Józef
ostrożnie budził się w łóżku. Powiedzieć, że w swoim, byłoby perfidnym gwałtem
na niczego nie podejrzewających, niewinnych faktach. Swoje łóżko Józef miał
w czasach, kiedy jeszcze nie potrafił powiedzieć takich słów, o zrozumieniu ich
ledwie napomykając. A teraz budził się w łóżku Katarzyny, na dodatek pod jej
czujnym okiem. Niepokojąco miłe przebudzenie o trudnym do przewidzenia wątku, zwanym pospolicie ciągiem dalszym.
Kasia, chcąc chyba
zyskać na czasie, wygnała go do łazienki na niezwykle długą kąpiel i
przyglądała się efektom nie okazując ani cienia, ani wstydu. Józef również nie
czuł owego egzotycznego dlań uczucia. Kąpiel przegrała z warstwami brudu cierpliwie
pokrywającymi jego ciało od lat. Został wysłany na drugą połowę, potem na
dogrywkę i wreszcie bardzo długą serię rzutów karnych, aż jego ciało z zalążkiem
wstydu przypomniało sobie, że tam,
pod spodem, potrafi być różowe.
Chwilowo
musiał poprzestać na zalążku i wracać do łóżka, aby wysłuchać precyzyjnych
instrukcji na ów dzień (ten sam, w którym słońce w innych częściach Półświata
świeciło bladą z niewyspania żółcią). Kasia poinformowała go, że ma nadzieję –
co samo w sobie było przerażającą sugestią. I że owa nadzieja jakoś wiąże się z
Józefa trzeźwością, która kraulem usiłowała dopłynąć do brzegu czaszki po
spienionym morzu piwa (woda, jeśli w tym morzu była, to oczywiście przycupnęła
najgłębiej jak się da i pozwalała szumieć piwu na powierzchni). Kasia musiała
iść do pracy, zanim trzeźwość sięgnęła brzegu józefowych oczodołów i aż do
świtu serwować spragnionym to, czego chwilowo nie udało się wypreparować z
jaźni Józefa. Mentalnie przykuła go do kaloryfera, który niebawem zostanie
odkryty i zastąpi popularne w Stolicy termofory rozprowadzane przez
wszędobylską Korporację. Rozrzuciła po sypialni gęstą sieci połykaczy tak
misternie, że nim wyszła Józef wyrżnął na poduszki miękkie i pachnące jak łąka
majowa, po czym zdobył się na obietnicę, co przychodziło mu łatwo. Miał wprawę
i niemal każdej nocy coś obiecywał. Tym razem obietnica spotkała się z trzeźwą
oceną sytuacji i Kasia postanowiła podeprzeć intencje praktycznym kluczem w solidnych
drzwiach sypialni. Zachrobotało i Józef został zespolony z sypialnią zaskoczoną
faktem, że została sam na sam z mężczyzną. Chyba mężczyzną. Nie była pewna.
Józef również. Kasia nie zaprzątała sobie główki pruderyjnym aspektem
zniewolenia. Musiała fizycznie stąpać po truchle smoka w drodze do karczmy,
żeby napoić spragnionych i (być może) nakarmić głodnego wystarczająco odważnego
(albo głupiego), żeby do karczmy wejść.
Ponad
tumanami dymu i myśli spoconych od zuchwałości pijących, Kasia układała plany
na kolejny dzień. Bardzo powoli. Z pietyzmem. Nie wiadomo skąd pojawiła się
czułość. Jej twarde dotąd ciało zmiękło w kolanach. W najmniej spodziewanych
momentach, w żołądku trzepotało coś, mimo że była pewna, iż nie połknęła
niczego zdradzającego oznaki życia. Skąd miała wiedzieć, że w dziewiczym piecu
podbrzusza namiętność rozpalała właśnie żar?
-
Mój Józef – pomyślała i kolana po raz pierwszy kategorycznie odmówiły
współpracy. Niewiele brakowało, a machnęłaby ciężką ręką na monety tonące w
kałużach piwa na kontuarze. – Muszę uważać z tą tkliwością, bo pójdziemy z
torbami.
