Mężczyźni
tak bardzo zawładnęli uwagą publiczności, że ominęła nas uczta u Łucji. W
obliczu jawnej niegodziwości Autor przyszpilił Czas jak motyla w pluszowej
gablocie, żeby bezpiecznie cofnąć się do wątków, które zapodziały się nam przez
nieostrożność, albo delikatność.
Łucja
żyła już wystarczająco długo, aby przekonać się, że łatwiej się żyje mając
rację, niż wtedy, kiedy rację mają inni. Dlatego dyskretnie popełniła taktyczny
mezalians towarzyski, z premedytacją wchodząc bez reszty w dożywotni związek z
racją, ku obopólnemu zadowoleniu.
Nieoficjalne
spotkanie zwołane zostało tradycyjnym zewem aromatycznym (szarlotka pigwowo-rabarbarowa,
BEZ jabłek), a niepisaną i ściśle przestrzeganą sugestią było, że to impreza
homoseksualna. Grono niezapraszanych stanowiły wyłącznie kobiety (z
kryptokobietami włącznie) dysponujące na tyle wyrafinowanym powonieniem, że
potrafiły rozpoznać woń szarlotki PRZED upieczeniem. Inaczej nie miałyby prawa
zdążyć, nawet w tak zdumiewającym świecie, jak Dwuświat.
Było
ciasto i słodkie likiery. Herbaty słodzone srebrną łyżeczką, albo miodem z
dzikich barci. Niezobowiązująca wymiana opinii o cudzym kapeluszu i własnych
odciskach. Kołczany tłuste od zatrutych strzał i topory olśniewające podwójnym
ostrzem nudziły się w przedsionku, konie leniwie sortowały siano, wyłuskując
zeń pachnące pąki koniczyny. Słońce zerkało przez uchylone okna, pozwalając
sobie na niedyskrecje i przymierzało się nawet do komina, chcąc tamtędy
wśliznąć się w epicentrum wybuchów śmiechu i szepty pełne dostojnych znaków
zapytania. Wokół domku Łucja wyhodowała taką masę ekologicznych pułapek, że
nawet królewski Szpieg zaniechałby prób sięgnięcia czubkiem ucha futryny.
Termitiery i gniazda os, kretowiska i żmijowe warkocze. Każda toksyna miała
swoją siedzibę nieopodal obiektu zwanego domkiem Łucji. Do tego trzeba dodać tyraliery
trujących roślin, patrole mięsożernych pędów pasożytniczych bylin, zwyczajowe w
łowczych kulturach wilcze doły, sidła i potykacze dla gruboskórnych i wreszcie
kij od szczotki stróżujący po wewnętrznej stronie drzwi, tuż obok bejsbolowego
(babcie TEŻ są zagorzałymi amatorkami sportów zespołowych) kija. Nikt rozsądny
nie usiłowałby nawet myślą targnąć się na mir domu Łucji. Nierozsądni dawno już
zdążyli użyźnić nieregularną plantację toksycznych rosiczek o szczękach
potrafiących wygiąć kute pręty ogrodzeniowe i skruszyć podkowy.
Czas
NAPRAWDĘ się starał. I nigdzie nie pędził. Zdobył się nawet na odwiedzenie
Historii w domowym areszcie. Jednak kobiece spotkania są tak gęsto nafaszerowane
słowami, że każdy wieczór nadchodzi zbyt wcześnie. Zanim ostatnie brzemienne w
słowa opowiadaczki zdążą uwolnić magazynki od nadmiaru amunicji, pierwsze
wracają do starcia ze świeżym ładunkiem słów ważkich i znaczących. Łucja była
na to przygotowana i kiedy Czas zaczął popuszczać w szwach – wygoniła drania z
domku, żeby nie podglądał, jak nieoficjalna impreza przeradza się i
piżama-party, a na stylowym wieszaku w kącie salonu zaczyna stygnąć kiść
biustonoszy umęczonych dźwiganiem słodkich ciężarów.
-
Nie mogłam nikogo innego wygnać w tę noc – wyjaśniała Łucja, lecz nie wiadomo
do kogo kierowała usprawiedliwienie.
-
Przecież to oczywiste – Bezwzględna Konieczność była doskonale zorientowana.
Jak to kobieta.
Likier
sprawiał że słowa miękły i stawały się kosmate jak misie w dziecięcych
łóżeczkach. A kiedy większość słów została już wypchnięta na wolność i snuła
się pod powałą, przysiadając na krokwiach i drzemiąc w ciepłym aromacie uczty,
Łucja chwyciła Jolantę pod łokieć i zaprosiła do zwiedzenia ogrodowej chluby
tego sezonu wegetacyjnego - zagonu pachnącego groszku, który miał zwyczaj
przytulać się do przechodzących pozornie delikatnymi lianami, aby usidlić gości
do czasu, aż Łucja ich przesłucha i zezwoli na cokolwiek. O ile w ogóle zauważy,
co oczywistym nie było, gdyż Łucji okulary miały podwójne dno i doskonale
służyły do rozpalania ognia częściej, niż do sprawdzania, kto zaplątał się w
prywatną zieleń na plantacji. Czasami Łucja wypalała za pomocą okularów drobne
instrukcje na odległość niedostępną jej nogom. Palony list od niej wróżył
zazwyczaj rzeczy, których wolelibyśmy uniknąć. I dzięki lekturze – czasami się udawało,
jeżeli trafiło na rozsądnego czytelnika.
-Jolka!
Musisz działać – powiedziała, kiedy tylko upewniła się, że pozostali goście nie
usłyszą – Ostrożnie. Historia dobija się do Bierutowa i zapewne lada chwila
doznasz zdumiewających objawień. Ale wiedz już teraz, że zanim powędrujesz
daleko, dobrze byłoby zostawić sojusznika na miejscu. Masz tam jaką rozsądną
dziewuchę? Przyślij ją do mnie, to przyuczę na początek. Nie zamykaj się w
kręgu przyzwyczajeń. I skoro świt wracaj do Bierutowa, nie czekając, aż
pozostałe się obudzą. Czas nie śpi.
-
Akurat – mruknął porywacz Czasu, czyli Autor.
Łucja
ścisnęła wieszczkę za łokieć i pozwoliła jej nasycić ciało przekazaną
informacją. Potem to już tylko plotkowały o intrygującej skłonności tej nowej
odmiany groszku do szukania ciepła tam, gdzie ludzie wstydzą się, że mają go
najwięcej.
Taa…
- Narrator uśmiechnął się znacząco – Każda kobieta jest tajemnicą. Ale niektóre
bardziej. I nie mówią wszystkiego. Nigdy. Nikomu. Chociaż gadają tak dużo…
***
-
Najwyższy czas uwolnić Czas – gwizdnął zawadiacko zza kotary Anonim.
-
Spokojnie – Autor właśnie otwierał gablotę i ostrożnie wyjmował szpilkę z
pluszowego dna.
Motyl
Czasu zatrzepotał, pisnął jakieś zatopione w przeszłości przekleństwo i
rozpaczliwie doganiał teraźniejszość, sapiąc i plując jadem.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz