Gołębie stłoczyły się na kominie i korzystały z resztkowego ciepła, beztrosko wyrzuconego w powietrze przez ludzi. Trwały tam, niemal bez ruchu i najwyraźniej przetrawiały w sobie pytanie, dlaczego ludzkość buduje tak wątłe kominy. Mogliby projektować je większe, wygodniejsze dla gołębi i cieplejsze. Z poidełkiem i karmnikiem. Z przytulną sypialnią dla dwojga. Z miejscem do wysiadywania jaj. I przedszkolem dla piskląt. Może przytułkiem dla starych wysłużonych gołębi? Ech! Dobrze się marzy siedząc na kominie, gdy nóżki z sinych robią się znów czerwone, a dziób przestaje się jąkać na modłę bocianią.
Nastolatka, okutana w zimową kurtkę, naciągnęła kaptur i zapięła go pod szyją. Blond fryzura najwyraźniej nie śmiała się wcisnąć pod spód i została na wierzchu. Naprawdę sądziłem przez chwilę, że posiada bokobrody i bardzo okazałą brodę w kolorze słabej herbaty. Zielone ludziki zaczynają zbierać liście i szwargocą coś po ichniemu. Nie rozumiem marsjańskiego, a samiczka (chyba, bo co ja mogę wiedzieć o marsjańskich niewiastach) przyglądała mi się łakomie. To zapewne powodu plecaka pełnego łupów. Bo znów polowałem na parówki i znów się udało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz