Tylko
Bezwzględna Konieczność wiedziała co się święci, ale oczywiście nikomu nie
zdradziła podstępu Boro. Kiedy tylko poniedziałkowy Półświat pokrył się
fioletowym mrokiem, a pierwszy dzień wyprawy trwał jedynie w króciuteńkiej
notce Arka, Boromir skrył się w zaciszu własnego, przytulnego pokoiku i knuł,
jak wykpić się z wyjazdu. Instynkt samozachowawczy podpowiadał mu bezbłędnie,
że spotkanie z hordą wygłodniałych Pasikoników nie będzie przyjemnością – a przynajmniej
nie dla członków wyprawy. Jako najbardziej okazały wędrowiec był w naturalny
sposób najbardziej łakomym kąskiem i liczenie na łaskę głodnego drapieżnika
było irracjonalne. Żeby przetrwać musiał coś wymyślić i to szybko.
Bezwzględnej Konieczności nie trzeba
było nic więcej, żeby przykucnąć nieopodal łóżka zadumanego filozofa z niemal
widzialnym znakiem zapytania kołyszącym się nad zrozpaczoną sylwetką mędrca,
który dał się już poznać jako sprawny racjonalizator i piewca pieśni świeżego
powiewu. Czas założył nogę na nogę (siedząc hmmm… w nogach łóżka) i
przypatrywał się nieco bardziej złośliwie niż Konieczność. Dopiero skarcony
wzrokiem wstrzymał oddech i monotonny ruch ku przyszłości.
Wystarczyło!
– Boromir skrył się w szczelinę Czasu i popełnił tam pogłębione studium
własnych priorytetów. A kiedy w końcu Czas wypuścił z płuc powietrze - wiedział,
co MUSI zrobić, żeby PRZEŻYĆ. Błyskawicznie zaktualizował listę Seniorów zamieszkujących
najwyższą kondygnację Wieży Oświecenia uwalniając jeden, tak paląco niezbędny
pokój z widokiem, przeprowadził równie szybką rotację pośród pozostałych lokatorów,
aby zamienić się z kimś o wzroku zbyt słabym, aby docenił widok zza okna. Potem
wystarczyło już tylko spakować się i zostawić list pożegnalny dla Wielkiego
Mistrza czcionką tak drobną, żeby ten musiał używać okularów:
- Drogi Fran (Franciszku nie przeszło mu
przez gardło nawet w piśmie)!
Szczęśliwie się złożyło, że poniedziałkowy wyjazd do
Bierutowa z przyczyn niezwykle obiektywnych uległ przesunięciu. Otóż, jak się
okazało, już od pewnego czasu byłem zarażony tajemniczym wirusem powodującym
dramatyczne zmiany w organizmie. Liczę, że nikogo nie zaraziłem chorobą, którą
zdefiniują dopiero przyszłe pokolenia mędrców.
Z szacunku dla Waszego i Naszych Uczniów
zdrowia postanowiłem bez zbędnej zwłoki przenieść się na poziom zamieszkiwany
przez Seniorów i tam dokończyć żywot na tyle godnie, na ile się uda.
Odwzajemniam niewątpliwe ukłony i siwą głową
przytakuję Tobie i Naszej Gildii z życzeniami pasma nieustających sukcesów.
Nadal Twój –
Boromir (akurat to imię najmniej drapało zarażone wirusem podniebienie).
PS. Wierzę, że wyrwę w składzie drużyny
podróżnej uzupełnisz z sobie właściwą lekkością i wdziękiem.
Bezwzględna
Konieczność aż uniosła brwi z podziwu nad tężyzną umysłową Boromira, który
odzyskawszy pełne imię, na paluszkach pokonywał korytarz z mnóstwem drzwi, zza
których dobiegało pochrapywanie skomasowanego, filozoficznego spokoju. Kilka
schodów, drobne spięcie w celu realizacji przeprowadzki niedołężnych starców i
już prześcieradła okryły nagrzane jeszcze łóżko. Na zewnątrz sino-fioletowe
kontury dzielnicy dla tych-którym-los-sprzyja mamiły wzrok przebiegłego Boromira.
Wreszcie bezpieczny mógł uwolnić się od brzemienia nieprzychylnych myśli i
zasnąć do chwili, kiedy służba przyniesie doskonałe (jak zwykle) śniadanie.
***
Narrator
posiadający wszelkie klucze i uprawnienia – miał kaprys włączyć się zakulisowo
do opowieści na detaliczną chwilę z drobnym wyjaśnieniem. Autor korzystając z
pętli czasoprzestrzennej i innych wciąż nieznanych sztuczek wyczynianych z
Czasem i wbrew niemu, podpowiada niniejszym, że za nagłym oświeceniem Boromira
stał nasz niezrównany Król Leon, który w rozległej strategii rozwoju Miasta i
Półświata najwyraźniej miał na Boromira przebiegły i chytry pomysł i jego
obecność w cieniu poziomu seniorskiego mogła przydać się w szczególnych czasach,
jakie być może nastąpią wkrótce. W prostocie własnych knowań - wiedział, że tak
jak Boromir postarzał się w jeden wieczór – z równą ikrą wykona krok wstecz, w
kierunku drugiej (! czyli świętej) młodości.
Tu
właśnie Narrator zamierzał się odmeldować, kiedy zniecierpliwiony szept Anonima
zapytał:
-
A co z wyprawą? Kto pojedzie za Boromira? I kto wskaże Dworowi właściwą osobę?
Przecież Szpieg…
-
Spokojnie Gorąca Anonimowa Głowo! – Autor również potrafił poczuć irytację na bezpańskie
bzyczenie – Szpieg nie jest szpiegiem z przypadku i przypominam, że wszedł w
układ z Czasem. On już PRZED wyjazdem do Bierutowa rozwiesił imię zastępczego
kandydata w pałacowych zakamarkach. Poczekaj na oficjalny komunikat, to się dowiesz.
***
Wtorek
właśnie zaczynał się przeciągać, a słońce dziś postanowiło zaszaleć z błękitem.
Nie miało tyko pomysłu, co zrobić z równie błękitnym niebem. Oszaleć można.
Chyba będzie musiało zatrudnić makijażystkę, albo fryzjerkę z doświadczeniem.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz