wtorek, 22 listopada 2022

Kostniejąc.

 

Poszwę nocy wypełniła wata mgły. Poranek dopiero miał nadejść, więc kto mógł otulał się nocą, aby dokończyć sny i obracał na drugi bok. W zawiesistych okach latarni brylantowiały trawniki i dachy samochodów. Klony litościwie zrzuciły wystarczającą wiązkę liści, żeby trawniki przypominały zgliszcza antykwariatu po zaciekłej wojnie. Wszędzie walały się powykręcane liście imitując przypadkowe kartki z książek, których nikt już nie przeczyta. Pogrążone w mroku lamenty ptaków nie były już tymi sprzed tygodnia. Teraz innym przyszło zawodzić. Zimowym. Na razie ukrywają się przed ludzkim wzrokiem, ale i one wkrótce się oswoją i trzymać się będą krawędzi widzenia – jak inaczej miałyby wyżebrać jałmużnę? Zakapturzeni ludzie udają mnichów, jednak ci, chyba nie pociągają nosami tak beztrosko i nie przejmując się idącymi naprzeciw. Letnie kwiaty skostniały na balkonach i czekają na godny pochówek. I już tylko flagi łopocą tu i ówdzie demonstrując obce tubylcom wartości. Ciekawe, czy w goście innych krajach również przeprowadzają tak uporczywe manifestacje. Nie sprawdzę, bo jakoś nie spieszno mi za morza, czy granice. A przynajmniej za granice zasięgu moich własnych nóg. Żebym zdołał wrócić piechotą brutto w przeciągu miesiąca. Powiedzmy coś między pięćset, a tysiąc – z każdym rokiem bliżej pięciuset. A to chyba zbyt wątła perspektywa do założonych obserwacji. Wiem - zachowuję się jak ozimina - trwam w stygnącym gruncie z nadzieją, że wiosna jednak nadejdzie. Kiedyś.

2 komentarze:

  1. Na własnych nogach najbezpieczniej, byle buty nas niosły...
    jotka

    OdpowiedzUsuń