poniedziałek, 21 listopada 2022

Stępa i galopem.

Halny dopiero się rozpędzał i zerkał łakomie na pasma gór, ignorując pagórek będący pozostałością po Krzywym Rogu i stanowiącym obecnie przedmurze właściwych gór, wyostrzonych przez wiatry i świecących błękitem śnieżnej stali niekończącej się tam zimy. Czas, na rozkaz Bezwzględnej Konieczności, naprawdę się postarał. Niezwykle groźna, historycznie niedostępna iglica, zatopiona ostrzem w miękkim podbrzuszu nieba, była już wykałaczką w żuchwach Historii, a lekka wypukłość terenu zdawała się być przepukliną, względnie efektem sutego posiłku nie wymagającym nic więcej, jak czknięcia. Nie na darmo Konieczność zerkała właśnie tu. Czknięcie wolało pozbyć się poobiedniej opieszałości, nie chcąc narażać się na gniew Bezwzględnej. I nim nad pagórkiem przemknął halny – ziemia na wierzchołku (wstyd byłoby to coś nazywać szczytem) zapadła się odsłaniając głębiny. Halny zanurkował zachwycony niespodziewaną zmianą stanu skupienia okolicy i taplał się w podziemnej próchnicy. Po smoczych ogonach wypadało się spodziewać nieodległych im odbytów. Martwych poniekąd, ale przecież gazy jelitowe wydostają się ze wszystkich ciał jeszcze długo po śmierci, a smoki były genetycznie odporne na pojęcia „długo” i „śmierć”. Halnemu szybko znudziło się zwiedzanie sztolni pełnej zgorzeli i zatęchłych odorów, więc pognał do tych swoich epoksydowanych ostrzy, skrzących się w czarnych promieniach słońca. Tylko Bezwzględna Konieczność wiedziała (nie musiała zaglądać smokom w bieliznę), że halny rozniecił przyczajony w smoczych trzewiach ogień i namaścił olimpijską tradycję aromatyzowanym naturalnie świętym płomieniem przedwiecznego pochodzenia.

***

 

Halny był zagorzałym analfabetą, trudno więc się dziwić, że oparta o skromną półkę skalną podwójna tablica wyszczerbionego dekalogu nie wzbudziła w nim cienia emocji i ignorował cień, jaki sama rzucała na przyszłość wyprawy, której pochrapywanie strącało już pojedyncze ziarnka kurzu z pęknięć pamiątkowego leja po dumnym Krzywym Rogu.

***

 

Smoki, za życia wrogie sobie, od wieków pośmiertnie przytulone do siebie i wspólnie cierpiące niedolę mroźnych zim i lat pełnych insektów wymieniały między sobą drobne przekleństwa i plany na lepsze cokolwiek, choćby runo na sawannach, aby skryć grzbiety przed słonecznym niezdecydowaniem kolorystycznym. W szczególnie melancholijne dni potrafiły nawzajem podpierać w sobie gasnące ego, bo mimo wrogości ŻYWIŁY do siebie szacunek. Teraz miały też tajemnicę, misję i instynkty, jakich za życia nie doświadczyły. Skupione na coraz ściślej kolaborujących umysłach urzeczonych Pisklęciem, ledwie zauważały, co dzieje się na szachownicy Półświata.

***

 

Cała przyroda węszyła. A to zawsze niesie jakieś przesłanie. Węszenie prokreacyjne, spożywcze, albo zgoła delikatesowe, ryzyko spotkań najwyższego stopnia zagrożenia, w trakcie których jeden spotkany staje się napędem drugiego. Może się zdarzyć także węszenie wyższego stopnia. Polityczne. Bo zawsze warto wiedzieć, kiedy WIĘKSZA RYBA zaczyna się psuć. A w stawie Dwuświata wiecznie coś pływa i coś gnije, choć rzadko miewa głowę zdolną zrozumieć płynność polityki zewnętrznej.

