Znienacka
zawitaliśmy w domu Filozofów, gdzie życie toczyło się nurtem o jakim marzą
filozofowie w każdym Półświecie. Statecznie, pośród sutych posiłków i
obowiązków godnych zaniechania. Szczególnie teraz, gdy Król świecił przykładem
na odległym froncie walki z ciemnotą, dokąd udał się osobiście (powiedzieć, że
pojechał pociągiem, to obrazić majestat. Majestat udaje się i nadzoruje postępy
w realizacji zadań. Względnie karze jedną z kar głównych, czyli głowę
z karku ściągnąć każe – ot taki rodzynek ortograficzno-filozoficzny) I teraz
jest gdzieś tam… nie wiadomo tak naprawdę dokąd się udał. Donikąd? A może to
tylko zasłona dymna?
Boro
z wysokości emeryckiego piętra kontemplował świat, wydłubując z zębów resztki
mięsa nie dość płochego, by ujść z życiem podczas Wielkich Łowów na Niemal
Dzikich Terenach Łowieckich. I zastanawiał się, mimo słońca
pomarańczowego, jak nieznany owoc zamieszkujący
drugą półkulę i lepki tak ohydnie, że tylko desperat zbliżyłby się doń
dobrowolnie. Boro podejmował kolejną życiową decyzję mogącą mieć implikacje w
nadchodzącej niemrawo przyszłości - Opuścić pokład nieustającego spokoju i
spaść na niższe piętra jak kupa gołębia, który zawsze wie, że pod kuprem
znajduje się cel wart wysiłku jelit? Czy trwać w oazie spokoju, bez szans na nobilitację,
za to mając okno z widokiem i pewność, że jutro nie zaskoczy go niczym więcej,
jak wyszukanym deserem.
Atmosferę
podgrzewał nieco Wielki Mistrz Fran krążący nerwowo po jadalni głównej Wieży
Oświecenia. Wciąż nie mógł pogodzić się z impertynencją władzy.
-
Olali mnie! – mruczał do siebie, ale wykrzyknik postawił bardzo jadowity – Żeby
nawet listu pożegnalnego? Jak kmiotka zostawili w Mieście na pastwę tłumu,
który tylko patrzeć, jak wedrze się na salony i obedrze ze skóry lepszych od
siebie. I jeszcze ten nieszczęsny ranny Arek mógłby już dotrzeć. Z Aną nie da
się w ogóle prowadzić dysputy. Jak Arek z nim wytrzymuje?
Arek,
wraz z mniej poszkodowaną częścią świty, miał do pokonania jeszcze tylko dwie
ławki na gościńcu Prawie Dzikich Terenów Łowieckich i ostatnią oberżę (patrząc
od strony Pól Pasikoników, względnie pierwszą dla obserwatora tkwiącego w Stolicy).
Czyli w gwarze ludzi prostych – do szkoły powinien dotrzeć pojutrze i uwolnić
Mistrza od wątpliwej jakości towarzystwa Any. No, chyba że rany bitewne będą okrutnie
dokuczać filozofowi i niezbędna stanie się żmudna i długotrwała rehabilitacja w
królewskich sanatoriach gdzieś nad spokojnym fragmentem oceanu, albo pośród
ośnieżonych szczytów gór pełnych dziewictwa.
-
To król ma własne sanatoria?
-
Anonim! Zachowuj się! Przecież każdy wie, że król może mieć czego tylko
zapragnie. Co tam taki Zdrój jeden z drugim – to wyłącznie jedna z wielu zapodzianych
w pejzażu wioseczek. Gdy trud polityki zagranicznej wymagać będzie
rekonwalescencji, medytacji, albo atrakcji z niezwykle wysokiej półki
„dozwolone wyłącznie dla pełnoletnich władców” król po prostu MUSI takowe posiadać.
A gdyby przyszło nam gościć innego króla, to gdzie?
-
Gościć Samozwańca?
