piątek, 18 listopada 2022

Zbiór namolnych dygresji.


Guz właśnie wrócił do domu. Tak, ten sam, który czaił się na skraju gościńca, żeby za nim czaił się Szpieg, obserwujący jak Jolanta czai się na ciasto Łucji, a wracając zaczyna się jąkać w półkroku na myśl, że gdzieś tam, w Stolicy…

 

- A niech cię drzwi skarbca przycisną Anonimie podły! – Autor nie wytrzymał i krew się w nim zagotowała – ONA miała być TAJEMNICĄ! I dorastać z dala od Historii i plotek. Wszystko zepsułeś! Naprawdę nie mogłeś utrzymać gęby daleko od niej?

 

Guz, kiedy już osiągnął swój cel i osoby postronne opuściły miejsce zdarzenia – wstał i dyskretnie wracał do domu. Przy jego rozmiarach i manierach nie było to łatwe, więc ilekroć ktoś zaburzał guzią samotność, zalegał na tydzień dla bezpieczeństwa. Można więc powiedzieć, że po skali czasu wracał zdecydowanie dłużej niż w skali odległości. A mimo to – udało się. Stał teraz zawstydzony własnym sukcesem, otoczony tyralierą ciekawych wieści pobratymców.

 

- I co? Co TAM widziałeś? Dzieje się COŚ? Trzeba się MARTWIĆ?

 

Guz rozglądał się nieco rozpaczliwie. Tyle pytań, takie zainteresowanie kupą kamienia, której jedynym życiowym osiągnięciem był szczęśliwy(?) powrót…

 

- Ja… bo, ten… - zająknął się, usiłując odpowiedzieć hurtem na zbiorowe oczekiwania – no… Ludzie coś knują!

 

Utworzenie kompletnego zdania i to bez błędów laryngologicznych sprawiło, że sapnął, dumny z siebie pierwszy raz w życiu. Trzeba przyznać uczciwie, że w życiu kamienia niewiele jest powodów do dumy. TEN Guz był wybitny – choć był stosunkowo młody, już miał swój powód. I bardzo mu się podobało nadzienie, jakim się wypełnił. Postanowił pójść raz jeszcze. Nie pamiętał już co prawda w jakim celu poszedł, ale wracanie dostarczało takiej przyjemności, że pogodził się ze stratą czegoś tak płochego jak „cel”.

 

- Oooo… - tłum pobratymców zaszumiał lekko strwożony – Musimy być czujni!

 

Czujność kamienia objawia się tym, że przypada do najbliższego gruntu, choćby był najtwardszym gruntem świata, rzuca się nań z impetem i trwa nie mrugając nawet powiekami. Czai się. Obserwuje. Nasłuchuje. CZEKA. Tłum czujnych Guzów ludzie nazywają nieco pogardliwie gołoborzem, ale to zupełnie inny fragment narracji i nieco zbyt monotonny, aby poświęcić mu Czas i uwagę. Lepiej tam zajrzeć, kiedy coś się wydarzy. Na przykład - lawina.

***

 

Maleństwo budziło w smoku nieznane mu wcześniej uczucia tkliwości i macierzyńskie odruchy. Niewiele brakowało, a sutki rozrzewnionego smoka wypełniłaby góra słodkiego mleka i mimo, że nie byłoby to ptasie mleczko, to jednak z martwego gada utoczyć pokarm i wychować pisklę – to sztuka dla zaawansowanych istot.

***

 

- Taka strata – westchnął Autor – a miała być Czarnym Koniem opowieści! W jej bieżącym wieku nie mogła zostać nawet kucykiem. Najwyżej świerszczem, ale Pasikoniki (Historia oceni je należycie) chwilowo bardzo źle się kojarzą opinii publicznej.

***

 

Wieszczka była już zasadniczo spakowana, jednak krążyła po chałupie nerwowo, jakby coś jeszcze zabrać powinna.

 

- Ach! Proszek na musze odchody! – Jolanta z zadowolenia tupnęła nogą, aż podłoga stęknęła. Tupnięcie Jolanty, to nie byle co – Dorotce należy pomóc, choć może niegrzecznie jest się wtrącać. Jej pomóc trzeba, ale tym draniom, filozofom już nie. Nie dam im proszku na insekty. Niech tę ich świętą księgę trafi coś boskiego z czeluści Wszechkosmosu!

***

 

Dorotka była zrozpaczona. Prześpiewała już zapomniany hit nawet wstecz, w nadziei, że potomek musiał ukryć coś więcej jak klucz wiolinowy do utworu, który odmieni oblicze ziemi. TEJ ziemi.

***

 

W Kasinej sypialni…

 

- O nie! - Zawczasu zaprotestował Autor – tam trzeba zajrzeć na więcej niż rzut oka! Poczekajmy do kolejnego rozdziału!

***

 

Ziarenko grochu ogrzane królewskim łonem… znaczy się tym… dopełnieniem łona niezbędnym w celu reprodukcji, rozkoszowało się monarszym zauważeniem i turlało się wesolutkie i pyzate w niezbadanych przez nikogo wcześniej głębinach kieszeni spodni od piżamy.

***

 

Czas po raz pierwszy w tej opowieści poczuł obłęd między uszami. I stał niezdecydowany niczym gnomon na ratuszowej ścianie w dzień pochmurny jak noc. A przecież zwiedzał nie tylko tę połówkę świata. On bywał również po drugiej stronie i wszędzie gdzie-indziej, z czego nie spowiadał się nikomu. Bezwzględna Konieczność kopnęła go w miętkie, żeby jednak ruszył. Dla dobra wszystkich. Albo wręcz przeciwnie.

***

 

Słońce budziło się w nastroju rewolucyjnym i przymierzało długość fali odpowiadającą światłu w kolorze grobowej czerni. Nawet ładnie wyglądało. Czerń wyszczupla. Martwych nawet do imentu, znaczy do gołego szkieletu. Historia (nadal zamknięta w domowym areszcie) wzruszyła ramionami.

 

- Phi! Nie takie rzeczy widział świat. Ze dwie cywilizacje w przód egipscy szamani nazwą takie rozwiązanie zaćmieniem koronowym.

 

- Koronowym? – zainteresowała się czujna podświadomość króla Leona.

 

- Hę? – martwe smoki zdawały się być równie zaintrygowane, mimo (nie wiedzieć jak) WSPÓLNEJ OPIEKI NAD DZIECKIEM!

***

2 komentarze:

  1. Brawo za mistrzowskie epitety, między innymi: "czarny koń powieści, błędy laryngologiczne, zaćmienie koronowe" przydają emocji, barwy i tajemniczości.
    Zasyłam serdeczności

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to bardzo dziwny (mam nadzieję) świat i zdarzyć sie może nawet więcej niż wszystko. ale to dopiero się okaże. mam nadzieję.

      Usuń