 

Prezes był podejrzany. Zapewne przez Szpiega. I choć spodziewał się tego od dawna, nie dostrzegł momentu, kiedy został zinwigilowany do cna. Do gołego. Szpieg naprawdę był profesjonalistą. Profesjonalistką?

 

Prezes nie byłby jednak Prezesem, gdyby był lekkomyślny i łatwowierny. Miał swoje sieci i macki. Gdyby zechciał być ośmiornicą – nie mógłby poprzestać na dwóch podwójnych parach odnóży. Jego macki byłyby niepoliczalne. Sieć za to była pojedyncza. Handel rządzi się prawami, nad którymi trudno panować. Nawet król tolerował praktyki, które w innej instytucji domagałyby się natychmiast wielu ofiar – nie głupich kozłów, czy płotek. Aby sięgnąć stanowiska na szczycie Korporacji musiał być przebiegły i utalentowany w interpretowaniu tego, co zabronione. O tym co wolno – uczyli nawet w podrzędnych szkołach, na stołecznym bazarze pod nienachalną flagą Korporacji, a nawet w karczmie Dwulicowej w obu jej odsłonach.

 

I Prezes oczywiście WIEDZIAŁ, że Król WIE. Pominął więc w pamięci on-wie-że-ja i przeszedł do konstatacji, że tak urządzony jest świat i inaczej gotów NIE ZADZIAŁAĆ. Czyli Prezes jest potrzebny światu i królowi taki, jakim obudził się dzisiaj i będą się wzajemnie uśmiechać, aby posady świata nie zadrżały w rewolucyjnym ryku motłochu.

 

- Po pierwsze – kolaboracja – zawołał w duchu hasło miesiąca, wiszące na ścianie zakładowej stołówki.

***

 

- Po pierwsze – kolaboracja – król Leon właśnie wciągał spodnie do konnej jazdy, choć planował spędzić czas raczej w powozie, niż oddając pośladki niekończącym się końskim klapsom, w tkanki nie tak już miękkie, jak onegdaj. - Sądzę, że Prezes dojrzał do rozmowy o ciemnej stronie dwukomety i winie, którym szafuje tak oszczędnie. Polityka jednak każe zaczekać, żeby przyszedł do mnie. Przedszkole polityki. Pozycja negocjacyjna preferuje tych co siedzą, a nie skazanych na spacery do siedzących. Taktyka mrówkolwa jest nienaganna i kwestią cierpliwości jest chwila sytości. Tymczasem popchnijmy wyprawę odrobinę pejzażu w przód.

 

Dzikość krajobrazu nie budziła wątpliwości. Odwaga podróżnych już tak. Karawana skupiła się jak pszczoły w ulu i pozwoliła otulić dwoma szwadronami królewskiej kawalerii. Tylko łowczy Zenon beztrosko siedział na dachu powozu z amunicją oddziału ciężkiej artylerii i stroił cięciwę kuszy podśpiewując jakąś karczemną przyśpiewkę pełną wulgarnych aluzji dotyczących bezpruderyjnych kontaktów różnopłciowych. Ono postanowił najeść się na zapas, bo nigdy nie wiadomo, kiedy dzicz zaprosi do suto zastawionego stołu (broń Bezwzględna przed zaproszeniem na stół – Ono nie byłby fordanserką, nawet po ostruganiu go z dobrobytu, a jako posiłek stanowiłby największą z możliwych kalorię, w towarzystwie której, cholesterol galopem pokonałby każdą skalę umykając górą w tempie odrzutowca. Antek ze łzami w oczach polerował rękojeść znicza, zanim ktokolwiek zażąda okazania. Pejzaż pozbawiony kompletnie architektury, nawet tej prymitywnej w postaci wysłużonego gościńca – zastanawiał.

 

- W jaki sposób Korporacja dostarczała towary do tam, albo przywoziła do tutaj? Przecież linia kolejowa z pętlą Na Krańcu właśnie przykucnęła za lasem bez imienia, albo za tą łąką po lewej, co faluje, jak brygada górników po urodzinach brygadzisty, kiedy odwaga dojrzeje do przedostatniej kolejki już w Dwulicowej.

