poniedziałek, 15 września 2025

Szczerze szczerzy się szczygieł do strzyżyka, strzyżonego przez strzykwę.

 

Nad nieużytkiem pełnym smętnych już wiesiołków i nawłoci krążył samotnie nietoperz. Chyba był wygłodniały. Może noc minęła mu nadaremnie, może chciał uzupełnić zapasy przed pójściem spać, a żaden dietetyk nie powiedział mu, że to niedobrze napchać brzuszysko przed snem.



W autobusie spotykam istoty o izolowanych strefach termicznych – na nogach krótkie spodenki, górą kurtki wcale nie dla ozdoby. Przypomina mi się duma jakiegoś urzędu gminy, chwalącego się, że wyeliminował gotówkę w obrocie z podwładnymi. Można płacić okiem, uchem, kartą kredytową, blikiem, ostatecznie przelewem, jednak gotówką? ABSOLUTNIE NIE! Aż sprawdziłem, czy taka forsa śmierdzi, czy może psuje się podczas wymiany, ale skąd. Więc może w gminie czytać nie potrafią? Na banknotach (już nie „biletach”) figuruje informacja: „Banknoty emitowane przez Narodowy Bank Polski są prawnym środkiem płatniczym w Polsce”. Czyli co? Gmina popełniła przestępstwo i jawnie się tym chwali?



Elektrociepłownia dyszy ciepłem z komina, Rzeka mruga do mnie miliardem zajączków, a niebo płonie czerwienią, jakby na horyzoncie palił się las. Nie pali się, bo dawno nie ma tu lasów., chyba, że betonowe. Mijam parkę kompetencyjnie zamotanych płciowo (chyba-dama prowadzi prawie-faceta za rękę, jednak nad tym układem snuje się niemały znak zapytania) i to ja jestem bardziej roztrzęsiony od nich. Na wszelki wypadek podnoszę upadłe tej nocy kasztany i wkładam do kieszeni – na zły urok i wypadek wszelki, żeby po mnie nie chodził, chociaż ludziem jestem.



W popołudnie wszedłem jak w masło. Pogoda przestała opłakiwać miniony czas i pławi się w kleksach słońca, któremu chmury ścierają piegi z gęby. Dwie piękne panie wypięły pupki, by eksploatować parkometr, ku radości przechodzących panów. Starsza pani ułożyła się na ławce, głowę składając na kolanach dziadka i opalała się w najlepsze, wystawiając piszczele na wątłe słońce. Dwie początkujące Gracje, szły gawędząc o tolerancji, czy też raczej jej braku, a odbijało im się, jak chłopu po solidnej porcji bigosu popchniętego trzema kuflami z pianką.



Gdzieś w przelocie trafiam wzrokiem wędrującą Gadułkę. Idzie skulona, w zaawansowanej czerni płaszcza usiłującego rozpłaszczyć się na płaszczyźnie chodnika, a wewnątrz ona, skruszała, a może zamarynowana w sosie własnym podążała na ten sam, co ja autobus. Wewnątrz prawie-elegancka kobieta przeczesywała gęstą tyralierą palców własne włosy, najwyraźniej na coś polując. Kiedy obława trafiła żer, wsunęła palec w usta i zagryzła żywcem na śmierć! Nie bacząc na koszmary małoletniej publiki, ani niewinność dzieciątek cyrylicą śmiejących się do pejzażu. Młodziankowie w spodniach, których krok niebezpiecznie grawitował ku kolanom, uniemożliwiając paniczną ucieczkę, czy jakikolwiek energetyczny postęp nożny dreptali, niczym kaleki. W świecie zwierząt mimikra jest zasadna. Może młodziankowie obawiając się zdradzieckiego ciosu poniżej pasa ukrywają lokalizację elektrowni jądrowej?

4 komentarze:

  1. Ciekawe obserwacje codzienności, kasztanów na chodnikach jeszcze nie spotkałam, za to mnóstwo żołędzi...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. kasztany spadają z nieba jak grad, za chwilę się skończy sezon.

      Usuń
  2. To, co we mnie rezonuje najmocniej, to kontrast: zachwyty nad drobnymi detalami (światło na rzece, piegi słońca, gesty przechodniów) zderzone z gorzką ironią wobec instytucji, urzędów, zachowań społecznych. Jakby świat był jednocześnie farsą i dramatem, miejscem, w którym wszystko można zobaczyć, ale trudno uwierzyć, że to jest prawdziwe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. można. urzędy działają w przestrzeni niedostępnej rozumowi.

      Usuń