środa, 16 listopada 2022

Kwitnące uczucia.

 

Józef ostrożnie budził się w łóżku. Powiedzieć, że w swoim, byłoby perfidnym gwałtem na niczego nie podejrzewających, niewinnych faktach. Swoje łóżko Józef miał w czasach, kiedy jeszcze nie potrafił powiedzieć takich słów, o zrozumieniu ich ledwie napomykając. A teraz budził się w łóżku Katarzyny, na dodatek pod jej czujnym okiem. Niepokojąco miłe przebudzenie o trudnym do przewidzenia wątku, zwanym pospolicie ciągiem dalszym.

 

Kasia, chcąc chyba zyskać na czasie, wygnała go do łazienki na niezwykle długą kąpiel i przyglądała się efektom nie okazując ani cienia, ani wstydu. Józef również nie czuł owego egzotycznego dlań uczucia. Kąpiel przegrała z warstwami brudu cierpliwie pokrywającymi jego ciało od lat. Został wysłany na drugą połowę, potem na dogrywkę i wreszcie bardzo długą serię rzutów karnych, aż jego ciało z zalążkiem wstydu przypomniało sobie, że tam, pod spodem, potrafi być różowe.

 

Chwilowo musiał poprzestać na zalążku i wracać do łóżka, aby wysłuchać precyzyjnych instrukcji na ów dzień (ten sam, w którym słońce w innych częściach Półświata świeciło bladą z niewyspania żółcią). Kasia poinformowała go, że ma nadzieję – co samo w sobie było przerażającą sugestią. I że owa nadzieja jakoś wiąże się z Józefa trzeźwością, która kraulem usiłowała dopłynąć do brzegu czaszki po spienionym morzu piwa (woda, jeśli w tym morzu była, to oczywiście przycupnęła najgłębiej jak się da i pozwalała szumieć piwu na powierzchni). Kasia musiała iść do pracy, zanim trzeźwość sięgnęła brzegu józefowych oczodołów i aż do świtu serwować spragnionym to, czego chwilowo nie udało się wypreparować z jaźni Józefa. Mentalnie przykuła go do kaloryfera, który niebawem zostanie odkryty i zastąpi popularne w Stolicy termofory rozprowadzane przez wszędobylską Korporację. Rozrzuciła po sypialni gęstą sieci połykaczy tak misternie, że nim wyszła Józef wyrżnął na poduszki miękkie i pachnące jak łąka majowa, po czym zdobył się na obietnicę, co przychodziło mu łatwo. Miał wprawę i niemal każdej nocy coś obiecywał. Tym razem obietnica spotkała się z trzeźwą oceną sytuacji i Kasia postanowiła podeprzeć intencje praktycznym kluczem w solidnych drzwiach sypialni. Zachrobotało i Józef został zespolony z sypialnią zaskoczoną faktem, że została sam na sam z mężczyzną. Chyba mężczyzną. Nie była pewna. Józef również. Kasia nie zaprzątała sobie główki pruderyjnym aspektem zniewolenia. Musiała fizycznie stąpać po truchle smoka w drodze do karczmy, żeby napoić spragnionych i (być może) nakarmić głodnego wystarczająco odważnego (albo głupiego), żeby do karczmy wejść.

 

Ponad tumanami dymu i myśli spoconych od zuchwałości pijących, Kasia układała plany na kolejny dzień. Bardzo powoli. Z pietyzmem. Nie wiadomo skąd pojawiła się czułość. Jej twarde dotąd ciało zmiękło w kolanach. W najmniej spodziewanych momentach, w żołądku trzepotało coś, mimo że była pewna, iż nie połknęła niczego zdradzającego oznaki życia. Skąd miała wiedzieć, że w dziewiczym piecu podbrzusza namiętność rozpalała właśnie żar?

 

- Mój Józef – pomyślała i kolana po raz pierwszy kategorycznie odmówiły współpracy. Niewiele brakowało, a machnęłaby ciężką ręką na monety tonące w kałużach piwa na kontuarze. – Muszę uważać z tą tkliwością, bo pójdziemy z torbami.