 

Król pozwolił koniowi na samorządność i kiwał się w siodle niczym wytrawny traper. Królowanie wymaga zachowania pozorów i godności, nawet siedząc okrakiem na czymś kościstym i niewygodnym. Przezornie koronę podróżną miał z materiałów mniej szlachetnych, za to lżejszych i nie robiących dziur w królewskiej czaszce. Pozwolił sobie na ekscentryczny detal w postaci pompona w kontrastowej do otoczenia czerwieni. Czapeczka starannie ukrywała królewskie myśli przed orszakiem i Prezesem, którego godność zdaje się właśnie została urażona kolejnym pęcherzem na tkankach miękkich przewidzianych do boksowania z bezlitosnym losem.

 

- Ból innych łagodzi niedogodności podróży – pomyślał i dziabnął konia ostrogami, a ten zmienił bieg na wyższy – Ciekawe, co teraz zrobisz, hultaju!

 

Karawana z każdą chwilą traciła na wizerunku, a manewr królewski skruszył wątły ład. Jedynie kawaleria zdała egzamin z jazdy po właściwej krawędzi kodeksu drogowego. Widnokrąg przezornie cofnął się bardziej, niż musiał.

 

- Od wariatów z daleka trzymaj mnie Bezwzględna Konieczności! – modlitwa stanowiła drobne urozmaicenie dla widnokręgu, którego głównym zajęciem było oddalanie się od pościgu.

 

- Dasz sobie radę doskonale! – Bezwzględna była zblazowana, a modlitwa sztampowa do obrzydliwości.

 

Na horyzoncie majaczyły już srebrne ostrza niezdobytych szczytów, świeżo przeciągnięte osełką halnego. Srebrny kurz unosił się skrzącą mgłą, kryjąc to, co się ludziom nie mieściło w głowach. Ponoć żył tam Świątobliwy, który … (tu zaczynały się opcje i warianty zaprawione wysokoprocentowymi wspomagaczami fantazji, więc pozwolę Czytelnikom, aby sami sobie dośpiewali, jaką super-mocą został obdarzony ów święty człek chwilowo nieistotny dla opowieści).

 

Bojowe słonie zarżały, sadząc, że przyjdzie im zaatakować górskie pasmo i roznieść je na kłach, albo stratować, jak nielegalną plantację bawełny wraz z niewolnikami. Krzywy Róg, który pod butem Czasu reinkarnował do postaci Krzywej Otchłani zdawał się odsuwać od nieelegancko wyglądającej karawany, kurczowo trzymając się rąbka pierzchającego widnokręgu. Lej nie potrzebował pożywienia. Karawana nie mogła ofiarować nic, na co Otchłań gotowa byłaby zerknąć przychylnie. Ale i to miało się zmienić. Wkrótce.

 

Antek cichutko rozpłakał się z ulgi – dwie skazy na rękojeści okazały się skórką od tego lepkiego pomarańczowego owocu z drugiej połowy Dwuświatła. Długotrwały kontakt z antkowymi łzami odkleił je od nieskazitelnej znów rękojeści. Teraz mogły się odbyć Igrzyska bez skazy!

***

6 komentarzy:

  1. Węszenie delikatesowe - po prostu rewelacja!
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. robię co mogę. i nie oszczędzam się "na potem"

      Usuń
    2. cieszę się - mam wrażenie że jeszcze nie wystrzelałem się. dopiero się rozgrzewam. w formacie A4 nazbierało się niepełnie 110 stron czcionką 12. Biblioteki znają zdecydowanie bardziej pulchne opowieści. może uda się doszlusować?

      Usuń
  2. Myśli wędrują po głowie, przelatują bez przecinków i za nic mają kropki.
    Zasyłam serdeczności

    OdpowiedzUsuń