„My”
utorowało sobie drogę na zewnątrz już bez większych sensacji. Józef w tym
czasie usiłował wzbogacić opowieść życia o kolejne detale, jednak bez płynnych wspomagaczy
kiepsko mu szło. Wolał przymknąć oczy (zanim wywalą go na zbity pysk) w cieple
kasinego łóżka i oddać się medytacjom do jakich nie był przygotowany. Czas
bezceremonialnie uwalił się obok i przyglądał się z uśmieszkiem, w którym
gotował gulasz sprzecznych uczuć. I chyba z litości przewinął samotne chwile,
najwyraźniej żądny sensacji i świeżych ploteczek z następnego tete-a-tete.
Narrator
jednak nie zgodził się na pospieszną kontynuację flirtu. Jeśli uczucie ma
dojrzeć do konsumpcji – potrzebuje czegoś więcej niż chwili. A tę można
spożytkować odwiedzając na przykład wieszczkę Jolantę idącą właśnie z
wiklinowym koszem pełnym żurawin i buteleczką wyciągu z ajeru do Łucji.
Drogowskazu nie potrzebowała. Do Bierutowa wiodła jedyna droga z Kolonii, na
skraju której mieszkała od zbyt dawna, aby ktokolwiek uwierzył. Na dodatek –
aromat szarlotki bezjabłkowej prowadził ją bezbłędnie. Nawet wieszczyć nie
musiała.
I
wtedy właśnie ukłuło ją coś ukryte głęboko pod fiszbinami stanika – myśl obca w
niej się zalęgła i urodziła zgoła. Działo się coś w Wielkim Półświecie. Coś, w
czym powinna brać udział. Przyszłość narodziła się i dojrzewała, żeby wybuchnąć,
wypełniając przeznaczenie. Może to ktoś, kto wreszcie zdefiniuje liczbę większą
od dwa? Może wyjaśni istotę nazwy „Trzy Zęby” dziś brzmiącą z cudzoziemska?
-
Ciii – szepnął Autor wpinając w przestrogę taką ilość dramatyzmu, że pod jego ciężarem podróżny worek z tajemnicami zaczął przeciekać i wysypywać się na
gościniec. – Ona ma pozostać w ukryciu. Na razie.
-
Acha – mruknęła Jolanta i poutykała w podróżnym worze tajemnice usiłujące rozpełznąć
się i zagnieździć w postronnym uchu, którego szczęśliwym zrządzeniem losu nie
było w okolicy. – Trzeba poprosić Łucję, żeby mi pocerowała worek. Albo sprawić
wreszcie nowy. Byłby niezły numer, gdyby tajemnice rozsypały mi się w wiejskim
sklepiku, albo w karczmie.
-
Acha! – znienacka mruknął Szpieg, o którym od wielu wierszy cichosza, aż świat
zapomniał o nim lekkomyślnie, a los kolejny raz wykazał się względem nosiciela
tajemnic brakiem szczęścia. Jolanta dostrzegła właśnie kominy bliższego skraju
Bierutowa, gdy Szpieg wynurzył się zza przydrożnego kamienia i żując trawkę
zastanawiał się nad istotą przechowywanej przez Jolantę pod fiszbinami wiedzy
ponadzmysłowej. Z Autorem przezornie postanowił nie zadzierać, żeby go nie
wygumował z fabuły ostatecznie i nieodwołalnie. Atakowanie percepcji wieszczki
wydawało się niemal równie nieprawdopodobne, jednak szansa, choć mizerna, to
jednak była większa od zera.
-
Czy w Półświatku zero zostało już wynalezione? – Anonim najwyraźniej nie miał
nic lepszego do roboty, niż systematyzować zbiór liczb znanych na Podwójnej
Planecie.
–
Nie wiem cholerniku jeden. Niech cię Guz nadepnie!
***
Niezwykle podoba mi się twoja gra słowna, te słowne igraszki twe mnie rozbawiają, więc szczerzę się do ciebie z uznaniem!
OdpowiedzUsuńmiło słyszeć. szczególnie że zamierzam napuchnąć to coś do rozmiarów wykraczających poza skromne ramy "opowiadania"
Usuńczy "Świat dwuznaczny" to tytuł roboczy czy tylko etykieta?
Usuńjotka
tytuł. nadtytuł.
Usuńzamierzam stworzyć multiversum w którym będzie się działo. pod jednym szyldem więcej niż jedna ballada heroiczna.