-
A niechby! Zabronisz Królowi kreci móżdżku?
Anonim
wiedziony instynktem samozachowawczym skrył się za kotarę i pozbywając się
zniecierpliwienia możemy już wrócić do ważkich problemów związanych z
prowadzeniem domu. Filozoficzny Dom prowadził się w myśl rozmaitych sprzecznych
idei i dlatego wrzało nie tylko w kuchniach i pralni, ale nawet w zbrojowni (po
kiego grzyba broń filozofom?) czytelni akt współczesnych i antkwarnii – miejscu
przechowywania starodruków grawerowanych w świńskich skórach jeszcze przed
ubojem, żeby treść się nie zatraciła nadaremnie.
Knucie
(co wie każdy spiskowiec) wymaga towarzystwa i oprawy. Grozy i tajemnic. Schadzek
i korytarzy w których czaić się powinno ZŁO. Jak miał knuć Fran bez
najwierniejszego zausznika? Z kim dzielić niedolę? Jak rozdzielić zadania i
terroryzować ciemiężcę, albo dokonywać aktów sabotażu, względnie opracowywać
podskórną bibułę by posiać wątpliwość w maluczkie, egoistyczne umysły?
To
dlatego pozbawiony wsparcia i jednej z dwóch linii frontu Fran czuł niepokój,
zgagę i odcisk na lewej pięcie w papuciu krzywo rozchodzonym.
-
Taka okazja – wzdychał – Król i Prezes daleko stąd. Moglibyśmy opanować najwyższe
piętro i raz na zawsze rozwiązać problem szanownych emerytów. Niechby nawet
były straty w ludziach. Jestem na to gotowy! Bohaterom zagwarantuję pośmiertnie
ćwierć strony w Białej Księdze. Zaraz po Świętej Izie. Moglibyśmy zwerbować
ochotników wśród studentów i co bardziej krewkich profesorów. I strącić w
czeluści parteru emerytów wraz z Boro! Cóż za świetlana wizja. Jaka przyszłość
oświetla genialny plan przesiedleńczy. Wracaj Arek! Migiem! Przyszłość zerka na
ciebie łakomie i ma dla ciebie zadanie więcej niż ważkie!
Bezwzględna
Konieczność uśmiechała się nawet w tej chwili, gdy siedziała na ostatniej z
ławeczek dzielących Arka od smogu Stolicy i ktoś jej wyrwał spod tyłka deskę na
budowę jeszcze jednej kamienicy w spalonym kwartale dzielnicy ZA RYNKIEM.
Konieczność nie tylko rozumiała potrzebę. Ona nosiła w sobie zgodę na ten
spontaniczny akt zawłaszczenia. Niemal Dzikie Tereny Łowieckie erodowały
podobnie do próchniejących drzew, czy kruszących się niedostępnych niegdyś
szczytów. Na przykład noszących dziś już nieuzasadnioną nazwę Dzikiego Rogu.
-
A teraz zagadka – Autor najwyraźniej zażył coś zakazanego – Czy martwy smok z
ogonem, który uległ totalnej erozji wciąż jest smokiem?
-
Podpowiedź – tegoż Autora, po popiciu czymś równie niezdrowym, co zabronionym –
Wyprawa pod światłym kierownictwem Króla Leona i Prezesa Lucka zmierza właśnie
tam, by szarże mogły osobiście zinterpretować opcje dla Historii. Historia w
tym czasie została zamknięta w domowym areszcie i oczekuje na wskazówki, pod
strażą zwierząt nie znających litości. Nie przemknie się do niej z grypsem
żaden tresowany szczur, czy koliber z wiadomością na miniaturowej obróżce.
Żaden tam-tam nie wyburczy wezwania do gwałtu. Żaden róg nie zapieje hymnu
wzywającego pod sztandary. Ani namiętność nie skruszy łańcuchów, by być razem
na wieki wieków amen.
-
Z historią? Bleee… Nikt nie jest aż tak niewybredny!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz