w świętym
skupieniu, z rzadka przerywanym światłą myślą autorytetów.
***
Dwór
symultanicznie ochłonął z niepojętych nerwów i w pracowitym ruchu żuchw
opracowywał strategię godną Króla.
-
Co za szczęście, że Boromir jest tak odpowiedzialnym człowiekiem. Strach pomyśleć,
co by się stało, gdyby naraził wszystkich członków wyprawy.
-
Albo nas!
-
I Króla Leona!
-
Ale skład uzupełnić trzeba koniecznie.
-
Rozważnie, panowie, bez gorączki, trzeba przemyśleć dogłębnie, nim Królowi
zaproponujemy zmiennika – szepty przepychały się jak gołębie przy pełnym korycie,
choć każdy usiłował pozostać w głębokim cieniu własnej rady.
-
A gdyby tak wysłać z nimi Izę? Znaczy Izydę, którą w Domu Filozofów nazywają
Izą (z wiadomych wszystkim powodów).
-
No… nie wiem… - wątpliwości sączyły się, gdyż Historia złośliwie przypominała
Dworowi, ostatnie potknięcia w doradzaniu Królowi – ale może… Ktoś musi jechać.
A kobieca ręka może Józefa Kuternogę nastroić na dobrowolną współpracę.
-
Tak! Niech jedzie Iza! – wszyscy odetchnęli z ulgą, kiedy zbiorowe argumenty ZA
przeważyły nad indywidualnym strachem.
***
-
Więc, mówicie Iza… - bladobłękitny jak wtorkowe słońce wzrok Władcy patrzył na
Dwór z niewypowiedzianym smutkiem – Kobieta na Polach Pasikoników… Jedna z
niewielu filozoficznie nastrojonych niewiast tego Świata…
-
Półświata – wyrwał się jakiś młokos dworski.
-
Tego Półświata – powtórzył z jeszcze większym smutkiem bladobłękitny głos
ociekający słodyczą sugerującą nieśmiałą chęć wyłowienia młodziaka z tłumu i
solidnie pogłębionej nauki krzyku w krypcie wyznawania grzechów głównych (oczywiście
zlokalizowanej na nieznanych ogółowi podziemnych kondygnacjach Pałacu) I co ja
mam nieszczęsny począć? Iza mówicie? I mam się zgodzić żeby właśnie ona
zastąpiła naszego Boromira? Ulegam, absolutnie wbrew sobie. Przekażcie
Mistrzowi decyzję Dworu, bo wtorek już dojrzały a mieli wyruszyć wczoraj nim
drugi kur zapieje.
***
Pod
nie wiedzieć czemu „Trzema Zębami” Katarzyna sprzątała właśnie podłogę po
całonocnej szychcie. Podchodziła kolejno do ciężkich dębowych stołów i jedną
ręką unosiła blaty, gdy druga, uzbrojona w miotłę, wygarniała odpadki spod
stołów. Pośród wszelakich kapsli, papierzysk, strzępów materiału i szkła znajdowała
rzeczy, o jakich nie godzi się mówić cnotliwej panience w jedynie słusznym
rozmiarze 2XL. Dzisiaj dla odmiany spod jednego z nich wyłowiła miotłą Kuternogę…
-
Chyba mu się powiodło minionej nocy nad wyraz – mruknęła z niechętnym podziwem.
Zawsze fascynowała ją siła witalna Józefa. Nic nie robił, a żył i to całkiem,
całkiem – A może jaki grosz ma w pantalonach i długu ciutkę by zwrócił przy
braku świadomości?
Za
szynkwasem kobieta musi być interesowna, inaczej ją sprzedadzą i nawet skarpet
nie zostawią oczajdusze pijackie. Sprawdziła tylko, czy postronne oczyska nie
śledzą jej zaradności i przetrzepała śpiącemu jak suseł Józefowi kieszenie:
–
Dwadzieścia groszy, dobre i to!
***
Szpieg
z wysokości kalenicy z podziwem patrzył na zadek Katarzyny, wypięty w jego
stronę zupełnie bez wstydu. A naprawdę było na co patrzeć.
-
Zawodowo – usprawiedliwił się w duchu – Mam Józefa pilnować przecie! A swoją
drogą wędrówka po takim globusie byłaby więcej niż zacną!
***
Gwiazda
zaranna najwyraźniej była wściekła z własnego wyboru i południa nie dożyła w
błękicie.
-
Niech szlag trafi to całe niebo! – bluźniło Słońce i ze złości zmieniło wystrój
własny na delikatny seledyn. Pejzaż złagodniał jeszcze bardziej i nawet
Pasikoniki zaczęły gruchać między sobą sugerując zbiorowe rozmnażanie, nie
czekając, aż Pola okryje fioletowo-gwiezdna noc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz