Niegdysiejsze księżniczki występowały w różach, albo bieli, te bardziej ekstrawaganckie wybierały błękit. Teraz? Królewny uznają wyłącznie czerń. Opakowane w glany, kabaretki (najlepiej wydarte, jakby się na nich mścił wygłodniały pies) mini-mini i takiż „top”, gdyż nazwanie go bluzką, to nadszarpnięcie reputacji owej części garderoby. Do tego plecak, smartfon, smart papierosek, parę setek fanów, kilka niezbędnych życiowo aplikacji, tatuaży, gwoździ dopełnia wizerunku. Cóż. Jakie czasy, takie księżniczki. Rzecz oczywiście dotyczy również nie pozbawionych uroku książątek płci kryptomęskiej.
Dzikie róże wdzięczą się owocami, nawłocie wyzłacają nieużytki, młode mamusie pielęgnują plankton, zawsze czujne i nieprzejednane. Skwar ogryza Miasto z cieni, pustułka wspina się pod niebo, szukając tam wytchnienia, jakiego nie zazna nad zrekultywowanym wysypiskiem śmieci. Zauważalne w Mieście wzgórza na ogół stanowią pozostałość po wysypiskach, jedynie w centrum dwie wypukłości powstały jako część fortyfikacji miejskich, rozebranych na rozkaz Napoleona.
Podziwiając urodę młodych pań uświadamiam sobie, że wróciły do łask długie włosy. Naprawdę długie. Kryjące nerki i reagujące na każdy ruch bioder. Blondynka w lnianej koszulinie bez wysiłku rozwarła zamykające się drzwi autobusu, a choć kierowca beształ ją bardzo osobiście, pojechała, zamiast opalać się na pustym przystanku.
Spacer po mieście, w którym wszystko jest na swoim miejscu i jednocześnie trochę przesunięte, księżniczki w glanach i tatuażach, dzikie róże jak z innego świata, wysypiska udające wzgórza. Lubię ten kontrast między surowością a czułym spojrzeniem, które mimo ironii nie traci uważności na ruch bioder, oddech miasta i drobne gesty nie do podrobienia.
OdpowiedzUsuń