 

„My” utorowało sobie drogę na zewnątrz już bez większych sensacji. Józef w tym czasie usiłował wzbogacić opowieść życia o kolejne detale, jednak bez płynnych wspomagaczy kiepsko mu szło. Wolał przymknąć oczy (zanim wywalą go na zbity pysk) w cieple kasinego łóżka i oddać się medytacjom do jakich nie był przygotowany. Czas bezceremonialnie uwalił się obok i przyglądał się z uśmieszkiem, w którym gotował gulasz sprzecznych uczuć. I chyba z litości przewinął samotne chwile, najwyraźniej żądny sensacji i świeżych ploteczek z następnego tete-a-tete.

 

Narrator jednak nie zgodził się na pospieszną kontynuację flirtu. Jeśli uczucie ma dojrzeć do konsumpcji – potrzebuje czegoś więcej niż chwili. A tę można spożytkować odwiedzając na przykład wieszczkę Jolantę idącą właśnie z wiklinowym koszem pełnym żurawin i buteleczką wyciągu z ajeru do Łucji. Drogowskazu nie potrzebowała. Do Bierutowa wiodła jedyna droga z Kolonii, na skraju której mieszkała od zbyt dawna, aby ktokolwiek uwierzył. Na dodatek – aromat szarlotki bezjabłkowej prowadził ją bezbłędnie. Nawet wieszczyć nie musiała.

 

I wtedy właśnie ukłuło ją coś ukryte głęboko pod fiszbinami stanika – myśl obca w niej się zalęgła i urodziła zgoła. Działo się coś w Wielkim Półświecie. Coś, w czym powinna brać udział. Przyszłość narodziła się i dojrzewała, żeby wybuchnąć, wypełniając przeznaczenie. Może to ktoś, kto wreszcie zdefiniuje liczbę większą od dwa? Może wyjaśni istotę nazwy „Trzy Zęby” dziś brzmiącą z cudzoziemska?

 

- Ciii – szepnął Autor wpinając w przestrogę taką ilość dramatyzmu, że pod jego ciężarem podróżny worek z tajemnicami zaczął przeciekać i wysypywać się na gościniec. – Ona ma pozostać w ukryciu. Na razie.

 

- Acha – mruknęła Jolanta i poutykała w podróżnym worze tajemnice usiłujące rozpełznąć się i zagnieździć w postronnym uchu, którego szczęśliwym zrządzeniem losu nie było w okolicy. – Trzeba poprosić Łucję, żeby mi pocerowała worek. Albo sprawić wreszcie nowy. Byłby niezły numer, gdyby tajemnice rozsypały mi się w wiejskim sklepiku, albo w karczmie.

 

- Acha! – znienacka mruknął Szpieg, o którym od wielu wierszy cichosza, aż świat zapomniał o nim lekkomyślnie, a los kolejny raz wykazał się względem nosiciela tajemnic brakiem szczęścia. Jolanta dostrzegła właśnie kominy bliższego skraju Bierutowa, gdy Szpieg wynurzył się zza przydrożnego kamienia i żując trawkę zastanawiał się nad istotą przechowywanej przez Jolantę pod fiszbinami wiedzy ponadzmysłowej. Z Autorem przezornie postanowił nie zadzierać, żeby go nie wygumował z fabuły ostatecznie i nieodwołalnie. Atakowanie percepcji wieszczki wydawało się niemal równie nieprawdopodobne, jednak szansa, choć mizerna, to jednak była większa od zera.

 

- Czy w Półświatku zero zostało już wynalezione? – Anonim najwyraźniej nie miał nic lepszego do roboty, niż systematyzować zbiór liczb znanych na Podwójnej Planecie.

 

– Nie wiem cholerniku jeden. Niech cię Guz nadepnie!

***

4 komentarze:

  1. Niezwykle podoba mi się twoja gra słowna, te słowne igraszki twe mnie rozbawiają, więc szczerzę się do ciebie z uznaniem!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. miło słyszeć. szczególnie że zamierzam napuchnąć to coś do rozmiarów wykraczających poza skromne ramy "opowiadania"

      Usuń
    2. czy "Świat dwuznaczny" to tytuł roboczy czy tylko etykieta?
      jotka

      Usuń
    3. tytuł. nadtytuł.
      zamierzam stworzyć multiversum w którym będzie się działo. pod jednym szyldem więcej niż jedna ballada heroiczna.

      Usuń