Poszwę nocy wypełniła wata mgły.
Poranek dopiero miał nadejść, więc kto mógł otulał się nocą, aby dokończyć sny
i obracał na drugi bok. W zawiesistych okach latarni brylantowiały trawniki i
dachy samochodów. Klony litościwie zrzuciły wystarczającą wiązkę liści, żeby
trawniki przypominały zgliszcza antykwariatu po zaciekłej wojnie. Wszędzie
walały się powykręcane liście imitując przypadkowe kartki z książek, których
nikt już nie przeczyta. Pogrążone w mroku lamenty ptaków nie były już tymi
sprzed tygodnia. Teraz innym przyszło zawodzić. Zimowym. Na razie ukrywają się
przed ludzkim wzrokiem, ale i one wkrótce się oswoją i trzymać się będą
krawędzi widzenia – jak inaczej miałyby wyżebrać jałmużnę? Zakapturzeni ludzie
udają mnichów, jednak ci, chyba nie pociągają nosami tak beztrosko i nie
przejmując się idącymi naprzeciw. Letnie kwiaty skostniały na balkonach i
czekają na godny pochówek. I już tylko flagi łopocą tu i ówdzie demonstrując obce
tubylcom wartości. Ciekawe, czy w goście innych krajach również przeprowadzają
tak uporczywe manifestacje. Nie sprawdzę, bo jakoś nie spieszno mi za morza, czy
granice. A przynajmniej za granice zasięgu moich własnych nóg. Żebym zdołał
wrócić piechotą brutto w przeciągu miesiąca. Powiedzmy coś między pięćset, a
tysiąc – z każdym rokiem bliżej pięciuset. A to chyba zbyt wątła perspektywa do
założonych obserwacji. Wiem - zachowuję się jak ozimina - trwam w stygnącym gruncie z nadzieją
Na własnych nogach najbezpieczniej, byle buty nas niosły...
OdpowiedzUsuńjotka
buty wymagają napędu
Usuń